Kącik poezji

Bruno Jasieński – Futurysta totalny

Bruno jasieńskiBruno Jasieński, właściwie Wiktor Zysman (urodzony 17 lipca 1901 w Klimontowie, zginął 17 września 1938 w więzieniu w Moskwie) – polski poeta, współtwórca polskiego futuryzmu.

Autor m.in. tomików wierszy „But w butonierce” i „Ziemia na lewo”, dramatu „Bal manekinów”, poematów „Pieśń o głodzie”, „Słowo o Jakubie Szeli”, powieści „Palę Paryż”, „Nogi Izoldy Morgan”. Napisał wraz z Anatolem Sternem manifest futuryzmu polskiego „Nuż w bżuhu. Jednodńuwka futurystów”. Studiując w Krakowie był świadkiem wypadków tzw. powstania krakowskiego 1923 roku. Poruszony tymi wydarzeniami związał się z ruchem komunistycznym. Emigrował do Francji, skąd został dwukrotnie wygnany za swoje publikacje oraz agitację komunistyczną. W 1929 roku zamieszkał w ZSRR. 

Jego późniejsza twórczość miała charakter socrealistyczny. W okresie Wielkiej czystki w maju 1937 aresztowano go i skazano na 15 lat łagru. Po ponownym rozpatrzeniu sprawy został skazany na karę śmierci i rozstrzelany. Zrehabilitowany w 1956 roku.

Poglądy na sztukę

Onanizm - jedyny niewyzyskany prąd w sztuce. Bezpłciowość; niemoc zapłodnienia swoją sztuką tłumów; spokojny, paseistyczny samogwałt w cieniu melancholijnych pracowni - to cechy sztuki antyfuturysztycznej. Dzieło sztuki uważamy za rzecz dokonaną, konkretną i fizyczną, dzieło sztuki to płciowy cud stworzenia, ogień zapalny, ekonomiczny i żelazny, finalny, najdoskonalszy, dziś już widzialny efekt dziania się procesu ewolucji (choć jak najbardziej rewolucyjny, jak sama teoria ewolucji zresztą).

Sztuka jest tworzeniem rzeczy nowych. Ponoć każdego, kto po 1921 roku tworzył tak jak tworzyło się wcześniej i nazywał siebie artystą odpowiadać miał za to nadużycie przed wysokim Sądem i bojkotowany przez społeczeństwo. To co zastał twórca, jak najbardziej go obowiązuje, uczynić jednak musi ten skok na głęboką wodę, w próznię, czy gdzie tam twórcze zapędy go poniosą. Paradoksalnie - nie było skoku, jest sąd.

Logika jest burżujska. Liczy się szybkość, skrót i kojarzenie rzeczy dla kołtunów odległych, dla autologiki autora tworzących nowe wartości. (…) skondensowane, ostre i konsekwentne kompozycje słów, nie krępowanych żadnymi prawidłami składni, logiki, czy gramatyczności, jedynie twardą wewnętrzną koniecznością, która po tonie A domaga się tonu C

Zdanie to antypoezyjny dziwoląg. Chodzi o duszę słowa, wydobycie jego muzyki, barwy, jego esencji. Zrywamy raz na zawsze z patosem wieczności w stosunku do dzieł sztuki.Bezwzględna wartość dzieła sztuki waha się pomiędzy 24 godzinami a miesiącem.

Mimo, że dziś już przeterminowane, warte przeczytania. Oto kilka „spreparowanych przez artystę kapsułek, zawczasu oczyszczonych z wszelkich zbyteczności i podanych czytelnikowi w formie zupełnie gotowej, syntetycznej”

