Kącik poezji

A lipy w pełnej krasie

Jarmark Świętojański, Poznań, Stary RynekKwitną już lipy. Zapach mojego dzieciństwa. Ulice miasta, w którym przyszłam na świat obsadzone były lipami, a później zapach lipowej herbaty nie opuszczał mnie aż do roku 1960. Z miasta powiatowego do miasta Poznań, to był społeczny awans. Zostawiłam swój dziecięcy Eden z wielkim żalem. W słowie Eden nie ma ani grosza przesady. Zazwyczaj skłonni jesteśmy do upiększania własnych kołysek. To słychać w ustach wszystkich tych, którzy z błyskiem w oczach opisują miejsca, z których pochodzą. Sama wiem jak bardzo zmalały podwórka i ogrody z dzieciństwa więc mam spory dystans do subiektywnych odczuć związanych z przeszłością. Jednak mój raj był rzeczywiście rajem. W maju nie dało się przejść po ogrodzie, żeby nie deptać ścielących się wszędzie fiołków i stokrotek. Dawniej nie kosiło się tak często trawy. Roślinki z podszytu miały spore pole do popisu i potrafiły zarosnąć każdy skrawek gruntu, tworząc barwne kobierce, a dziecko, w tym przypadku dziewczynka, czyli ja, oczy i nos mały blisko ziemi i widziały to lepiej i bardziej. Zresztą nad głową też było pięknie – wiciokrzewy prowadzone jak drzewa zasłaniały nieboskłon, zamykając się pod nim w zielony tunel, a potem, na przełomie maja i czerwca zakwitały miodowym zapachem.

Jak inaczej niż w raju może się czuć mały, wrażliwy człowiek?

Powyższy tekst piszę w mieszkaniu rodziców. Mieszkanie mieści się na parterze wieżowca w dość ruchliwej dzielnicy Poznania. Zamieniliśmy się na miejsca, taka wakacyjna wymiana domów. Oni zatęsknili do natury, więc brodzą w morzu zieleni, a ja do ludzi, a może bardziej do szumu ulicy. Teraz spoglądam przez okno na wysoki, szklany budynek na rogu Bułgarskiej i Marcelińskiej, na przystanek autobusowy i zapchane po brzegi parkingi, ale nie jestem zmartwiona. Kocham Poznań, kolejny przystanek w podróży. Tutaj dojrzałam, z tego miejsca ruszyłam w przyszłość, tu wracam przy każdej okazji, bo mimo wszystko czuję się bardziej tutejsza.

15 czerwca, na Starym Rynku, zaczął się Jarmark Świętojański. Tradycyjnie, pod poznańskim Ratuszem trwają dni miasta, okazja do dobrej zabawy, do zrobienia niecodziennych zakupów, oraz do wtopienia się w żyjącą intensywnie tkankę wielkopolskiej stolicy. Miałam możliwość po latach nieobecności wziąć udział w świętowaniu. Jak dawniej wielka improwizacja, bałagan i kakofonia dźwięków. Pod salą ślubów cygańska orkiestra, w pobliżu, na scenie ambitny chór z dobrym solistą, tuż obok trąbiące kolejki metalowych wagoników, każdy stragan, kafejka, bar, serwował własną listę muzycznych hitów, zaś między Arsenałem a Muzeum Wojska Polskiego, na gołym bruku, pod rozgrzaną szybą przygotowano „literacki zaułek”. W takich warunkach musiała sobie radzić akcja Krystyny Adamczak, propagatorki inicjatywy „Cała Polska czyta dzieciom”. Przez dwa tygodnie trwały spotkania z książką dla najmłodszych. Dzieci nie brakowało, brakowało natomiast warunków. Każdego dnia inna osoba próbowała przekrzyczeć jarmarczny hałas. A czytali w końcu ludzie dla miasta ważni, bo i profesor Przemysław Czapliński, Prezydenci Poznania Ryszard Grobelny i Dariusz Jaworski, także Robert Gamble, właściciel Wydawnictwa Media Rodzica, to on przywiózł do nas przed laty Harrego Pottera, oraz ojciec Jan Góra, Paweł Sztoch – dyrektor Teatru Polskiego, Andrzej Maleszka – reżyser, Piotr Reiss – piłkarz i wielu autorów książek – jak Agata Widzowska-Pasek, Joanna Krzyżanek, no i moja, skromna osoba. Oprócz czytania pracownicy księgarni „Z Bajki” prowadzili dla dzieci ciekawe warsztaty, korzystając z pomocy wyspecjalizowanych w tym animatorów. Byłam bardzo zdziwiona, że organizatorzy Jarmarku nie przygotowali dla tej inicjatywy odpowiedniego miejsca, namiotu chroniącego przed deszczem, choćby malutkiej sceny, krzesełek, czy ławek. To nadałby rangę pożytecznej inicjatywie, a uczestnikom i występującym zapewniło godne warunki. Gdyby nie twórczyni pomysłu, Krystyna Adamczak i życzliwi właściciele pobliskich pubów, to siedzielibyśmy tyłkiem na bruku.

