Powieści i opowiadania

Bajka o Panu Migaczu

W tym momencie naprawdę zaliczyłam swój zdrowy rozsądek do rzeczy zaginionych.Jennifer Murgia

Joanna Idzikowska-KęsikBył sobie raz pewien młody Pan, który bardzo lubił rzucać słowa na wiatr i migał się od praktycznie wszystkich swoich zobowiązań. Ten Pan kochał siebie samego, jak mityczny Narcyz albo Adonis, uwielbiał mówić, mówić i mówić... Słuchać też uwielbiał, ale tylko samego siebie... To, co mieli do powiedzenia inni ludzie, czasem nawet dużo bardziej oczytani i inteligentniejsi od niego, w ogóle go nie interesowało.

Pan Migacz nie był ani specjalnie błyskotliwy, ani – tym bardziej – przystojny. Miał rozwichrzone włosy o dziwnym, nieokreślonym kolorze, małe, głęboko osadzone, niebieskie oczy i okrągłą twarz z zawadiackim, nieco dziwnym, trochę kpiącym uśmieszkiem. Przypominał wzrostem braci Kaczyńskich, a posturą Misia Kuleczkę... Ale Pan Migacz za bardzo kochał siebie, żeby zauważyć swoje mankamenty. A przecież wiara w siebie potrafi uczynić cuda. Nawet jeśli przez kilka lat nie jest się w stanie ukończyć tego, co się zaczęło, i co jest wymagane, gdy wykonuje się pewien zawód, to i tak najważniejsza jest wiara w swój nieodparty urok osobisty. Tytuły i dyplomy schodzą wówczas na drugi plan.

Życie Pana Migacza było spokojne i monotonne, płynęło sobie swoim rytmem, gdzieś między pracą, łóżkiem, komputerem i pobliskim laskiem... Sielanka... Nudna, ale jednak sielanka! Pan Migacz był pomimo wszystko bardzo zadowolony: miał ostatecznie pracę, miał gdzie mieszkać (cóż z tego, że z rodzicami) i co jeść, czegóż chcieć więcej, skoro miał jeszcze okno na świat: internet, ten cudowny wynalazek, dający najwięcej możliwości wspaniałej autokreacji! Dający pole do popisu, możliwość zabłyśnięcia, pokazania swego drugiego oblicza: młodego, zdolnego, przystojnego, wykształconego, wrażliwego, inteligentnego człowieka... Po co Panu Migaczowi real, skoro tutaj, w internecie mógł być tym, kim nie był?

Pan Migacz całymi godzinami przesiadywał przed komputerem. Przytył, ale co tam, zawsze przecież można schudnąć, albo powiedzieć, że waży się mniej niż w rzeczywistości.

Nie miał doświadczenia, ale postanowił polować w necie na kobiety. Tych w realu się bał, z tymi mu nie wychodziło, miał trzydzieści lat i żadnego konkretnego związku za sobą... Tutaj dopiero miał możliwość oczarowania jakiejś naiwnej... Czekał na nią długo, ale cierpliwie… Wchodził na wszystkie możliwe strony internetowe, założył blog, gadu-gadu i skype... czekał... Aż w końcu ją znalazł...

Zaczęło się banalnie, coś głupiego napisała mu na blogu... Zaczęło się od kłamstwa, było kłamstwem i kłamstwem się skończyło... Ale trwało dość długo, bo Pan Migacz, oprócz tego, ze mógł się do woli, wręcz do bólu, popisywać swą erudycją, to na dodatek despotycznie rozdawał karty, to on był górą tego dziwacznego układu... No i zupełnie przy okazji odkrył jeszcze uroki posiadania kolejnego wynalazku, dzięki któremu mógł sobie dużo mówić, delektować się swoimi zdolnościami oratorskimi: uroki telefonu komórkowego... Ale zacznijmy od początku...

Najpierw pojawiła się Panna Jabłuszko, ale go denerwowała. Rozmawiał z nią jednak, wampirycznie podkreślając uroki swego zawodu, czym zresztą bardzo pannie Jabłuszko zaimponował, choć zawód ten nie należy do prestiżowych.

Pani Jesień pojawiła się w trakcie jego internetowego romansu z Panną Jabłuszko. Była inna niż wszystkie dziewuszki w sieci. Była niezwykle tajemnicza. No i pisała dosyć sensownie, co go dodatkowo zaintrygowało. I, żeby było śmiesznie, mieszkała bardzo, bardzo blisko... Dopiero później się okazało, jak bardzo, bardzo daleko...

Czas i odległości to największe paradoksy naszej materii. Podobnie nasze myśli, którymi możemy zdziałać tak dużo, że nie możemy praktycznie nic.

O odległości Pan Migacz skłamał na dzień dobry. Wymieniali posty na blogach, ale to mu nie wystarczało, poprosił o numer gadu-gadu, którego Pani Jesień nie posiadała, gdyż nie miała nigdy potrzeby takiego komunikatora. Ona kochała przede wszystkim książki – to był jej świat, świat ciszy, ale świat barwny i ważny, w którym czuła się bardzo dobrze. Internet traktowała jako źródło informacji, blog prowadziła także dla uzyskania pewnych informacji, z dziedzin wiedzy, które ją szczególnie interesowały.

