W dniach od 26 do 28 czerwca mieliśmy okazję uczestniczyć w bardzo ciekawej i przyjemnej, norweskiej imprezie. Nazywa się ona Desucon i ma charakter cykliczny – tegoroczna była już dziesiątą z kolei. Do znajdującego się około 20 km od Oslo miasteczka Lillestrøm zjechali się z kraju i zagranicy miłośnicy fantastyki, mangi, kreskówek i szeroko pojętej popkultury. Krótko mówiąc – geeki i nerdy – w pozytywnym znaczeniu tych słów. Mimo tego, że byliśmy tam po raz pierwszy, do hali targowej, w której odbywał się konwent, trafiliśmy dość łatwo. Wystarczyło podążać za piratem, który przyjechał tym samym pociągiem z Oslo co my i upewnić się, że księżniczka i druid idący za nami, również kierują się do tego samego miejsca...
Desucon to tego typu impreza, w której każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Znawcy tematu prowadzili wykłady na temat cosplay, mangi, broni, gier, rysunku czy fotografii. Tutaj zwrócić należy zwłaszcza uwagę na Josefa Yohannesa, który na imprezie promował swój komiks „The Urban Legend” traktujący o pierwszym norweskim superbohaterze. Uczestnicy nastawieni bardziej na czyny niż na słowa, mogli spróbować swych sił na macie w konfrontacji z instruktorami różnych sztuk walki. Dla miłośników gier przygotowano stanowiska komputerowe, gdzie mieli szansę wykazać się, grając w CS, TF2, LoL, Hearthstone: Heroes of Warcraft czy Minecraft. Dość dużym powodzeniem cieszyło się również stanowisko retro, na którym była okazja pograć na starych konsolach Nintendo Famicom (w Polsce bardziej znanych pod nazwą Pegasus), podpiętych do telewizorów-pudeł. Ponadto warsztaty, spotkania z twórcami i gwiazdami internetu (youtuberami), aukcja charytatywna, koncerty, dyskoteka oraz konkursy. Największym zainteresowaniem cieszył się oczywiście konkurs na najlepszy kostium – wygrała dziewczyna przebrana za Gimliego...
Do tego w głównej hali swoje produkty wystawiali „sprzedawcy marzeń”. Zakupić tam można było chyba wszystko, co z popkulturą związane. Począwszy od koszulek i gadżetów z superbohaterami, przez wszelkiego rodzaju grafiki, breloczki, zakładki i plakaty, aż po takie osobliwości jak steam-punkowe gogle, sztuczne uszy, wianki, poroża czy ogony, wyjęte żywcem z mang. Do tego różne dziwne nakrycia głowy, pluszowe maskotki czy kimona i katany. Liczba i różnorodność wydarzeń oraz produktów opisana powyżej nie oddaje tego, co tam tak naprawdę miało miejsce. Aby przedstawić ten przesyt, trzeba by tutaj przytoczyć program imprezy krok po kroku oraz asortyment każdego ze stoisk z osobna, a nie jest to celem tego tekstu. Jednak musicie nam wierzyć na słowo – wszystkiego było w bród.
A teraz zajmijmy się tym, co tak naprawdę było najważniejsze na tej imprezie – ludźmi. Ale nie zwykłymi ludźmi (wszak wiadomo, że na każdej imprezie najważniejszy jest człowiek), ale ludźmi pozytywnie zakręconymi, maniakami czy po prostu pozytywnymi świrami. Wybierając się na to wydarzenie, zastanawialiśmy się, czy nie będziemy przypadkiem zbytnio zawyżać średniej wieku. Nie zawyżaliśmy. Przeważali w większości oczywiście ludzie dość młodzi, jednak nie było to regułą i nawet wśród cosplayerów pojawiały się jednostki bardziej hmm... dorosłe. Pośród odwiedzających niewiele widzieliśmy natomiast rodzin z małymi dziećmi, co było sporym zaskoczeniem. Większość uczestników imprezy chodziła w przebraniu – dotyczyło to w dużej mierze również sprzedawców.
A kogo tam można było spotkać? Ano jak zazwyczaj na konwentach fantasy musiały być postaci z kultowych filmów jak np. Lord Vader i kilku innych bohaterów Gwiezdnych Wojen – również najnowszej odsłony. Nie mogło oczywiście zabraknąć przedstawicieli tolkienowskiego świata takich jak elfy czy krasnoludy. Poza tym Star Trek, Kapitan Ameryka, Iron-Man, Spider-Man, Deadpool czy X-Men. Ponadto bohaterowie gier – Legend of Zelda, Warcraft, Undertale, kreskówek – Mała Syrenka, Inside Out, Minionki, Scuby Doo, Smerfy... oraz anime i mang – Dragon Ball, Czarodziejka z księżyca, Naruto, Księżniczka Mononoke, Spirited Away oraz wiele, wiele więcej. Szczerze mówiąc, nas dość zaskoczyła obecność gości z ulicy Sezamkowej – Elmo i Ciasteczkowego Potwora, ale z drugiej strony – czemu nie? Natomiast zabrakło nam Wiedźmina.
