W 2005 r. eksperci branżowego amerykańskiego pisma „Publishers Weekly” za „najbardziej obiecującą początkującą pisarkę roku” uznali Stephenie Meyer. 35-latkę z Arizony, matkę trójki dzieci, praktykującą mormonkę. Jej debiutancka powieść Zmierzch (ang. Twilight) przez 143 tygodnie nie schodziła z listy bestsellerów New York Times’a i wywołała wśród amerykańskich nastolatek masową histerię. Książka, jak przyznaje sama autorka, powstawała w przerwach między prasowaniem pieluch a odwożeniem synów na lekcje pływania. Cóż, była swego czasu moda na adopcje dzieci z krajów Trzeciego Świata przez hollywoodzkich celebrytów; czyżby teraz kolej na pisarki-gosposie?
Wygląda na to, że tak. Kobiety z klasy średniej – dostatecznie przedsiębiorcze, by napisać coś sensownego i potem to sprzedać – pokazują, jak w ekspresowym tempie zarobić. I to całkiem sporo.
Stephenie Meyer – (zdesperowana) gospodyni domowa? Już nie. Meyer to na dzień dzisiejszy wręcz instytucja. Stworzona przez nią saga rozeszła się w 25 milionach egzemplarzy, książki cyklu przetłumaczono na 20 języków, a Zmierzch doczekał się ostatnio kinowej ekranizacji. J.K.Rowling (niegdyś rozwódka z komornikiem na karku, samotnie wychowująca dziecko) to obecnie nie tylko milionerka, ale i założycielka licznych fundacji charytatywnych. Janet Evanovich, autorka popularnej serii książek o łowczyni nagród Stephenie Plum, kieruje założoną przez siebie firmą Evanovich Inc. i zarabia krocie. Pisać zaczęła dopiero po trzydziestce, zajęta wcześniej wychowywaniem dzieci i prowadzeniem domu. Przykłady można mnożyć.
„Twilightmania” i „Potteromania” trwa, eks-gosposie triumfują. A wraz z nimi lekkie, mało ambitne, niemniej chwytliwe powiastki o młodocianych czarodziejach, wampirach-„wegetarianach” i zakochanych w nich szaleńczo nastolatkach. Margaret Thatcher zwykła mawiać, że aby odnieść sukces i uodpornić się na zawiść otoczenia, trzeba wyrobić sobie skórę nosorożca. Cóż, nic tak nie hartuje jak płaczący po nocach niemowlak i żądny obiadu mąż-zrzęda.