Historia

August III Sas i Jan Sebastian Bach

August II Mocny„Czasy saskie” uchodzą za okres największego upadku dawnej Rzeczypospolitej, a obaj polscy Wettini – August II Mocny i August III Sas, tak przecież od siebie różni – zaliczeni zostali w poczet naszych najgorszych władców. O ile ocena samej epoki musi pozostać miażdżąca, państwo polsko-litewskie z liczącego się podmiotu międzynarodowej polityki i pogromcy Turków Osmańskich stało się bowiem „karczmą zajezdną dla obcych wojsk”, a sąsiedzi bezceremonialnie wtrącali się w jego wewnętrzne sprawy, o tyle obwinianie o ten stan rzeczy monarchów z Drezna jest raczej wyrazem złej woli.

Po pierwsze, August II Mocny (w Saksonii panował jako Fryderyk August I Mocny) już otrzymał państwo w fatalnym stanie. Spustoszenia dokonane w siłach państwa i sposobie myślenia o nim przez ponad sto dwadzieścia lat szlacheckiej demokracji parlamentarnej, słaba władza królewska i zniszczenia wojenne zaowocowały ogólną niewydolnością rozległego kraju. Błyskotliwe wiktorie Jana III Sobieskiego były raczej ostatnim wysiłkiem chorego, słoneczną jesienią, która nie mogła powstrzymać nadchodzącej zimy. Efektem geniuszu wodza, a nie siły kraju. Nieprzypadkowo zwycięski król ostrzegał zakochanych w demokracji Sarmatów: Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zniszczoną zostanie.

Po drugie, dalszy upadek w jakim pogrążało się państwo, spada nieporównanie bardziej na sumienie parlamentu i szlacheckiej braci. August II Mocny robił bowiem w zasadzie wszystko, co tylko mógł. Co prawda triumfalne odzyskanie Podola w 1699 r. z tureckich rąk było zebraniem owoców zwycięstw króla Jana, ale na tym sukcesie Sas poprzestać nie zamierzał. Wielką wojnę północną wszczął wespół z carem Piotrem I Wielkim w imię przywrócenia Rzeczypospolitej utraconych ziem w Inflantach. Jeśli zamiast spodziewanych zysków przyniosła ona dotkliwe klęski, to tylko dlatego, że król nie był jasnowidzem. Nie mógł przecież wiedzieć, że niedoświadczony władca Szwecji Karol XII okaże się genialnym wodzem. Nie mógł też wiedzieć, że – dla równowagi – krewki młodzian nie będzie przestrzegał typowych dla monarchistycznej Europy zasad, depcząc oficjalną neutralność państwa polsko-litewskiego (a samodzielna akcja wojsk saskich w interesie Rzeczypospolitej miała być przecież wyrazem politycznego sprytu Wettina!) i fundując mu nowy „potop”. Nie mógł też król August wiedzieć, jak wielu polskich poddanych okaże się nielojalnymi i ochoczo pójdzie na współpracę ze zwycięskim Skandynawem, wybierając Rzeczpospolitą wasalną wobec Szwedów, Rzeczpospolitą i bez Inflant, i bez Sasa. Oczywiście dla wielu bardziej winny był w tej sytuacji monarcha-niejasnowidz niż własny instynkt kolaboranta. Szwedów szczęśliwie udało się pozbyć, ale za cenę nie tylko nowych zniszczeń, lecz również bezczelnej moskiewskiej „opieki”. Ale rzutki August II Mocny nigdy nie rezygnował. I w 1719 r. odniósł swój największy sukces: przymierze z Austrią i Hanowerem (będącym w unii z samym Imperium Brytyjskim) obaliło samozwańczy „protektorat” Piotra I Wielkiego nad Rzecząpospolitą i zmusiło moskiewskiego cesarza do wycofania swych wojsk. Tyle, że ów zbawienny sojusz... odrzucił w następnym roku polsko-litewski parlament, nie dopuszczając do ratyfikacji traktatu wiedeńskiego (!!!). A brać szlachecka – ówcześni „moskwoentuzjaści” – „pielgrzymować” będą do Piotra z zapewnieniami przyjaźni... Kto zatem powinien ponosić odpowiedzialność za degrengoladę „czasów saskich”? Twierdzenie o zgubnej roli Augusta II Mocnego na Rzeczpospolitą posiada więc wszelkie cechy zasady „zawinił kowal – powiesili Cygana”. Podobnie, wobec zdecydowanego oporu szlachty i jej wiecznego strachu przed absolutum dominium, nie udało się królowi Augustowi wzmocnić swojej pozycji za pomocą wojsk saskich. Nic dziwnego, iż Wettin pewnego dnia stwierdził, że gdyby wcześniej wiedział jaka jest w Rzeczypospolitej pozycja króla, a jaka hetmana, to raczej ubiegałby się o buławę niż koronę...