Jeśli chodzi o popularność przebrań, to w tym roku zdecydowanie rządziła Harley Quinn oraz Joker. Za tą pierwszą widzieliśmy przebranych sześć dziewczyn, z czego cztery wystąpiły w kreacjach nawiązujących do „Suicide Squad” a dwie do komiksów. Natomiast Jokerów było tylko pięciu i żaden z nich nie wyglądał jak wokalista Marylin Manson... Dla porównania Batman był chyba tylko jeden. No cóż, bohater musi być sam. Swoją drogą co do liczby osób wcielających się w różne postaci, to nie możemy zagwarantować, że było ich łącznie tylko tyle. Impreza trwała trzy dni, a my nie przebywaliśmy tam bez przerwy. Zdarzali się cosplayerzy, których widzieliśmy tylko raz, a potem gdzieś przepadali, lub tacy, którzy chyba nie mogli do końca zdecydować się co im w duszy gra i w różne dni, występowali w różnych przebraniach.
Co do samych kostiumów, to w tej kwestii również było różnie. Były osoby, które poszły po najniższej linii oporu i swoje stroje wykonały „na odczep się” – tektura, kreacje dość luźnie nawiązujące do oryginałów a do tego zarost czy krew namalowane flamastrem... Na szczęście takich przypadków było stosunkowo niewiele. Były też przebrania wręcz identyczne z filmowymi/komiksowymi. Bardzo ładne, dobre jakościowo, świetnie dopasowane, a do tego zapewne bardzo drogie. Już podczas opisywania ArtheConu było wspomniane o tym, co odróżnia norweskich cosplayerów od naszych rodzimych – grubość portfela. Większość strojów noszonych przez hollywoodzkich superbohaterów była po prostu zakupiona w odpowiednim rozmiarze w jednym ze sklepów oferujących takie produkty. Kostiumy bardzo fajne, z zachowaną dbałością o szczegóły, jednak nie pozostawiające zbyt wiele miejsca na wkład własny. Ciekawie to wyglądało, dobrze wychodziło na zdjęciach, ale to jeszcze nie było to.
I w końcu była też grupa, naszym zdaniem najciekawsza – ci, którzy swoje przebrania, a także fryzury czy makijaże wykonali w sposób mało komercyjny. Nie pokusimy się o stwierdzenie, że wykonali je samodzielnie, bo nie każdy ma zacięcie artystyczne, a niektóre stylizacje były tak dopracowane, że chyba niemożliwością jest namalowanie czegoś takiego samemu sobie na twarzy (No przynajmniej ja bym nie dał rady – Ł.S.). Oczywiście nie wszystko można zrobić samemu, dlatego niektóre detale wykorzystane przez tych cosplayerów również pochodziły z hobbystycznych sklepów. Były to jednak pojedyncze elementy – kolorowe soczewki kontaktowe, wisiorki czy sztuczne szpony – a nie całe, gotowe kostiumy. W tej grupie na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza artystka z Danii (na zdjęciach w bogato zdobionej, barokowej sukni), która swoją kreację wykonała w całości własnoręcznie, poświęcając na to tysiące godzin... I to właśnie takich ludzi chcieliśmy uchwycić na zdjęciach jak najwięcej – ludzi z pasją, dla których cosplay to często nie tyle hobby, ile styl życia. Była jeszcze jedna grupa przebierańców, ze względu na gotowe kostiumy trochę podobna do tej hollywoodzkiej, ale bardziej śmiechowa i... mechata. Roboczo nazwaliśmy ich „pluszaki” i tak już zostało. A chodzi tu o ludzi przebranych w gotowe futrzane kostiumy – psiaki, smoki, szczury czy wspominani już bohaterowie ulicy Sezamkowej. Wszystkim im współczuliśmy w równym stopniu, zwłaszcza w sobotę, kiedy to lato zawitało do Norwegii na cały, długi dzień. Co chwilę któryś z pluszaków wychodził z hali na zewnątrz i zrzucał z siebie przebranie lub tylko „zdejmował głowę”, cokolwiek, byle chwilę odetchnąć a wtedy okazywało się, że większość maskotek to przedstawicielki płci pięknej. Na szczęście dla nich niedziela była deszczowa i chłodna.
Tegoroczny Desucon był imprezą udaną. Ludzie pozytywnie zakręceni sprawili, że przez te kilka dni można było poczuć się jak w zupełnie innym świecie, w którym Joker nie stara się zgładzić Batmana, Spider-man pozuje do zdjęć ze stormtrooperem, Deadpool jest kobietą, a między nimi wszystkimi przeciska się Ciasteczkowy Potwór z Roszpunkom. Normalnie sen wariata. Nam osobiście impreza bardzo się podobała. Ludzie byli pogodni i pozytywni. Do tego chętnie pozowali do zdjęć. Dlatego, jeśli tylko będziemy mieć okazję, to z przyjemnością wybierzemy się przyszłoroczną Desucon.