Bodrum, cóż to za miasto... gdzie ono jest? Być może mało kto z nas skojarzy je z miejscem gdzie znajdował się jeden z cudów świata starożytnego. To właśnie tu Mauzolos zbudował swój wspaniały grobowiec, miasto nosiło wtedy nazwę Halikarnas (Halikarnassós).
Dziś nic już nie przypomina nam jak świetna była to budowla – najpierw zniszczyło je trzęsienie ziemi a potem rycerze św. Jana wznieśli na ruinach imponującą fortecę pozyskując budulec właśnie z grobowca. Kolorowe ryciny uzmysławiają nam jak naprawdę wyglądało Mauzoleum w Halikarnasie.
Warto poświecić trochę czasu i udać się na zwiedzanie fortecy. W środku znajdziemy ekspozycję amfor wydobytych z głębin morza a także wiele różnych ciekawych przedmiotów pochodzących z wraków zatopionych statków. Obejrzymy ekspozycję „przekroju” statku i ogromne malowidło ścienne przedstawiające starożytne Mauzoleum.
Wśród potężnych murów zadomowiły się wielkie opuncje, a jeśli szczęście nam dopisze zobaczymy dumnie przechadzającego się alejkami... białego pawia. Z górnej części fortecy Krzyżowców rozciąga się piękny widok na port gdzie stateczki, łodzie i jachty kołysane przez fale czekają żeby wypłynąć w morze. Stąd ruszają promy na grecką wyspę Kos. Spoglądamy na błękitne wody portu, na wzgórze gdzie wyrosły małe, białe, prostokątne domy, ten widok na długo pozostanie w naszej pamięci.
Kierujemy się teraz na krótki spacer uliczkami miasta. Co jakiś czas naszą uwagę przykuwają kolorowe plakaty z ogromnym napisem Halikarnas. To zaproszenia do największej i najbardziej ekskluzywnej dyskoteki w mieście o takiej właśnie nazwie. Wzdłuż uliczek nie brakuje sklepików z najróżniejszymi wyrobami, widzimy sprzedawców wychodzących na zewnątrz. Każdy z nich zapewni nas nie tylko o tym, że jego wyroby odzieżowe są „oryginalne” ale też najlepsze na świecie. Sami sprzedawcy – niezwykle pogodni ludzie, będą dociekliwie sprawdzać skąd przybyliśmy, przy tym pochwalą się znajomością różnych języków, wszystko byle tylko pozyskać klienta i sprzedać cokolwiek. Parę słów w języku potencjalnego klienta wystarcza do nawiązania rozmowy. Jeśli zainteresujemy się kupnem sprzedawca zapewne zwyczajowo poczęstuje nas herbatką i możemy przystąpić do targowania się.
Ale my dalej przechadzamy się coraz ciaśniejszymi uliczkami, szukamy tych do których nie zaglądają turyści. W końcu dajemy się skusić i wybieramy jedną w wielu uroczych knajpek. Ku naszej radości w głębi odnajdujemy taras pełen stolików i miejsca z widokiem na dumną twierdzę. Kelner podaje nam w maleńkich filiżankach kawę oryginalnie parzoną po turecku. Jej mocny aromat i smak miesza się z zapachem morza i widokiem twierdzy Krzyżowców.
To są niezapomniane chwile, ale czas udać się dalej by odkrywać jeszcze inne ciekawe zakątki Turcji Likijskiej. A to już za miesiąc, w następnym numerze miesięcznika Libertas.