Na Jarmarku miałam czytać dzieciom przepiękną książkę Anny Janko „Maciupek i Maleńtas”. Mam do niej ogromną słabość. To w swoim rodzaju fenomen wśród lektur dla dzieci, potem zmiana i miała być „Dziewczynka w Parku” Basi Kosmowskiej, świetna książka o przyjaźni, wielokrotnie nagradzana, została wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. W końcu przeczytałam napisaną przez siebie „Dolinę Motyli”. Pomyślałam, że ciągle kogoś polecam, a o sobie nawet słowem. Zdaje się, że to był czyn zaliczany do zachowań asertywnych.

Krystyna Konecka w trakcie promocji książkiZanim jednak zacznę wychwalać własne literackie nowości, chciałabym polecić uwadze czytelników poezję Krystyny Koneckiej.

Krystyna Konecka jest autorką przepięknych sonetów. W epoce odrodzenia i romantyzmu sonet był jedną z głównych form literackich. Dzisiaj to forma nieco zapomniana i sonety piszą nieliczni, a to niezwykle kunsztowna poezja. Dzisiaj poeci dla przeciętnego obywatela istnieją zaledwie w lekturach, miłośnicy wierszy są niestety w odwrocie, dlatego warto promować dobrą poezję, która przemawia rozumem i sercem. Współczesny wiersz oddalił się od czytelnika. Tylko niektórzy odbiorcy posiadają odpowiednią wiedzę i wrażliwość, aby z miniatur myśli odebrać autorskie przesłanie. A sonet to ciągle potrafi, mimo że także i on nieco się zmienił i nabrał współczesnych walorów.

Krystyna Konecka to zasłużona poetka, wielokrotnie nagradzana i wyróżniana. Należy do Oddziału Warszawskiego Związku Literatów Polskich. W poezji specjalizuje się w sonecie. Jej wiersze, prezentowane są w polskich oraz zagranicznych periodykach (m.in. w Wilnie, Seulu, Bristolu, Nowym Jorku). Jak pisze o niej Zbigniew Irzyk, krytyk literacki „Ona zajmuje się poezją, jak gdyby drążyła polskie losy… ocala nieistniejące światy ludzi i zdarzeń”. Konecka w swoich sonetach wiele uwagi poświęca polskiej tradycji kulturowej, światom istniejącym w ludzkiej pamięci, ale i dniom codziennym, przyrodzie, i miejscom. Jej sonety są doprawdy niezwykłe, czasem tajemnicze, a jednocześnie bardzo ludzkie. To nie są tylko wiersze, to poetyckie historie, uchwycone momenty i towarzyszące temu emocje. Wszystko dopracowane, przemyślane, oparte na rzetelnej wiedzy, głęboko poruszające. Płacze się przy czytaniu i dostaje dreszczy.