August III SasAugust III Sas (w Dreźnie znany jako Fryderyk August II) to już postać zupełnie innego kalibru. O ile pierwszego z polskich Wettinów bronią fakty, o tyle drugiego nie broni prawie nic. Młody Sas wydawał się zresztą całkowitym zaprzeczeniem ojca – hulaki i erotomana – także w życiu prywatnym, prowadził bowiem żywot przykładnego małżonka i domatora według wzorców nieomal mieszczańskich. Brakowało mu zresztą ojcowskiej energii i rzutkości nie tylko w życiu osobistym. Pozostawał człowiekiem nieruchawym i niezdolnym do żadnego większego przedsięwzięcia, człowiekiem o dość ograniczonych horyzontach. Tych cech ociężałego monarchy nie mogły zrekompensować takie przymioty, jak sumienność, przystępność i łaskawość. Z królewskiej dobroduszności Rzeczpospolita żadnego pożytku mieć nie mogła. August III Sas (1733-1763) przetoczył się przez trzydzieści lat polskiej historii nie robiąc nic ani dobrego, ani złego. Trzeba przyznać, że na tle charakteru obywatelskiej aktywności braci szlacheckiej król August swoim nieróbstwem wyróżniał się... pozytywnie. Tyle, że Rzeczypospolitej nie stać już było na nieszkodliwą w lepszych czasach bierność, toteż skądinąd niezwykle sympatyczny Sas słusznie zaliczony został do najgorszych polskich władców (o ile słowo „władca” pasuje w ogóle do nieautorytarnej, zatem niesuwerennej i do pewnego stopnia marionetkowej monarchii parlamentarnej). Tłumaczyć naszego drugiego z kolei Wettina mogą tylko doświadczenia energicznego ojca, który nic nie mógł zrobić dla Rzeczypospolitej wbrew Polakom i demokratycznej do szpiku kości społeczności szlacheckiej...

Mimo prześladującego Augusta II Mocnego pecha i bierności Augusta III Sasa, sąsiednie mocarstwa – za jakiś czas rozbiorowe – bardzo obawiały się połączenia pod jednym berłem zamożnej i sprawnie rządzonej Saksonii z wyniszczoną i niesterowną, ale rozległą i ludną Rzecząpospolitą.

Pierwsza ruszyła do boju pruska propaganda, która postanowiła już popsuć stosunki Augusta II Mocnego z polskimi poddanymi, tak jakby było jeszcze co psuć... Berlin rozpuścił wśród Sarmatów pogłoski, jakoby Wettin proponował mu rozbiór Rzeczypospolitej. W odniesieniu do władcy, który odzyskał Podole i nosił się z zamiarem rewindykacji terytorialnych w Inflantach, oszczerstwo to było wyjątkowo krzywdzące i tym samym nieco XX-to i XXI-wieczne... Ale Polacy uwierzyli Prusakom i zawrzeli świętym oburzeniem. Ciekawe, że może nie to samo pokolenie, ale to samo społeczeństwo kilkadziesiąt lat później zaakceptuje przez swoich parlamentarnych przedstawicieli I i II rozbiór (!!!). Być może w czasach pierwszego z Sasów – parafrazując klasyka – społeczeństwo jeszcze „nie dojrzało” do rozbiorów? A może po prostu uważało za uzurpację fakt, że projekt taki rzekomo miał wysuwać monarcha, ktoś permanentnie podejrzany o dążenie do autorytaryzmu (absolutum dominium), podczas gdy w 1772 i 1792 r. zachowane przecież będą demokratyczne procedury...

Ale zostawmy złośliwości. Ważne jest to, jak wiele energii włożył Berlin w rozbijanie polsko-saskiej unii. Rosja i Prusy ustaliły także, że po śmierci wyjątkowo mocarnego ponoć Sasa należy nie dopuścić do dalszego panowania Wettinów nad Wisłą. Co prawda Sankt Petersburg zrobi wkrótce wszystko, aby Fryderyk August II stał się Augustem III, lecz dopiero w sytuacji dla siebie przymusowej, gdy na tron polski powołany zostanie ponownie Stanisław I Leszczyński – sam z siebie nieudolny i niegroźny, niemniej jako teść króla Francji mogący liczyć na pomoc potężnego Ludwika XV „w razie czego”. Ale już w latach 1763-1764 Rosja zrobi dla odmiany wszystko, aby nie dopuścić do polskiej korony żadnego Wettina. I nie dopuści... Dziś na szczęście nie jesteśmy już tak naiwni jak nasi wierzący Prusakom sarmaccy przodkowie i doskonale wiemy, czym podszyte są troskliwe „rady” Moskwy, Berlina, Brukseli i Strasburga w polskich sprawach oraz „opinie” mediów rosyjskich i zachodnioeuropejskich. A może wciąż jeszcze jesteśmy Sarmatami?