Tak więc gadu-gadu Pani Jesień założyła dla Pana Migacza, a on od razu skłamał, że mieszka gdzieś, gdzie wcale nie mieszkał. Znał to miasto z czasów, gdy w nim zaocznie studiował.

No i zaczęli ze sobą rozmawiać. Spędzać godziny, jak to kiedyś określił... Wymieniać myśli...

On od początku miał zabawę, kłamał, a ona od początku czuła, że coś jest nie tak. Nie potrafiła uwierzyć do końca w jego słowa i w szczerość jego intencji. Nie potrafiła go zdefiniować i zrozumieć. Nie umiała, mimo wiedzy mediatorskiej, dojść z nim do porozumienia. Bardzo się starała, ale nie wychodziło... Próbowała skończyć tę znajomość w zarodku, ale on jej na to nie pozwalał, był despotyczny, władczy. Wysyłał rzewne piosenki, umieszczał na blogu i w opisie gg romantyczne wpisy, opisy i linki, zmieniał blogowe avatary. Bywało to i krępujące i żenujące zarazem, ale i mile łechtało jej kobiece ego, gdyż Pan Migacz był od niej sporo młodszy, choć czasem była wściekła na siebie, ponieważ jej poczucie własnej wartości było stałe, wysokie i niezachwiane od wielu lat. Irytował ją bardzo, ale i rozczulał...W końcu, po kolejnej nieudanej próbie zerwania... podjęła grę. Po prostu grę.

Ona... Taka sobie, bardzo zwyczajna, przeciętna kobieta, nic szczególnego. Jak jedna z wielu. Ani ładna, ani brzydka. Ani mądra, ani głupia. Od dziecka wmawiano jej, że najważniejsze w życiu jest nikomu nie zaszkodzić i jak najwięcej się nauczyć. Uczyła się więc i uczyła. Ciągle coś studiowała, wciąż czytała, poznawała nowe rzeczy... I starała się nikomu nie szkodzić, ba wybrała taki zawód, żeby nieść pomoc ludziom. Ale też jej rogata dusza, która czasem brała górę nad rozumem, pchała ją do tego, żeby się nie dawać: konwenansom, zasadom, normom, moralności, religiom i innym pomysłom ludzkości, według niej chybionym... Za największy wzlot myśli ludzkiej na ten temat, uważała słowa Kanta: „Prawo moralne we mnie”.

Jeszcze w czasie studiów, jako dwudziestolatka, po tym, jak dostała obuchem w serce, zakochując się w bardzo kreatywnym, zdolnym, inteligentnym i niezwykle przystojnym, dużo starszym od siebie Panu Homosiu, wyszła za mąż za Radosnego Chłopaka, bo wiedziała, czuła w sercu, że on akceptuje ją taką, jaka jest, że nie zrobi jej krzywdy. Właściwie tylko przy nim i tylko dla niego była sobą, nie zakładała maski Poważnej Kobiety. Lubiła go i darzyła prawdziwą, szczerą przyjaźnią, czuła się przy nim bezpiecznie. Uważała, że podstawą dobrego związku jest przyjaźń. Wolała to, niż uniesienia, kończące się na roli posługaczki. Radosny Chłopak był wysoki, szczupły, miał niebieskie oczy, bardzo ładne zęby i nosił okulary. Dbał o siebie, o higienę, co dla niej było priorytetem. Zawsze ładnie pachniał – można go było brać bez obaw w każdej chwili. Kochał ją bezgranicznie, słuchał jej, choć chyba nie zawsze rozumiał, wspierał i czasem stopował jej nonszalanckie, dziwaczne pomysły i fanaberie (nurkowanie w oceanie, bieganie po niewyznaczonych szlakach, szybką jazdę bez zapinania pasów i temu podobne sporty ekstremalne) miał ścisły umysł, nie zawsze rozumiał jej długie wywody o książkach, literaturze, teatrze. Zupełne przeciwieństwo niskiego malkontenta-humanisty, jakim był Pan Migacz... lub raczej: jakim chciał się zaprezentować.

Małżeństwo Pani Jesieni i Radosnego Chłopaka było, jak oni, zupełnie nietypowe, inne, niekonwencjonalne. Pozbawione zazdrości, bzdur, niepotrzebnych układów i głupich słów. Jeszcze przed ślubem ustalili zasady wspólnej samotności, „wspólnego bycia serc” i zawsze ich przestrzegali. Byli jak para zgranych przyjaciół i bezgranicznie sobie ufali. A że przy okazji, wyglądali razem jak filmowa, zakochana, romantyczna para? Tym lepiej, przynajmniej skłonni do plotek ludzie, nie mogli sobie na nich poużywać. Rozmawiali zawsze o wszystkim, co ich nurtowało. Byli wobec siebie szczerzy. Ona czuła, wiedziała, ba – była pewna, że nawet jeśli ich związek się rozpadnie, pozostaną dobrymi przyjaciółmi, bo czasem „lubić” znaczy dużo więcej, niż „kochać”...

