Podróże małe i duże

Alaska, czyli wyprawa na koniec mapy

Mc Kinley widziany z samolotu (Alaska)Pod względem powierzchni jest to największy stan USA, jednak paradoksalnie pod względem demograficznym okazuje się być jednym z najmniejszych. Odseparowany geograficznie od „macierzy”, różni się on także od reszty Stanów pod względem klimatycznym, etnicznym i kulturowym. O zupełnie innym obliczu Ameryki Polacy mają dość blade pojęcie, oparte na emitowanym swego czasu serialu „Przystanek Alaska”. Oto, jaki naprawdę jest 49. stan USA.

Dostać się na Alaskę w tym roku było łatwiej i taniej niż kiedykolwiek, a to za sprawą islandzkich linii lotniczych Icelandair, które za bardzo rozsądną cenę zaoferowały bezpośredni lot na trasie Keflavik – Anchorage. Na dodatek położenie geograficzne Islandii sprawia, że lot jest krótszy niż z kontynentu, przez co przyjeżdżając na Alaskę łatwiej poradzić sobie z jetlagiem – pomimo 10 godzin różnicy czasowej z Europą.

Anchorage

Anchorage to w rzeczywistości głęboka prowincja udająca największe miasto Alaski. Choć nie jest to stolica stanu, to właśnie tutaj ludzie walą drzwiami i oknami, tak więc ponad połowa ludności Alaski skupia się w tej „metropolii”. Miejscowe downtown to dosłownie 4 średniej wielkości bloczki, zaś kreatywność amerykańskich urbanistów w nazewnictwie ulic ogranicza się tu do: 1st, 2nd, 3rd, 4th, 5th, 6th, 7th Ave, etc. oraz A, B, C, D, E, F Street, etc. Zgubić się tu nie sposób, chyba że ktoś jest analfabetą łacińskim.

Muzeum miejskie w Anchorage (Alaska)Pomnik Sir Johna Cooka w Anchorage (Alaska)Downtown Anchorage (Alaska)

Samo miasto, pomimo dość przytulnego klimatu, jest stosunkowo nieciekawe i poza dwoma przyzwoitymi muzeami nie ma zbyt wiele do zaoferowania przyjezdnym. Na ulicach kręci się dużo lokalnych aborygenów, którzy dzielą się na ponad 100 plemion, zaś na ulicach słychać lokalne języki, więc jak widać, kultywuje się tu werbalną tradycję plemienną, co jest dość pokrzepiające. Pomimo prowincjonalnego charakteru, miasto przynajmniej nie sili się na bycie Nowym Jorkiem północy tudzież polarną miniaturą LA. Ten brak dysonansu sprawia, że koncepcja kulturowo – urbanistyczna jest więc spójna i nie razi.

CIEKAWOSTKA: W Anchorage widziałam zaskakująco mało fast foodów! Oczywiście są one rozsiane po całym mieście, ale ich bannery nie zalewają nachalnie przestrzeni publicznej, więc skłoniło mnie to do refleksji nad korporacjonizmem w tak dzikich miejscach jak Alaska.

Aleuty (Wyspy Aleuckie)

Z Anchorage udałam się do jednego z najbardziej egzotycznych zakątków świata, jakie udało mi się kiedykolwiek odwiedzić – jednym słowem: ALEUTY. Wyspy Aleuckie to jedno z tych miejsc na końcu mapy, na które albo brakuje już miejsca w druku, albo zaznacza się je powierzchownie czcionką małą tudzież żadną. To jedno z tych miejsc, których zazwyczaj nie odwiedza się, nie będąc rybakiem lub stoczniowcem na łasce obcego armatora. Turystów skutecznie odstraszają ceny biletów, które są kosmiczne (około $1000 za bilet w 2 strony na trasie Anchorage – Dutch Harbor – Anchorage). Odnoszę jednak wrażenie, że jest to sabotaż miejscowych, którzy nie życzą sobie najzwyczajniej w świecie zalewu Japończyków z aparatami fotograficznymi. Zresztą Japończycy przybyli już w to miejsce w czasie 2. Wojny Światowej i to bynajmniej nie w celach turystycznych.

Klatki na kraby w Dutch Harbor (Aleuty)Najstarsza cerkiew prawosławna w Ameryce Północnej (Unalaska)

Wysp w pasie aleuckim jest sporo, jednak ja udałam się na największą z nich – Unalaskę, którą prawie 80% ludności Aleutów (z czego większość to mężczyźni). Na Unalasce możliwości turystyczne, a także baza noclegowa są najlepsze na całym archipelagu. Dodam także, że już sama podróż tutaj była ekscytująca! Na lotnisku w Anchorage okazało się, że lot do Dutch Harbor odbywa się malusieńkim samolocikiem, więc pasażerów pytano nie tylko o wagę bagażu, ale też o naszą własną, co było pytaniem dość krępującym. Samolocik okazał się być wiekowym rozklekotanym maluszkiem, tak głośnym, że już na wejściu pani stewardessa zamiast ciasteczek rozdawała stopery do uszu. Trwający aż 3 godziny lot minął stosunkowo nieźle, jednak gdy zbliżyliśmy się do lotniska w Dutch Harbor, zrozumiałam powody dla tak niewielkich rozmiarów samolotu. Pas startowy był mikroskopijny i podobnie jak ten na Gibraltarze, rozciągał się od jednego brzegu do drugiego, tak więc lądowanie było emocjonujące.