Sprzeciw Prus i Rosji wobec kontynuacji panowania saskiej dynastii w Rzeczypospolitej nie był więc sprawą przypadku. Sprawą przypadku nie był też fakt, że w czasach króla Poniatowskiego – Stanisława II Augusta wszystkie ruchy niepodległościowe, zmierzające do zrzucenia obcisłego, ale wcale nie seksownego gorsetu rosyjskiej „opieki”, orientować się będą na Drezno i wnuka Augusta III Sasa – księcia-elektora Fryderyka Augusta III, zasłużenie nazywanego Sprawiedliwym. Już w 1771 r. konfederaci barscy ofiarują mu koronę królewską. Dwadzieścia lat później Konstytucja 3 Maja, ustanawiająca w miejsce dotychczasowej szlacheckiej demokracji na krótko autorytarną monarchię („tyrański rząd”, jak gardłowali targowiczanie), to właśnie Fryderyka Augusta III Sprawiedliwego wyznaczy na następcę „króla Stasia”, już jako władcę dziedzicznego, przedstawiciela nowej polskiej dynastii. Niestety, Rzeczypospolitej nie było dane utrzymać silnej monarchii dłużej niż do rosyjskiej interwencji roku 1792, ani doczekać się Augusta V Sprawiedliwego (takie pewnie imię przybrałby elektor przez wzgląd na Stanisława II Augusta, tak jak jego pradziad nazwał się Augustem II przez pamięć o Zygmuncie II Auguście). Jednak upragniony przez polskich patriotów Wettin, już jako król Saksonii (od 1806 r.) Fryderyk August I Sprawiedliwy, zostanie autorytarnym władcą Księstwa Warszawskiego, dopisując swoisty – a bardzo udany! – epilog do nieszczęśliwych „czasów saskich”. Zresztą, jeszcze w czasie I wojny światowej drezdeński monarcha Fryderyk August III przewidywany będzie na przyszłego króla odrodzonej Polski, mając więc perspektywę zostania w II Rzeczypospolitej Augustem V lub Augustem VI...

Jan Sebastian BachLosy saskiego księcia-elektora i polskiego króla Fryderyka Augusta II/Augusta III w przedziwny sposób splotły się z losami genialnego muzyka Jana Sebastiana Bacha. Mistrz z Eisenach miał już spory dorobek i doświadczenie gry na książęcych dworach w Weimarze i Köthlen, gdy w 1727 r. wykona Odę żałobną ku czci zmarłej księżnej Krystyny Eberhardyny, żony Augusta II Mocnego i matki młodego Fryderyka Augusta. Atmosfera wettińskiego dworu musiała przypaść do gustu wirtuozowi, skoro postanowił ubiegać się o w zasadzie tytularną, lecz prestiżową godność nadwornego kompozytora drezdeńskiego. Po śmierci mocarnego Sasa Bach poświęcił więc swój talent świeżo upieczonemu elektorowi Fryderykowi Augustowi II.

To właśnie na jego cześć powstają dwa utwory, które później staną się częścią większej całości, znanej jako słynna Wielka msza h-moll – arcydzieło muzyki późnego baroku, stanowiące monumentalną, a jednocześnie dość luźną formę mszy kantatowej, opartą na rozwiniętych polifonicznych partiach chóru.

Pierwsza część Wielkiej mszy to Kyrie – trzyczęściowy utwór w tonacjach h-moll, D-dur i fiss-moll, odpowiednio na 5, 2 i 4 głosy. Drugi stanowi ośmioczęściowa Gloria w czterech różnych tonacjach (głównie h-moll i D-dur), którą zamyka Cum Sancto Spiritu.

Kyrie i Gloria trafiły do Drezna już w lipcu, wraz ze swoistym „podaniem o pracę” w nadwornej kapeli. Można powiedzieć, że w 1733 r. Fryderyk August II był najszczęśliwszym monarchą pod słońcem. Najpierw dziedziczy saski tron elektorski, później znany wirtuoz komponuje dla niego dwie prawdziwe perełki osiemnastowiecznej muzyki, jednocześnie prosząc go jako petent o posadę, a jesienią obrany zostaje królem polskim i wielkim księciem litewskim, obejmując kraj w stanie największego upadku, ale przecież jeden z najrozleglejszych w Europie. Jan Sebastian Bach nie pozwala zresztą o sobie zapomnieć, stosowną kantatą uświetniając wawelską koronację Augusta III Sasa. Ale utrzymanie się Wettina na tronie Rzeczypospolitej wymaga konfrontacji ze Stanisławem I Leszczyńskim w ramach ogólnoeuropejskiej tzw. wojny sukcesyjnej polskiej. Ostatecznie koronę polsko-litewską zapewnią królowi Augustowi wyjątkowo Rosjanie, zwykle niechętni wettińskiej dynastii. W 1736 r. August III Sas jest już jedynym polskim monarchą. W tym samym roku zadowolony z siebie władca powierza wreszcie Bachowi upragnioną godność nadwornego kompozytora króla polskiego, elektora saskiego i wielkiego księstwa litewskiego. Szczęście uśmiechnęło się więc do mistrza, który starał się przecież początkowo tylko o saską część tego tytułu... Uskrzydlony zaszczytem geniusz komponuje wkrótce z nowym zastrzykiem energii oratoria bożonarodzeniowe i wielkanocne oraz tzw. małe msze.

