Podróże małe i duże > Shqipëria - Kraina Orłów - przewodnik po Albanii

Albańska przygoda (cz. 2): Gjirokastra – Berat – Macedonia – Korab

Gjirokastra

Nocleg pod GijrokastrąGjirokastra ma wiele nazw. Jedni nazywają ją miastem białych dachów, inni miastem muzeów, a jeszcze inni miastem tysiąca schodów. Która z nazw najlepiej oddaje jej charakter? Pewnie wszystkie po trochu. My poznaliśmy Gjirokastrę trochę w biegu. Przyjazd wieczorem, poszukiwanie miejsca na namiot, przygotowanie paleniska, rano zwijanie obozu, kupno butów dla Maryśki i szybkie zwiedzanie. Szybko, ale nawet ta chwila wystarczyła, żeby odczuć specyficzną atmosferę miasta. Biwakowaliśmy blisko rzeki, nieco pod miastem, skąd roztaczał się świetny widok na rozświetlone domy i ulice. Gjirokastra jest wkomponowana w górę, więc zdobycie wieńczącej jej osmańskiej cytadeli to naprawdę ostra wspinaczka. Wspinaczka warta jednak wysiłku, gdyż widok majestatycznych gór otaczających miasto oraz owych osławionych białych dachów zapiera dech! Piękne, kamienne domy pokryte dachówką z szarawych łupków wyglądają naprawdę zjawiskowo. W samej cytadeli znajduje się muzeum broni, trudno nam jednak coś więcej o nim powiedzieć, gdyż twierdza znajdowała się w remoncie.

Około południa staliśmy już na drodze wylotowej z Gjirokastry i próbowaliśmy zatrzymać jakiś samochód. W Albanii problem z „autostopem” jest taki, że zatrzymują się dosłownie wszyscy i praktycznie każdy żąda za przejazd pieniędzy. Trzeba się ostro targować uważając przy tym by nie urazić dumy Albańczyków, gdyż uważają się oni za najbiedniejszy kraj Europy, któremu reszta kontynentu powinna być w jakiś sposób dłużna. Nie zawsze się to jednak udaje.

GijrokastraKierowaliśmy się w stronę Beratu po drodze pragnąc zaliczyć jeszcze jedne starożytne ruiny, miasteczko Byllis. Jechaliśmy ostatecznie busem z którego wysiedliśmy na rozstaju dróg, gdzie oprócz palącego się kontenera był jedynie przydrożny bar/stacja paliw. Do samych ruin, które oddalone były o dobrych kilka kilometrów stromej, nieasfaltowej i dziurawej drogi zabrał nas pan w średnim wieku, tradycyjnie już, starym mercedesem „beczką”. Auto wprost stworzone na tą arcyciekawą, albańską „infrastrukturę”. Co do samego Byllis to okazało się ono z kolei porażką wyjazdu, gdyż było to jedynie kilka „antycznych” kamieni otoczonych siatką, których obejrzenie było naprawdę drogie! Szybko ruszyliśmy w dalszą drogę do Beratu. Następna złapana przez nas „okazja” była dość specyficzna. Zabrało nas dwóch chłopaków mówiących jedynie po włosku, palących w samochodzie „trawkę” i o dość dziwnych znajomościach. Co rusz zjeżdżali z drogi głównej i jadąc przez brudne osiedla zbierali pieniądze od wyłaniających się nagle młodych mężczyzn. Patrząc na to miałem przed oczami młodego Tonego Montanę i jego przyjaciela z kultowego filmu gangsterskiego „Scarface”! Ostatecznie jednak dotarliśmy na miejsce cali i zdrowi!

Berat

Berat to miasto w środkowej Albanii, leżące nad rzeką Osum. Rzeka ta dzieli Berat na dwie części: jedną typowo turystyczną, zapełnioną sklepikami, kafejkami, główną część miasta, oraz drugą, rzadziej uczęszczaną przez turystów – niekomercyjną. Na obydwu brzegach rozciąga się świetnie zachowana i urocza dzielnica osmańska. Specyficzna zabudowa domków wkomponowanych w strzeliste wzniesienie to niejako wizytówka Beratu. Podziwiać jej piękno można (jak zwykle już w Albanii) z cytadeli górującej nad miastem. W przeciwieństwie do Gjirokastry, cytadela w Beracie jest zamieszkana również dzisiaj. Z podziwem patrzyliśmy na mieszkańców, którzy z ciężkimi zakupami wspinali się pod ten stromy szczyt. Atrakcja turystyczna dla przybyszów z Zachodu dla nich stanowi pospolitą codzienność.

Zamieszkana cytadela, BeratWidok z cytadeli, Berat

Cały ten piękny widok zaciemnia jedynie stan wspomnianej rzeki. Jest ona brudna, zanieczyszczona i naprawdę zniechęcająca! Niestety Albańczycy mają dość specyficzne podejście do problemu czystości, w sposobie myślenia przypominające mentalność ludzi z krajów arabskich. Jakby to ująć… obowiązuje tam społeczne przyzwolenie na zaśmiecanie!