Formacja skalna na UnalasceKrajobraz interioru

Na lotnisku pierwszym przystankiem był punkt wynajmu samochodów, w którym jakaś ledwo mówiąca po angielsku pani aleuckiego pochodzenia, wynajęła mi rozpadającego się no-name’a, przypominającego pudło z automatyczną skrzynią biegów. Pomimo że na wyspie jest tylko 60 km dróg, bez auta ani rusz! Wszędzie pod górkę, pogoda nieobliczalna, a na dodatek komunikacja miejska nie istnieje. W miasteczku są tylko 3 taksówki, ale że na każdym kroku słyszy się ostrzeżenia przed pijanymi kierowcami, nie warto ryzykować.

Autorka na łonie naturyCmentarz w Unalasce

Miasteczka Dutch Harbor i Unalaska dzieli niewielki most, jednak istnieje tu zaskakująca odrębność – każde miasto ma swoje własne instytucje, a nawet oddzielne poczty! Pomimo że Dutch Harbor jest przytulniejsze, więcej do oglądania jest w Unalasce. Najciekawszym zabytkiem jest z pewnością najstarsza w Ameryce cerkiew prawosławna, której stan oceniłabym na bdb-, ze względu na łuszczącą się nieznacznie farbę na elewacji. Z Unalaski można pojechać dalej okrężną drogą nieco dalej w interior wyspy, co jest przepiękną wycieczką przy ładnej pogodzie. Krajobraz interioru jest grenlandzko-kurylski, chociaż widać różnice w fakturze skał i ich zawartości (np. tutejszy bazalt jest wymieszany z żelazem). Duże wrażenie zrobiła na mnie roślinność – cudowne kwiaty, wrzosy, kosodrzewina, etc. Oczywiście nie zawiodło również ptactwo – zobaczyć orły na dziko: bezcenne. Jednakże droga wiodąca przez interior jest ciężka – dużo zakrętów, wzniesień i spadków, a także ostre kamienie czyhające na słabość opon samochodowych. Na dodatek bardzo ograniczona jest tu komunikacja – telefony nie działają, z internetem też nie jest tu najlepiej, więc uziemienie z powodu złapanej gumy wiązałoby się z pieszą pielgrzymką do Unalaski.

Tablica ostrzegająca przed tsunami (Unalaska)Statki w Dutch Harbor

Na miejscu jest dość drogo. Oczywiście wiadomo, że podobnie jak do innych wyspiarskich zakątków świata, tu również wszystko trzeba dowieźć drogą morską lub powietrzną, jednak takie rzeczy jak ryby czy owoce morza powinny być tu przecież za pół darmo, a mimo to ceny tych produktów w sklepach czy restauracjach odbierają apetyt. Dziwi mnie również fakt, że w stanie, w którym teoretycznie nie ma podatków, w kawiarniach i restauracjach dolicza się do rachunku nachalny i oczywiście obowiązkowy 18% napiwek. Porażająca jest tu także cena benzyny – prawie $5 za galon. Na szczęście ograniczona ilość dróg sprawia, że potrzeba tankowania samochodowego baku nie jest zbyt częsta.

Fairbanks

Mc Kinley w drodze do Fairbanks (Alaska)Droga do Fairbanks (Alaska)

Po opuszczeniu Aleutów wróciłam do Anchorage, skąd wynajętym samochodem udałam się w siedmiogodzinną drogę do największego miasta alaskańskiego interioru – Fairbanks. Droga do Fairbanks była bardzo malownicza, momentami przypominając kamczackie krajobrazy. Wysokie góry, lasy iglaste, rzeki i jeziora polodowcowe, a wszystko to skąpane w pięknym słońcu! Ruch na trasie był spory, jednak nie ma się co dziwić, w końcu jest to droga łącząca dwa największe miasta Alaski. Fairbanks okazało się istnym oksymoronem, czyli małym miasteczkiem o dużych rozmiarach. 40 000 ludzi mieszkających w sercu Alaski to obecnie pozostałości po mającej miejsce ponad wiek temu gorączce złota. Miasteczko jest bardzo senne, zaś otaczający krajobraz kompletnie płaski. Dominuje typowa amerykańska zabudowa i nawet maleńkie downtown nie miało zupełnie nic do zaoferowania. Fairbanks to obecnie typowe „college town”, które w walce z sinusoidalną demografią ostatniego stulecia, postanowiło ustabilizować liczbę mieszkańców przy pomocy przyjezdnych studentów. Rozczarowanie miastem zrekompensowała mi natomiast fantastyczna restauracja znajdująca się przy wjeździe do Fairbanks.