„Kołysanka dla siebie”. Sonet, który mnie wzrusza do łez, w którym poetka nawiązuje do rodowego miejsca jej przodków, do miejscowości Białowojsze nad Dzisną, ta miejscowość po 1939 roku została przedzielona granicą w ten sposób, że rodzinny dom jej babci stoi na Białorusi, a rzeka i ogród na Litwie.

Kiedy czas stał się inny niż projekcja marzeń… Pisklęta coraz dalej… Bardziej obce miasta… Kiedy autorytety jak lodowce gasną – wracaj do domu. Z garbem. Z bliznami na twarzy. Kiedy sypie się pewność jak rażona gromem… Gdy historia w szaleństwie i zgiełku ulicznym jak wicher miota drzewem genealogicznym krusząc konary. To nic. Ty – wracaj do domu. To nic, że domu nie ma. Że babcina rzeka między dwoma krajami w kolczastych zasiekach. Ale jest – praprzyczyny pramiejsce rodowe. Może zdołasz prawnukom świat ów nazwać słowem. Odnaleźć proste drogi w meandrach pamięci… Otulić się jej ciepłem… Zasnąć w jej objęciach…

Albo ten, młodzieńczy sonet, a jakże dojrzały!

„Jeszcze sobie pobędę” Odchodzę? Przecież jestem. Bo myślę. I ciężko. Wyraźnie jednak ślady za mną pozostają. Nie wiem skąd wiem, że maj się nie powtórzy w maju i że najprościej w życiu sumują się klęski. Dojrzewa we mnie pora pociągów podmiejskich co nie tylko przed światłem czerwonym przystają. Także balast obciążeń. Przyziemnych zwyczajów. I bankructwo zamiarów, zbyt rzadko zwycięskich. Płomieniu nieśmiertelny, patronie śmietników jakże wierzyć że drogi prowadzą donikąd – wszak tyle stron nas czeka ile jest żywiołów. Jeszcze mam atol lampy nad północnym stołem. Jeszcze sobie pobędę. Zanim mózg przewierci ostrze srebra na skroni. Emisariusz śmierci.

Nie będę wyliczać kolejnych tomików i albumów, niektóre z sonetów znajdują się w Internecie, na stronach Związku Literatów Polskich, oraz na stronie pisarze.pl. Pozwolę sobie napisać trochę więcej o dwóch niedawno wydanych książkach, do których wracam najczęściej. Jedna z nich, nieco wcześniejsza „Isabelle, mon amour” to poetycki życiorys fascynującej, młodej kobiety Izabeli z Poniatowskich Branickiej, hetmanowej wielkiej koronnej, królewskiej siostry i Pani na Białymstoku, obarczonej już za młodu obowiązkami wynikającymi z politycznego statusu jej o 41 lat starszego męża, Jana Klemensa Branickiego, kobiety bez prawa do własnych ambicji i marzeń. To spisana sonetem pamiątka czasów, ludzi z epoki, tradycji i konwenansów.

U bram Wędrując bezdrożami czasu. Niepamięci. W domysłach. W przywidzeniach. W intuicji błysku. Wizerunek Wersalu próbuję odzyskać skorupka po skorupce. Fragment po fragmencie składając w formę kruchą jak doznanie szczęścia. Jak zatrzaśnięte losem komnaty Branickich. Księgozbiór Izabeli z odręcznym nazwiskiem. Drobiny rozpylone rodowych pieczęci. Herkulesy… Rotator… Satyr z bielmem w oku… Sygnały cieni, które wyprowadza z mroku mętna perła księżyca na czarnym atłasie. Wyobraźnio niesforna! O, cyniczny czasie! Historio, chimeryczna córko przemijania. Tak lekko wyrokujesz. Tak beztrosko ranisz…