Z tomiku But w butonierce

But w butonierce Zmarnowałem podeszwy w całodziennych spieszeniach, Teraz jestem słoneczny, siebiepewny i rad. Idę młody, genialny, trzymam ręce w kieszeniach, Stawiam kroki milowe, zamaszyste, jak świat. Nie zatrzymam się nigdzie na rozstajach, na wiorstach, Bo mnie niesie coś wiecznie, motorycznie i przed. Mijam strachy na wróble w eleganckich windhorstach, Wszystkim kłaniam się grzecznie i poprawiam im pled. W parkocieniu krokietni jakiś meeting panieński. Dyskutują o sztuce, objawiając swój traf. One jeszcze nie wiedzą, że gdy nastał Jasieński, Bezpowrotnie umarli i Tetmajer i Staff. One jeszcze nie wiedzą, one jeszcze nie wierzą. Poezyjność, futuryzm niewiadoma i X. Chodźmy biegać, panienki, niech się główki oświeżą Będzie lepiej smakować poobiedni jour-fixe. Przeleciało gdzieś auto w białych kłębach benzyny, Zafurkotał na wietrze trzepocący się szal. Pojechała mi bajka poza góry doliny nic jakoś mi nie żal, a powinno być żal... Tak mi dobrze, tak mojo, aż rechoce się serce. Same nogi mnie niosą gdzieś i po co mi, gdzie? Idę młody, genialny, niosę BUT W BUTONIERCE, Tym co za mną nie zdążą echopowiem: Adieu! Trupy z kawiorem p. Jance Grudzińskiej Pani palce są chłodne i pachną, jak opium, Takie małe półtrupki anemiczne i blond, Marzą o kimś, co by ich w pocałunkach utopił, Jak w odymce błękitnej papierosa Piedmont. Na nietkniętą serwetę coś bezgłośnie opadnie... (Białe astry w flakonach umierają przez sen...) Pani milczy tak cicho, melodyjnie i ładnie, Jak w najlepszych preludiach lunatyczny Verlain. Może smutek zielony z twarzą negra z Zambezi Owachlarzył dziś Panią, otuloną w pół-zmrok... Pani słuchać chce moich egzokwintnych syntezji Tak, jak pije się z kawą jakiś cordial-medoc. Jednak Pani nie lubi przecież rzeczy zbyt ostrych A czyż zawsze być można gentlemanem par force?... Za minutę przyniesie nam szampana i ostryg Lokaj z twarzą wyblakłą i pomiętą, jak gors. Zresztą stać mnie dać nawet własne serce na rożen, Jeśli z niego przyrządzą apetyczne filet... Pani pachnie dziś cała ostrygami i morzem, A ja kocham tak morze, zapłakane we mgle... Za szybami ponurych, zieleniących się okien Pierwszy brzask się przeczołgał, znieruchomiał i legł... Pani dzisiaj jest chora... Pani płakać chce... Shocking! Wypłowiałe kotary słyszą wszystko... jak szpieg... Pani widzi w drobnostkach zaraz ton psychodramy... Chwile życia są kruche i słodkie, jak chrust. Czy dlatego, że my się, par exemple, nie kochamy, Nie możemy całować swoich oczu i ust? A ja chcę dzisiaj pieścić Pani piersi bez bluzki, Chcę być dziko bezczelny i mocny, jak tur. Pani dużo ma w sobie z rozpalonej Zuluski, Pani usta się śmieją i mówią: toujours! Pani dzisiaj się marzy... jakiś sen o wikingu... Purpurowe ekscesy niewyspanej Ninon... Takie, jak Pani, bierze się w pędzącym sleepingu Na poduszkach pluszowych rozebraną i mdłą. I, wsysając się w piersi Pani ostro-mdły zapach W końcach palców poznaje się budzący się wstręt Do tych kobiet, co dają się na brudnych kanapach Karmelkowo-lubieżne i pokorne, jak sprzęt. W Pani spazmach być musi coś z sapiących ekspresów. Pani nogi falują tak lubieżnie i zło. W Pani mieszka księżniczka księżycowych ekscesów I członkini zrzeszenia dla pań comme il faut. A chce Pani? Zerwiemy raz z tą wszystką hołotą! Polecimy na oślep w samochodzie, jak w śnie. U podjazdu na dole niecierpliwi już motor Ofutrzony mój szofer w swoim czarnym pince-nez. Zeskoczymy po stopniach i zatrzasną się drzwiczki. Wszystko zmiesza się razem to co przed i co po... Z pocałunków na rękach będziesz mieć rękawiczki I z mussonu rajera na swoim chapeau! Zatwostepią latarnie w oszalałym rozpędzie, Zamigocą się domy i osuną się w dół. Pójdą słupy i słupy i kosmate gałęzie, Samym lotem z łoskotem rozcinane przez pół. A w ustronnym salonie kiedyś późno wieczorem, Kiedy będzie znów jasno i wesoło i źle... Blady lokaj we fraku nasze trupy z kawiorem Poda sennie na tacy wytwornemu milieu...