To właśnie Radosny Chłopak nauczył Panią Jesień obsługi gg, a potem skype'a. Od początku wiedział o istnieniu Pana Migacza. Szkoda, ze Pan Migacz nie był tego wart.

Radosny Chłopak nie zdejmował z palca obrączki od dnia ślubu. Pani Jesień, założyła ją na palec... tylko w dzień ślubu. On był wielkim optymistą, ona wszystko widziała w czarnych, ewentualnie szarych kolorach.

Flirtowała z kobietami, które się w niej jakimś dziwnym trafem zakochiwały, przyjaźniła z wieloma facetami, ale tylko superinteligentnymi, a on był z nią, dla niej, przy niej. Wiedział, że jeśli spróbuje ją powstrzymać, zatrzymać, przetrzymać, upomnieć... ona odejdzie. A była to ostatnia rzecz, jakiej sobie życzył. Poza tym wiedział, że ich przyjacielski związek jest dla niej opoką, Itaką, ostoją. I chciał, żeby tak zostało, bo ona miała w sobie to coś... coś, co sprawiało, że chciało się z nią być.

Pan Migacz też chciał z nią być, ale tylko wirtualnie i telefonicznie, nawet raz zaproponował... wirtualny seks czym ją jedynie rozśmieszył do łez. Po okresie rozmów na gg, odkryli telefon i skype, przyzwyczajali się do swoich głosów. Opowiadali sobie o wszystkim i o niczym. A właściwie to Pan Migacz opowiadał, mówił, inicjował rozmowy nawet w środku nocy... Jednak Pani Jesień była wzrokowcem, chciała, wyczuwając jego nieszczere intencje, zobaczyć Pana Migacza, chciała mu spojrzeć prosto w oczy... Fotografie wysyłane MMS-ami to przecież nie to samo, co kontakt z żywym człowiekiem.

Po ponad pół roku rozmów zaproponowała niezobowiązujące spotkanie, łamiąc swoje zasady, bo nigdy wcześniej tego nie robiła, czekając na inicjatywę mężczyzny. Najpierw udał, że nie usłyszał, potem się wykręcił, że nie lubi miasta, w którym chciała się spotkać, a potem się debilnie tłumaczył, że nie zrozumiał jej do końca... Mimo wszystko nieustannie twierdził, że mu zależy na niej, na spotkaniu, na wspólnym wypiciu kawy, co przez jakiś czas robili podczas rozmów na gg...

Migał się i migał, a ona miała dość. Dość słów, których w żaden sposób nie potwierdzały czyny. Zaczęła ją ta dziwna znajomość najpierw męczyć, a potem irytować, drażnić... Ciągnęła to wszystko latami tylko po to, aby przekornie przekonać się, co będzie dalej, co się stanie, jak ta gra będzie się dziać...

Zrywała z Panem Migaczem sto pięćdziesiąt razy, a on uparcie wciąż dzwonił i pisał SMS-y, jakby nigdy nic się nie stało. Wymyślił nawet, że ją bardzo kocha i że chciałby się z nią spotykać, choćby nawet potajemnie (przedszkole górą!)... Ale oczywiście, tylko to sobie palnął, bo on tak potrafił... Może po prostu nie miał z kim gadać? Umówili się z lata na wiosnę, a gdy przyszła wiosna o spotkaniu nawet się nie zająknął. Pani Jesień odczekała miesiąc i spytała wprost... Stwierdził, że może (sic!) latem będzie miał czas...

Poczekała, aż nadarzy się okazja, żeby z nim zerwać raz na zawsze. Wiedziała, że jest to, jak u Witkacego, jedyne wyjście z tej chorej sytuacji, w którą uwikłała się, niestety, na własne życzenie. Pewnego dnia po prostu i zwyczajnie wyrzuciła telefon z mostu do rzeki... Drogi, nowy, błyszczący czerwony aparat. Był to akt symboliczny, ale oczyszczający... Padał zimny deszcz, woda płynęła swoim nurtem, jak wszystko na tym świecie, a Pani Jesień pomyślała o tym, o czym mówił Shakespeare, o czym przypominała Desiderata... pomyślała, że nie igra się z miłością... Słone łzy przypomniały jej, że chciała najpierw pokochać Pana Migacza, a potem się z nim zaprzyjaźnić, że naiwnie wierzyła w szczerość jego wyznań, bo po prostu i zwyczajnie chciała w nie wierzyć... Słone łzy przypomniały jej, że był ktoś, kto lubił ją naprawdę, realnie.

Wirtualna „miłość” odpłynęła wraz z telefonem, którego numer został zmieniony i zastrzeżony, skasowanym gg i skypem.

Pani Jesień odetchnęła z ulgą. Czasem miewała alergiczne problemy z oddychaniem, ale tym razem poszło jej łatwo. Uśmiechnęła się, jak zwykle smutno i popatrzyła swymi bursztynowymi, jesiennymi oczami z zielonkawą nutką, optymistycznie w przyszłość, chociaż ta akurat bajka nie doczekała happy endu, a Pani Jesień nie podaje numeru swojego telefonu nawet kolegom z pracy.

JoAnna Idzikowska-Kęsik
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.