Renia w drzwiach - Wojciech WeissNajnowszą pozycją Krystyny Koneckiej jest wydany z początkiem 2013 roku tomik wierszy, album, w którym splatają się w całość poezja z malarstwem. Poetka zauroczona niezwykłym klimatem obrazów Wojciecha i Ireny Weissów, intensywnością barw i emocji stworzyła niebywałej urody kolaż obrazu ze słowem. Obrazy Weissa przemawiają sugestywnie i dosadnie, czujemy zapachy, odbieramy kolory wszystkimi zmysłami. Intensywność doznań wzmacnia melodia wierszy, jakby spływała samoistnie z płócien prosto na papier poetki. To wielka uczta duchowa – świetne malarstwo i cudowna, czuła poezja we wspólnym tańcu na stronach jednej książki.

Sonet do obrazu Wojciecha Weissa „Renia w drzwiach”.

O, tak pozostań w progu o framugę wsparta. Chociaż może, kochanie, pantofelki załóż. bo miałaś chłodne stopy gdy je całowałem przed chwilą. Już mam szkic twój. I okno otwarte z porannym słońcem. Wiesz jak kocham jego mowę, lecz nie bardziej niż ciebie. Właśnie kładę lśnienie na to miejsce na szyi z moich ust pragnieniem i to, skryte pod wiotką szatką batystową. I blask rzucam na jedwab płomienny. I marząc światłocień fałd układam najczulej. Nikomu nie będziemy się zwierzać z tajemnej godziny. To ledwie nasz początek. Może nam się zdarzy kolorami wypełnić okna tego domu… Już… Zrzuć, proszę, te czarne skrzydła peleryny…

Tomik nosi tytuł „Szklana kula”.

„Spotkanie z Krystyną Konecką, nasze wspólne oglądanie i komentowanie obrazów, wyzwoliły nagle ogromną potrzebę zanurzenia się w sztukę Weissa i Aneri, i przeglądnięcia się w niej jak w zwierciadle. Wzbudziły potrzebę rozmowy, jakby z żyjącymi wciąż ludźmi, rozmowy czasem zadziornej, kiedy indziej prowadzonej stłumionym szeptem, lirycznej, jak spokojne przebudzenie ze snu.

Krystyna Konecka wchodzi w malarską rzeczywistość Weissów, chwytając i łącząc wątki snujące się pomiędzy prywatnością artystów a dziełem powstającym na sztalugach. Z niezwykłą intuicją odkrywa dla nas w swoich wierszach ich myśli może nie do końca wypowiedziane i theatrum uczuć niekoniecznie w pełni wyartykułowanych.” – To wstęp do książki napisany przez wnuczkę malarzy Zofię Weiss-Nowina Konopkę.

I na koniec przecudny sonet do książki, którą właśnie kończę. Miałam ten zaszczyt, że autorka napisała go specjalnie na tę okazję. Tkwi jak brylancik na pierwszej stronie, zanim historia nabierze rozpędu, on jej oświetli drogę.

POWROTY Gdy odchodzą, odchodzi świat. Ta cała jego logiczna użyteczność, choć on nie wie o tym. Sen bez sen-su w pościeli jak kamień u brzegu Styksu. I umieranie z tęsknoty. Z tęsknoty. Przez jakie trzeba przebrnąć bezdroża rozpaczy. Przedzierać się przez ile zapętlonych nocą labiryntów milczenia. Gdy krzyk nic nie znaczy, bo nie ma kogo wołać i oprzeć się o co. I oto złapać oddech daleko przed świtem. Zaniemówić. Bo nagle ta postać w oddali. Bo na polu kwitnącym cichym lnem błękitnym w ślepym od dawna sercu płomyk się zapalił… Nie pytajmy o sensy. Uwierzmy najprościej: są takie przebudzenia. Powroty z ciemności.Krystyna Konecka

I tak, oto z dziewczęcego Edenu dotarłam do teraźniejszości, jakże krótko nią pozostanie. A lipy kwitną, co roku, tak samo.

Krystyna Januszewska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.