Janusz Yanina Iwański i 4 Gramy, Kardamon, 29 listopada

KardamonI oto koniec. Finis coronat opus. Dziełem tym jest „Kardamonowe granie”. Wspólny projekt Doroty i Jarka Moczarskich oraz MTI Furninova. Rzecz, która przyprawiała nas o dreszcze emocji, przywoływała sentymenty, dawała radości, bawiła, wprawiała w nastrój zadumania, nawet stawiała publiczność gdzieś tam na granicy przeżycia teatralnego katharsis. Przez wiele miesięcy, raz na okrążenie Ziemi wokół Księżyca, wtajemniczeni zbierali się w centrum miasta, wchodzili przez boczne drzwi do eklektycznego, dziewiętnastowiecznego gmachu z czerwonej cegły, by odprawiać kulturalne gusła, obrzędy. Wiele nazwisk z czołówek wszelkich mediów było słuchaczy mistrzami, przewodnikami, królewskimi błaznami. Wszystkich pamiętamy. Bo jakże można zapomnieć, gdy tęskni się w dzień po koncercie. A tęsknota tym razem jest ogromna, bo przed nami niewiadoma. Ze ścian restauracji zdjęto programy. Nie intryguje kolejne zapowiedziane nazwisko. Nadzieja jednak się kołacze. Jarek Moczarski i Magda Kantowicz, nagrodzeni aplauzem wcale nie mniejszym niż ostatni tegoroczny artysta – Janusz Yanina Iwański, zapraszali na przyszły rok, prosili o cierpliwość. Miejsce przecież zostaje. Pastelowe ściany, białe krzesła i stoły. Niskie stropy. Właściciele mający czas dla każdego z gości. Składający podziękowania i je przyjmujący. Jakże to pasuje do przedwojennej atmosfery, do artystycznej bohemy. Wszakże „Kardamon” powolutku, powoli takim się staje. Bez wyznaczania standardów, bez granic. Tutaj liczy się z pewnością sztuka z zacięciem intelektualno-kulturalnym. Jeśli jest jakaś granica, to tylko za progiem restauracji. Bo tam panuje popkultura, elektroniczno-masowe dźwięki i popisy w amfiteatrze, kinowy Hollywood.

Projekt Moczarskich i MTI przemienia się dla Kętrzyna, w coś takiego jak „Czuły barbarzyńca” i „Tarabuk” dla Warszawy, jak „Awangarda” dla Olsztyna. Z tego miasto powinno być dumne. Z tej niszy, enklawy, oazy. Może, w ramach możliwości ekonomicznych, pomysły będą i inne. Sztuka to także spotkania z pisarzami i książkami, to również filmy z Sieci Filmów Studyjnych i Lokalnych, tudzież retransmisje oper z nowojorskiej Metropolitan Opera.

Jakże nostalgicznie było 29 listopada. Janusz Yanina Iwański i jego 4 Gramy, składające się z gitary, perkusji i basu. Artysta dał koncert rzeczywiście podsumowujący kardamonowy projekt, trwający ponad dwie godziny z niewielką przerwą. Królował Klenczon, Lennon i Harrison, których Iwański nazwał swoimi muzycznymi ojcami. Cóż, jego image mówił sam za siebie. Wyrośnięte nieco dziecko-kwiat z poetyckimi tekstami. Jednak, jeśli ci artyści są ojcami Yaniny, to muzycznym jego bratem jest z pewnością Marek Jackowski, który odszedł, jak to powiedział nieraz muzyk, do Największej Orkiestry.

Przed przerwą było wielce poetycko, bardzo o miłości, niezwykle tęskniąco. Po niej zaś mocne uderzenie basów i „10 w skali Beauforta”. Takiego wykonania nigdy nie słyszałem. Dziękuję, zostało we mnie na zawsze.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.