przekład WŁODZIMIERZ MAJAKOWSKI ODA DO REWOLUCJI Tobie, wyśmiana ujadaniem baterii, językami bagnetów pokąsana pstro, - jak łachman postrzępiony czerwonej materii ody tryumfalne "O"! O zwierzęca! O dziecinna! O groszowa! O straszna! Jakim imieniem cię jeszcze nazwali? Jaką ukażesz jutro swą twarz nam? Smukłej budowli, . czy kupy zwalisk? Maszyniście zakutemu w żelazo, górnikowi rwącemu pokłady rud kadzisz, kadzisz w niemej ekstazie, wysławiasz ludzki trud. A jutro święty z swych kopuł hydry otrząsa dymu gryzący krem luf - twoich sześciocalówek tępodziobe świdry druzgocą tysiąclecia Kremlów. Sława! Gdy w morzu zabłądzi sternik, (gwizd syren ostry krwią trwogi ociekł) ty ślesz marynarzy na tonący pancernik, gdzie zapomniany miauczał kociak. A potem nocą wychodząc na łów, - czub zawadiacki na smagłym torsie,- kolbami siwych gnasz admirałów głową w dół z mostu w Helsingforsie. Wczorajsze rany nim zdążysz przykryć, już znowu tryska z nich krew czerwona. Tobie - mieszczańskie: - bądź przeklęta po trzykroć! - i moje, w poety, - o bądź po trzykroć błogosławiona! - Nogi Izoldy Morgan (fragment) Kiedy w sierpniu roku 1921 w Zakopanem wracałem z wieczoru, na którym czytałem swoje najlepsze wiersze, odprowadzany przez słuchaczów przez całą długość Krupówek (od Morskiego Oka do Trzaski) gradem kamieni, dostatecznie dużych, aby rozpłatać głowę przeciętnego, a nawet nieprzeciętnego śmiertelnika (niestety było zbyt ciemno), myślałem o tym, że opinja elity publiczności naszej, wyrażona doraźnie po tym wieczorze, była dla mnie naogół... zbyt pochlebną. Ukamieniowanie w r. 1921 nie wchodziło bynajmniej w zakres moich ambicji. Byłem poprostu zażenowany, jak zbyt chwalony autor. (B. Jasieński, Nogi Izoldy Morgan, Lwów 1923, s. 11)

By zarobić na, wbrew pozorom także artystom niezbędne, przyziemne potrzeby zajmował się dziennikarstwem. Publikował w Almanachu Nowej Sztuki, Zwrotnicy, Trybunie Robotniczej, Nowej Kulturze. Przez pewien czas wydawał własne czasopismo Winnica. Był paryskim korespondentem czasopisma Wiek Nowy, pisywał też dla Dziennika Lwowskiego, Kuriera Nowego, Gazety porannej. Podczas pobytu we Francji Jasieński zainteresował się kulturą dalekiego Wschodu, zaczął nawet uczyć się języka chińskiego. Śladem owej krótkiej fascynacji jest wątek  P’ana Tsiang-kueja w powieści Palę Paryż oraz felieton:

