Festiwal Średniowieczny w Oslo opisywałem już rok temu i nie ukrywam, że impreza średnio mi się podobała, dlatego z dość sceptycznym nastawieniem wybierałem się na jego kolejną edycję. A tu miłe zaskoczenie.
Tegoroczna impreza rozpoczęła się w piątek 26, a zakończyła w niedzielę 28 maja. Ponownie odbyła się w twierdzy Akershus. Pierwszy dzień był dniem dość spokojnym – stosunkowo niewiele osób przechadzało się wśród straganów, a i sprzedający zdawali się być nieco rozleniwieni czy raczej zmęczeni po rozpakowywaniu i wystawianiu swych dóbr. Sporą grupę handlujących (jeśli nie większość) znów stanowili nasi rodacy. Polacy byli również wśród członków ekipy, prasy i „nadwornych” fotografów. Sporo osób odwiedzających festiwal również mówiło po polsku.
Wróćmy jednak do piątku. Główną atrakcją wieczoru był spektakl ognia. Artyści z grupy Ignis żonglowali, wymachiwali i kręcili wszelkiego rodzaju płonącymi rekwizytami – od poi przez kije i łańcuchy aż po metalowe kule. Do tego „pluli” ogniem i biegali wśród widowni w ognistych konstrukcjach przymocowanych do ramion. Wyglądało to naprawdę spektakularnie i chyba nikt nie narzekał, że pokaz rozpoczął się po godzinie 23.
Sobota była głównym dniem festiwalu. Na ten dzień przygotowano najwięcej wydarzeń. Podobnie jak rok temu koncerty odbywały się w kilku miejscach, często jednocześnie, grupy rekonstrukcyjne odtwarzały średniowieczne potyczki z przymrużeniem oka, natomiast mistrzowie ze szkoły fechtunku objaśniali, czym poszczególne egzemplarze broni białej różniły się od siebie i w jaki sposób najsprawniej kogoś skrzywdzić za ich pomocą.
Najmłodsi mogli sprawdzić się w roli archeologów, wygrzebując eksponaty ze specjalnie do tego celu przygotowanej piaskownicy, wykazać się w szkole rycerzy (rącze rumaki zastąpione zostały przez beczki na kółkach ciągnięte przez urocze hostessy) lub pośmiać się ze spektaklu przygotowanego przez królową Eufemię i niesfornego mnicha Mariusa. Dla nieco starszych przygotowano wykłady, warsztaty i oprowadzanie po twierdzy. Wszyscy, niezależnie od wieku mogli natomiast przyglądać się kanonierom w akcji, uczestniczyć w zabawnych pokazach żonglera/błazna Jensa Narra czy spróbować swych sił w strzelaniu z łuku. Ogólnie dla każdego coś miłego.
Większość wymienionych atrakcji miała miejsce również uprzednio. Różnica polegała na tym, że w tym roku dopisała aura. Słoneczna pogoda zachęciła całe rodziny do ruszenia się z domu, ale i wpłynęła pozytywnie na zachowanie uczestników imprezy. Tym razem nie musieli kryć się przed deszczem w namiotach czy pod parasolem drzew. Przez wszystkie dni imprezy król z całą świtą przemieszczał się z jednego końca twierdzy w drugi, damy w stożkowatych nakryciach głowy przechadzały się dostojnie w towarzystwie zakutych w zbroję kawalerów, natomiast ich koledzy eskortowali wystrojonych w kunsztowne stroje dostojników. Wszyscy bardzo chętnie pozowali do zdjęć. Dzięki nim festiwal ożył i nabrał kolorytu.
Największą różnicą w stosunku do ubiegłego roku były konie. W sobotę odbywały się turnieje rycerskie. Przed ich rozpoczęciem rycerze i damy pojawiali się na swych wierzchowcach to tu, to tam, wzbudzając zainteresowanie wśród odwiedzających. Same potyczki były również widowiskowe. Ich uczestnicy kolejno podjeżdżali do królewskiej loży, oddając cześć monarsze, by później zaprezentować się publiczności. Rumaki były okazałe, niektóre okryte kropierzami, w galopie prezentowały się wspaniale. Wypolerowane zbroje rycerzy błyszczały w słońcu, a zwiewne suknie i woalki dam powiewały na wietrze.
Same potyczki trwały dość krótko – no bo jak długo może trwać wzajemne nacieranie na siebie rozpędzonych koni w kilkunastometrowych szrankach? Jednak cała otoczka, paradowanie i zmuszanie wierzchowców do stawania dęba czy wierzgania sprawiała, że składało się to wszystko na spektakularne widowisko. Rok temu czegoś takiego zabrakło.
Program niedzielny był poniekąd okrojonym programem sobotnim – nie było turniejów rycerskich, a zwiedzanie trwało tylko do godziny 18, podczas gdy dzień wcześniej miejsce imprezy było otwarte dla odwiedzających do godziny 20. Inna była również tematyka wykładów czy prelekcji. Poza tym znów odbywały się koncerty, walki i spektakle. Po południu handlujący powoli zaczynali myśleć o składaniu namiotów, zwłaszcza że odwiedzających było nieco mniej. Ale ogólnie i tak warto było zaliczyć również ten dzień – chociażby po to, by zobaczyć jak jeden z uczestników markowanych bitew (ten z bujną czupryną) odnosi prawdziwe rany. Przeżył.
Oslo Middeladerfestival 2017 był imprezą udaną. Chyba największy wpływ na to miała wspomniana pogoda, która sprawiła, że uczestnikom chciało się dać coś od siebie, a nie tylko wymagane przez organizatorów minimum. Chyba jedynymi, którym aura nie odpowiadała, byli niektórzy ze sprzedających. Spotkałem się z opinią, że cóż z tego, że ludzie tłumnie odwiedzali festiwal, skoro przyszli tylko biedni, podczas gdy bogaci, korzystając ze słońca, wybyli zapewne gdzieś nad morze. No cóż, nie wszystkim da się dogodzić. Ważne, że odwiedzającym impreza przypadła do gustu.
Zapraszam na przyszłoroczny festiwal średniowieczny do Oslo, który odbędzie się już za rok w ostatni łikend maja. Miejmy nadzieję, że impreza utrzyma poziom.