Felietony

Czytanie rzeczy zakazanych

Jerzy lengauerJakie to wyświechtane, zużyte, znane, niewnoszące niczego nowego. Nieprzywołujące podniecenia, dreszczu emocji, wzruszenia, smutku. Niewywołujące strachu przed karą. Jeżeli zdołamy choćby pokręcić głową, to już dużo, gdy podręcznik historii coś tam nam szepnie o paleniu na stosie. W zasadzie to już nie ma różnicy, czy ludzi, czy książek. Jakiś „Indeks Ksiąg Zakazanych” obija się nam o uszy, ale cywilny katolik niespecjalnie zwraca uwagę na groźbę ekskomuniki. Duchowny pewnie też nie. O zniszczeniu Biblioteki Aleksandryjskiej wiedzą tylko niektórzy i to z „Agory” Amenabara, zaś o paleniu książek w faszystowskich Niemczech z „Indiany Jonesa”. Dobre i to. Bo czymże są teraz i książka, i zakaz?

A przecież pismo i czytanie od zawsze łączyły się nierozerwalnie z zakazem, tajemnicą. Czymś w rodzaju przejścia, drzwi percepcji, spełnienia obrzędu, przejścia rytuału. Z dojrzałością, seksem, dotknięciem wiedzy, wyniesieniem ponad profanów.

Ale to nie wszystko, bo początki opowiadają antropologia, etnografia i religioznawstwo. Te wszystkie totemy na bawolej skórze, węzełki kipu, zwoje znad Morza Martwego, zaginione ewangelie, tajemnicze papirusy. Kryje się w nich historia zakazów. I choć powoli blaknie czarna zasłona tajemnicy, to być może nigdy nie będziemy świadomi ogromu śmierci, wojen, nieszczęść, strachu, przekroczonych granic, poderżniętych gardeł, hipokryzji, walk o władzę, spalonych bibliotek.

Choćby to wszystko wywołało tylko wzruszenie ramion, choćbyśmy już prawie nic z tego nie pamiętali, to na przekór temu będzie o tym pamiętała za nas literatura. Niech będzie, wstanę od laptopa i spojrzę szybciutko na półki: „Imię róży” Umberta Eco, „Nowe życie” Orhana Pamuka. Gdzie jeszcze w literaturze odkryję ten na poły historyczny, na poły magiczny rekwizyt? A jakże! Przecież „Harry Potter”. I oczywiście nieoceniona trylogia Tolkiena. Zaś na koniec bezwzględnie okrutna wizja w „451 stopni Fahrenheita” Bradbury’ego.

Gdy porzucę te historyczne, magiczne i literackie refleksje, znajdę się od razu w swoim dzieciństwie. A tam inkwizycja, faszyści i strażacy z Bradbury’ego. Markiz de Sade, „Kamasutra”, „Raz w roku w Skiroławkach” i Wisłocka wcale niepochowane na najwyższych półkach, niepoukrywane pod innymi, neutralnymi książkami. Nie muszę się po nie wspinać po stołach, krzesłach, taboretach jak po północnej ścianie Mount Everestu. A jednak strażnicy moralności, ci wartownicy dzieciństwa czuwają. Jakiś przeklęty, okrutny atawizm. Pocą się i drżą dłonie. Dreszcz przeszywa podbrzusze. Czyżby tak czuli się zdobywcy wiedzy zakazanej? To właśnie przeżywali ci, którzy przewozili ukryte egzemplarze paryskiej „Kultury”, gdy podniesienie z chodnika parszywie nieczytelnej ulotki groziło aresztem, a co najmniej kopniakiem?

Miałem szczęście, że mnie to wszystko tknęło. Że mogłem się bać, podniecać, chować. Że mogłem przekraczać granice zakazów. Że byłem świadkiem, jak zmieniał się polski indeks zakazanych ksiąg, książek i gazet. Nie mogę się jednak pozbyć uczucia, że władający tym światem ciągle skrzętnie pracują nad owym indeksem. Zestaw tytułów nieustająco, w magiczny sposób się zmienia. Czemu to służy? Sterowaniu naszymi poglądami, nastrojami? Może lękami? Może jest po to, by kierować nami, klasyfikować, uzależniać? Zepchnąć nas znowu w jakąś tylko trochę nowoczesną dyktaturkę myśli, zmodernizowaną inkwizycję?

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.