To szósta z kolei płyta amerykańskiego artysty ukrywającego się pod kilkoma pseudonimami, między innymi takimi jak Palace Brothers, Palace (Music), Bonnie Billy. W rzeczywistości nazywa się Will Oldham i pochodzi z Kentucky w stanie Louiswille. Jest wokalistą, kompozytorem, i... aktorem. Co ciekawe, zaprojektował okładkę albumu pt. Spiderland grupy Slint (kluczowej w rozwoju nurtu post-rocka).
Znawcy porównują jego postać do niekwestionowanego boga folku, niejakiego Boba Dylana. Nawet jeśli nie zgadzamy się powyższą opinią, trudno nie oprzeć się wrażeniu, iż Bonnie Billy jest artystą nietuzinkowym. Bo któż tak jak on potrafi oczarować słuchacza swoim głosem i grą na gitarze? A głos ma niezwykły. Trochę dziecięcy a jednocześnie mocny, z charakterystyczną chrypką.
Wydana płyta w 1999 roku dla labela Drag City jest zbiorem utworów zbliżonych do siebie klimatem, przesiąkniętych melancholią. Jak przystało na muzykę z okolic Kentucky w US, słychać tutaj wpływy country. A raczej post-country, muzyki typowej dla artystów nagrywających dla niezależnej wytwórni Domino.
Album jest utrzymany w niemalże spokojnym, oszczędnym klimacie. I tak na przykład kompozycja pod znamiennym tytułem Death to everyone w warstwie lirycznej jest próbą zmierzenia się artysty z nieuchronnym, czy też I am drinking again to swego rodzaju oda do nieobecnego/ej (?). Z płyty wyróżnia się energiczny utwór Madeleine–Mary okraszony ciekawymi rozwiązaniami z gitarowym efektem wah-wah w tle. Na szczególną uwagę zasługuje tytułowa kompozycja I see a darkness z repertuaru niekwestionowanego twórcy inteligentnej odmiany country Johny Casha.
Bonniemu zdarza się czasami zwyczajnie fałszować, jednak szybko rehabilituje się śpiewając choćby w kawałku Another Day full of dread i gdyby ktokolwiek umiałby zaśpiewać to lepiej niż on sam, to chyba tylko Anthony Hogarty. Niewątpliwą zaletą płyt Bonnie Prince Billa jest dobra jakość nagrywanych partii poszczególnych instrumentów. Tak więc zapewne miłośnicy dźwięków gitary basowej odnajdą tu mnóstwo powodów by nacieszyć zmysł słuchu.
To jedna z najciekawszych płyt w dorobku artysty, najmniej narzucająca stylistkę countrową, która nie wszystkim może przypaść do gustu.