Macedonia

Granica albańsko - macedońskaKolejny etap naszego wyjazdu to kilkudniowy wypad do Macedonii! W telegraficznym skrócie wspomnę tylko o paru miejscach, o których nie sposób zapomnieć. Przede wszystkim leżące na granicy albańsko - macedońskiej Jezioro Ochrydzkie. Cudna woda, malownicze krajobrazy no i chyba najfajniejszy biwak w czasie całego wyjazdu! Prilep, miasteczko, w którym zjedliśmy najlepszy burek w Macedonii (burek to tradycyjna potrawa macedońska, na którą składa się mięso mielone zawijane w coś na kształt naleśnika/ciasta francuskiego). Kanion Matka, leżący kilkanaście kilometrów od Skopje cud natury! Widzieliśmy niestety tylko jego namiastkę, gdyż z niewiadomych przyczyn wyschła płynąca nim woda. Wyglądało to jednak imponująco i koniecznie trzeba będzie tam powrócić!

Jezioro OchrydzkieCerkiew Bogurodzicy Perivleptos, Ochryda

Pod koniec tego „macedonian – tripu” wracaliśmy powoli do Albanii, otwierając tym samym ostatni, najciekawszy etap podróży. Najciekawszy dlatego, że najdzikszy, najmniej przewidywalny i jak się okazało, najbardziej przytulny!

Jezioro OchrydzkieStara Czarszija, SkopjeBitola, Macedonia

Korab

Góry KorabPamiętam jak chwilę przed wyjazdem z Polski Maciek wysłał mi smsa, w którym po raz pierwszy pojawiła się nazwa Korab. Natychmiast ją „wygooglowałem”, co stanowiło moje pierwsze spotkanie z tym leżącym w górskim paśmie granicznym pomiędzy Albanią i Macedonią szczytem. 2764 m n.p.m. wydawało się na tyle interesujące, że jednogłośnie zdecydowaliśmy o wyprawie w jego rejony. Z przewodnika jasno wynikało, że lepiej zdobywać górę od strony albańskiej, wychodząc z małej wioski Radomira. Mieliśmy wydrukowane dodatkowe instrukcje z Internetu i nic nie wskazywało na żadne niespodzianki. Na miejscu okazało się jednak, że lokalni mieszkańcy nie byli jednogłośni co do tego, który z pośród kilku górujących w oddali szczytów to ten najwyższy, osławiony Korab. Nie było szlaków, strzałek informacyjnych, przydrożnych map ani jakiejkolwiek innej pomocnej infrastruktury. Jedyne, co nam sprzyjało to naprawdę niepowtarzalna pogoda! Było ciepło i słonecznie, wprost idealnie do wyjścia w góry. Zostawiliśmy bagaże w domu jednego z mieszkańców wioski i wyruszyliśmy. Od razu przyznam, iż szczytu niestety nie udało nam się zlokalizować. Udało nam się natomiast spędzić wspaniały dzień na wędrowaniu po polach pasterskich, pnąc się nieustannie po górskich zboczach i podziwiając naprawdę malownicze widoki. Jedynymi ludźmi, których spotkaliśmy podczas tej wędrówki byli pasterze wypasający stada owiec. Swoją drogą trochę im zawdzięczamy, gdyż gdyby nie ich reakcja to, mówiąc kolokwialnie, zostalibyśmy pożarci przez pokaźnych rozmiarów psy pasterskie, ewidentnie nieprzyzwyczajone do widoku turystów.

Tubylcy z BliceZ naszym wypadem w góry wiążą się również dwie noce spędzone w wiosce Blice. Wioska ta leży przy drodze wiodącej do Radomiry i posłużyła nam jako nocleg oraz dała prawdziwą szkołę albańskiej gościnności. Wskutek absolutnego przypadku znaleźliśmy się w niej wraz z mężczyzną, który podwoził nas kawałek drogi. Pojechaliśmy z nim do otwartego kilka dni wcześniej baru o dość surowym wystroju. Cztery stoliki, lada i … pokaźnych rozmiarów telewizor LCD! Wieczór skończył się na kilkugodzinnej konwersacji z mieszkańcami, prowadzonej przy akompaniamencie odgłosów meczu piłkarskiego lecącego w TV. Mieszkańcy przyjęli nas po królewsku. Dowiadując się, że śpimy w namiocie, dwóch z nich zaprosiło nas (trójkę obcych) na noc do domu, nie dając szans na odmowę. Byliśmy wręcz skrępowani ich serdecznością! Dali nam bardzo dużo nie mając praktycznie niczego.

Kiedy na następny dzień opuszczaliśmy dom Andonisa (jednego z poznanych mężczyzn), wręczył nam na drogę domowej roboty chleb oraz siatkę pomidorów.

Każda podróż ma jednak swój koniec, więc i tutaj od tego nie uciekniemy. Po niespełna dwóch tygodniach wyjazdu nadchodzące obowiązki związane z nowym rokiem akademickim zawiodły nas z powrotem do domu. Wracaliśmy szczęśliwi, aczkolwiek z poczuciem lekkiego niedosytu! Niedosytu spowodowanego tym, iż nie odkryliśmy Albanii do końca. Ten mały kraj kryje w sobie jeszcze wiele ukrytego piękna. Namawiam więc wszystkich spragnionych wrażeń innych niż te gwarantowane w luksusowych kurortach: Jedźcie do Albanii! Jedźcie do tego kraju bunkrów i szczerych ludzi zanim zostanie on do końca odkryty… przez Zachód!

Wyschnięty Kanion MatkaKuba, Maciek i góry Korab
Kuba Urbanek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.