Jan Sebastian Bach dał się także skusić wizją kontynuowania wspaniałego dzieła, które nazywamy Wielką mszą, częściowo adaptując na jego potrzeby swoje wcześniejsze kantaty. Kolejną częścią jaka wyszła spod jego ręki było Symbolum Nicenum. Utwór wyraźnie dzieli się na dwie pomniejsze części – dwuczłonowe Credo w tonacji D-dur, poza wszystkim niezwykły ogród chrześcijańskiej numerologii oraz siedem dalszych członów na chór cztero- i pięciogłosowy, zakończony przez Et expecto. Kolejna część arcydzieła to jednorodne Sanctus, w pewnym sensie apogeum Wielkiej mszy. Biograf mistrza, Ernest Zavarsky, wprost zapytuje: Czy można sobie wyobrazić, że „Sanctus” mogłoby być „piękniej i doskonalej” zrobione muzycznie, niż zrobił to Bach? Toż on tu wprost wywołuje wizje zastępów anielskich śpiewających z zapałem „Sanctus, Sanctus, Dominus Deus Sabaoth” [cytat za Markiem Skoczą]. Zwieńczeniem całego arcydzieła jest Osanna, Benedictus, Agnus Dei et Dona nobis pacem, wymieniające już w tytule swoich pięć członów (Osanna pojawia się dwukrotnie), w większości znów w tonacji D-dur. Łącznie powstała niesamowita, rozbudowana msza, która wyniosła wirtuoza na wyżyny geniuszu.

Wkrótce Bach tworzy Wariacje Goldenbergowskie, drugi tom Das wohltemperierte Klavier, a w gościnie u Fryderyka II Wielkiego – Ofiarę muzyczną (Musikalisches Opfer), w której mistrz podjął studium polifonii i kontrapunktu. Kontynuacją tych badań jest Sztuka fugi (Kunst der Fuge) – swoiste pożegnanie ślepnącego kompozytora ze światem.

Jan Sebastian Bach zmarł w Lipsku 28 lipca 1750 r. Jego królewski protektor, August III Sas, dołączył doń trzynaście lat później. Szczerze mówiąc, okazywana za życia energia tego władcy dobrze przygotowała go do roli nieboszczyka... Tak splotły się losy dwóch ludzi, z których jeden zrobił tak wiele dla światowej muzyki, drugi zaś nie zrobił praktycznie nic dla krajów, w których przyszło mu panować. Jeden przeszedł do historii jako persona z pocztu najgenialniejszych twórców w dziejach, drugi – jako „element zbioru” najgorszych władców Polski. Tyle, że muzyk mógł korzystać ze swojego talentu bez żadnych ograniczeń, podczas gdy polski król w demokratycznym państwie mógł bardzo niewiele (pomijając fakt, że akurat temu niewiele się w ogóle chciało...), a w XVIII stuleciu nie mógł już w zasadzie nic. Pozostawało mu albo przestrzegając demokratycznych procedur patrzeć na dalszą degrengoladę państwa tkwiącego na pochyłej równi wiodącej ku rozbiorom i modlić się o cud, albo dokonać przewrotu i modlić się z kolei o cud zwycięstwa w walce z interwencją potężnej armii rosyjskiej (niechybnie zaproszonej przez niezawodnych obrońców demokracji), a może i pruskiej. Decydując się na pierwsze rozwiązanie, skazał się na złą sławę narzuconego przez obce wojska monarchy, tak samo jak jego następca – „król Staś” – który kapitulacją w 1792 r. przekreślił tę drugą drogę w połowie jej realizowania na kanwie narzuconej szlacheckiej braci autorytarnej konstytucji. Zresztą chyba obaj do uratowania mieli już nie kraj, ale co najwyżej swoje dobre imię...

Kyrie i Gloria stanowiły w pewnym sensie preludium do królewskiego panowania Augusta III Sasa. Niestety, znakomite było tylko preludium...

Bartłomiej Grzegorz Sala
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.