Chińszczyzna (Tekst zaczerpnięty z książki Krzysztofa Jaworskiego Bruno Jasieński w Paryżu) Pretensjonalna ciocia - Europa, zabierająca się coraz bezceremonialniej i boleśniej do "cywilizowania" swego, starszego od siebie, chińskiego pupila, mogłaby się jeszcze niejednego od niego nauczyć. Przede wszystkim grzeczności. Każdy wie, jak dalece uprzejmym człowiekiem jest Chińczyk. Wielowiekowa mądrość wpoiła mu w krew to, co w Chinach nazywa się sztuką przyjemnego obcowania, a co my, Europejczycy, w swej gburowatej zarozumiałości zbywamy pogardliwym mianem "chińskich ceremonii". Nie wierzę z reguły Anglikom, gdy krzyczą, że Chińczycy zarzynają misjonarzy i mają frywolny zwyczaj zatykania obciętych głów na tyczki. Byłoby to po prostu niezgodne z chińską filozofią i, że tak powiem, zbyt po "europejsku". Jeśli Chińczyk nawet ucina komuś głowę, to musi to z pewnością robić w jakiś specjalny, przyjemny sposób, tak że ten, komu ją odcina, wcale się o to nie gniewa. (...) Weźmy przykład. Czyż istnieje u nas istota bardziej pomiatana, wydrwiwana i krzywdzona niz tzw. grafoman? I czy człowiek tego typu zrobił komukolwiek co złego? Nie. Pisuje sobie po prostu wiersze i rozsyła do wszystkich redakcji, załączając najczęściej jeszcze znaczek pocztowy na odpowiedź. I jak postępuje w odpowiedzi na taki list redaktor europejski? Wrzuca wiersz do kosza, a znaczka używa bezceremonialnie do swej prywatnej korespondencji.  (...)     Czy mógłby tak postąpić redaktor chiński? Nigdy! redaktor chińskie wie dobrze, że odrzucenie wiersza nawet grafomanowi jest przykrością i że jeśli człowiek zmuszony jest drugiemu wyrządzić przykrość, winien to zrobić w sposób przyjemny.     Pekiński korespondent "Obserwatora" zajmujący się w szeregu artykułów obyczajami współczesnej prasy chińskiej, cytuje w jednym z nich autentyczny list redaktora jednego z wielkich dzienników pekińskiech do grafomana, któremu odsyła utwory nie nadające się do druku. Zamiast osobistych wniosków i komentarzy przytaczam go in extenso:     "Najczcigodniejszy bracie Słońca i Księżyca!     Pozwól mi, upadłszy na twarz u twych stóp i ucałowawszy każdą piędź ziemi, po której stąpały Twoje genialne stopy, prosić Cię w pokorze o łaskę wypowiedzenia tego, co ośmiela sie myśleć Twój wierny niewolnik.     Przewonnego twego manuskryptu nauczyłem się na pamięć i gdyby w noc księżycową, kiedy śpiewają słowiki, obudzono mnie nagle - pierwszymi słowy, jakie wymówiłbym, zrywając się ze snu, byłyby niezapomniane strofy Twego arcydzieła. I nie wątpię, że słowiki zmilkłyby, nie chcąc psuć harmonii przedziwnych słów, rozbrzmiewających po raz pierwszy pod niebiosami.     Lecz niestety! Gdybym ośmielił się oddać Twe niebiańskie słowa na pastwę brutalnemu drukowi i uczynił je własnością tłuszczy, czy wiesz, o Słońce i Księżycu, co powiedziałby mój wydawca, człowiek bezwzględny, jak ząb smoka i nieokrzesany, jak wąs wieloryba? Powiedziałby, że dzieło Twoje jest najwyższym wzorem tego, co wyszło kiedykolwiek spod ludzkiego pióra i zażądałby od nas wszystkich, nedznych czeladników tego jubilerskiego cechu, byśmy pisali tak samo, jak piszesz Ty, który prześcignąłeś i słońce i księżyc i wszechstworzenie. I dlatego właśnie, wiedząc, że nigdy ani ja, ani przyjaciele moi nie zdołamy dorównać nawet w najmizerniejszej cząstce nieprześcignionym skarbom twego słowa, zmuszony jestem, skłoniwszy sie przed tobą w proch i nie śmiejąc wyprostować mych spracowanych pleców, zwrócić ci twój przenajsłodszy manuskrypt, ten przedziwny sznur najdrogocenniejszych pereł, jakie raz na dziesięć tysięcy lat wyrzucają nieokiełznane fale na płaską powierzchnię naszej biednej ziemi. Niechaj błogosławiona będzie godzina, w której znakomite Twe ręce dotkną napowrót Twego znakomitego arcydzieła. Twój rozpostary w prochu sługa i niewolnik Li-Szań-Czi".

Katarzyna Smyczek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.