Barrow

Point Barrow (Alaska)Następnego dnia bladym świtem ruszyłam na lotnisko (Fairbanks International Airport!), skąd czekał mnie lot na samą północ Alaski, a mianowicie do mieściny o nazwie Barrow. Okazało się, że samolot do Barrow, miał mieć również lądowanie w Prudhoe Bay, w związku z czym na pokładzie byli sami mężczyźni! Jedynymi kobietami na pokładzie poza stewardesami były 2 młode Dunki i ja. Prudhoe Bay to żyła złota Alaski. W połowie lat 60. odkryto tam bogate złoża ropy, które wciąż zawierają duże pokłady surowca. Nieopodal Prudhoe Bay znajduje się maleńka miejscowość o bardzo radosnej nazwie Dead Horse. Miejsce to nie ma stałych mieszkańców, ale przez okrągły rok przebywa tam kilkutysięczna grupa pracowników najemnych, która zarabia krocie przy wydobyciu ropy. Ponadto z Prudhoe Bay startuje alakański rurociąg transportujący ropę na południe stanu. Samo miejsce wygląda niczym baza wojskowa, zaś krajobraz skuty jest grubą warstwą lodu. Po godzinie samolot opuścił Prudhoe Bay, by 40 minut później wylądować w Barrow.

Alaskańska tablica rejestracyjnaPoint Barrow (Alaska)

Barrow, nazwane tak na cześć brytyjskiego podróżnika Sir Johna Barrowa, to pięciotysięczne miasteczko pogrążone w wiecznej zimie. Jest to najbardziej północna osada USA i to właśnie znajdujący się nieopodal miasta Point Barrow jest skrajnie północnym punktem USA. Barrow jest 9. najbardziej północnym miastem świata i jednym z najbardziej przygnębiających miejsc na Ziemi, jakie widziałam. Osada powstała również ze względu na wydobycie ropy, jednak ma ono tutaj mniejszą skalę niż w Prudhoe Bay. Ze względu na ekstremalne warunki pogodowe niesprzyjające egzystencji, w miasteczku znajdują się instytucje i jednostki typowe dla innych miast – szkoły (a nawet college!), basen, banki, sklepy, poczta, a także 2 boiska: dla miejscowej drużyny footballu amerykańskiego i koszykówki. Aż strach pomyśleć, że zawodnicy trenują na zewnątrz nawet przy -40°C! Barrow przypomina bardzo Grenlandzkie osiedla, takie jak chociażby Qaanaaq, a przecież Barrow to wciąż AMERYKA, o czym bardzo łatwo można tutaj zapomnieć.

Point Barrow (Alaska)Ratusz w Barrow (Alaska)

Wrześniowa pogoda w Barrow oznacza spore opady śniegu i pokryte lodem drogi. Wynajętym hammerem wybrałam na Point Barrow, w nadziei na spotkanie białych niedźwiedzi. Niestety musiałam zadowolić się mewami, fokami i kośćmi wielorybów. Nasz przewodnik obwiózł mnie także trochę po miasteczku, sprzedał kilka lokalnych ploteczek, a następnie sam wrócił na przylądek. Co ciekawe, na ulicach Barrow można często spotkać polarne niedźwiedzie, które schodzą się do osady w poszukiwaniu jedzenia, toteż spacer po miasteczku może się źle skończyć. Zdecydowanie bezpieczniej jest poruszać się taxi lub wynajętym samochodem. Pomimo że w mieście nie można legalnie kupić alkoholu (nie muszę chyba wyjaśniać dlaczego), na ulicach roi się od podchmielonych Inuitów. Jak więc widać, produkcja bimbru kwitnie.

Kości wielorybów w Barrow (Alaska)Kościół prezbiteriański w Barrow (Alaska)

Podczas podróży na Alaskę zabrakło mi niestety czasu, by odwiedzić dwa rekomendowane przez przewodniki i lokalną ludność miejsca: dziką wyspę Kodiak i niewielkich rozmiarów stolicę stanu – Juneau, jednak potencjalny powrót z pewnością zaplanuję latem. Alaska to przepiękne miejsce, które nie bez powodu inspiruje fotografów oraz miłośników przyrody i sportów ekstremalnych. Szkoda, że jak na razie wciąż jest to cel podróży wąskiej grupy turystów, jednak może właśnie dzięki temu alaskańska przyroda jest dzika i dziewicza.

Gitte Jensen
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.