Podróże małe i duże

Kocioł kosowski

Kosowo – najmłodsze dziecko Europy. Samozwańcze i kontrowersyjne państewko, które ogłosiło niepodległość od Serbii dobre 4 lata temu, a mimo to wciąż nie zostało oficjalnie uznane na arenie międzynarodowej. Jedni kibicują kosowskiej demokracji, inni oburzają się taką koncepcją samostanowienia narodów. A jak wygląda rzeczywistość? Postanowiłam przekonać się o tym osobiście w maju tego roku.

KosowoKosowo

Port lotniczy w Pristinie nie powalił mnie na kolana. Terminal przypomina raczej prowincjonalny dyskont, z labiryntem kabli kłębiących się pod sufitem. Nie tak wyobrażałam sobie międzynarodowy port lotniczy w stolicy Kosowa. Samo miasto budzi mieszane uczucia i nie kojarzy się z Europą, a ulice mają raczej klimat turecko-kaukaski niż bałkański. Najważniejsze państwowe instytucje wyglądają prowincjonalnie i przez cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że miasto, które z dnia na dzień stało się stolicą nowego państwa, nie może sobie poradzić z ciężarem niepodległościowej odpowiedzialności. Gołym okiem widać silne wpływy amerykańskie – w centrum neonowy napis „American School of Kosova” nachalnie kłuje w oczy, a z pomnika postawionego wzdłuż głównej ulicy, szacowny Bill Clinton uśmiecha się do spacerujących przechodniów, z których większość ma turecko-arabskie rysy. Z turystycznego punktu widzenia niewiele jest tu do zobaczenia, a paradoksalnie największe wrażenie zrobił na mnie makabryczny budynek biblioteki uniwersyteckiej, który według jednego z portali poświęconych turystyce, znalazł się nawet w czołówce najbrzydszych budynków świata.

KosowoKosowo

Mimo to odniosłam nieodparte wrażenie, że w Kosowie inwestuje się ogromne sumy pieniędzy, by najszybciej jak się da postawić ten kraik na nogi. Pristina i jej przedmieścia to w połowie ogromny plac budowy. Inwestycje widać nie tylko na poziomie infrastruktury, ale przede wszystkim zasobów ludzkich. Co ciekawe każdy, ale to absolutnie każdy zaczepiony przeze mnie przechodzień, mówił płynnie po angielsku, i to z silnym amerykańskim akcentem. Tak więc wpływy amerykańskie przejawiają się również na poziomie komunikacji.

Po dniu spędzonym w Pristinie udałam się na południe. Po drodze mijałam wiele wiosek, przy czym kosowska wieś wydała mi się przepiękna, sielska i anielska niczym z wiersza Jana Kochanowskiego. Senny ambient i ludzie przesiadujący na ulicach przypomniały mi, że jestem na Bałkanach. W każdej nawet najmniejszej wiosce znajdował się meczet, jednak do tematu islamu w Kosowie wrócę za chwilę.

Kolejnym odwiedzonym przeze mnie miastem był orientalny Prizren, którego krajobraz, niczym włócznie, przeszywają wysokie kamienne minarety. Prizren jest dużo ładniejszy i z pewnością ma bardziej turystyczny charakter niż Pristina, więc z pewnością dobrze zabawić tam dłużej. Miasto jest ponadto bardziej uporządkowane, co sprawia, że łatwiej odnaleźć tu interesujące nas miejsca. Następnie pojechałam już w stronę Albanii, a dokładniej do przejścia granicznego w Morinë, do którego prowadzi rewelacyjna autostrada, która po albańskiej stronie prezentuje się równie znamienicie.

KosowoKosowo
KosowoKosowoKosowo

Kosowo z pewnością nie jest nową mekką turystyczną, zaś dynamiczna sytuacja w regionie skutecznie trzyma turystów na dystans. Jednak wizyta w tej części Europy nasunęła mi wiele pytań, głównie dotyczących granic państwowych i ich zmian w przyszłości. Do dziś pamiętam, że w 2008 roku nie rozumiałam przesłanek dla powstania Kosowa. Przecież mieszkańcy Kosowa to nie żadni „Kosowianie”, tylko kosowscy Albańczycy. Albańczycy natomiast mają swoje odrębne państwo, więc nie widziałam żadnych podstaw do niepodległości Kosowa. Co ciekawe rozmawiając z przypadkowymi osobami w Kosowie, każda z nich utożsamiała się z Albanią i Albańczykami. Przejawia się to nawet w tak błahej formie, jaką są turystyczne pamiątki. Na wielu z nich widnieje mapa Kosowa, której kontury wypełnione są flagą Albanii! Wywoływało to moje oburzenie, gdyż odnosiłam wrażenie, że mieszkańcy Kosowa nie wykorzystują swojej niepodległości ani jej jakoś specjalnie nie przeżywają. Wreszcie doszłam do wniosku, że Kosowo za nic ma niepodległość! Celem Kosowa nie jest bycie niezależnym państwem, tylko państwem niezależnym od Serbii. Mieszkańcy Kosowa muszą więc póki co odgrywać całą tę niepodległościową komedię, by następnie mogły spokojnie przyłączyć się do Albanii. Nie bez znaczenia jest tu również koncepcja Wielkiej Albanii, która zakłada powiększenie Albanii o Kosowo, południową część Czarnogóry, zachodnią Macedonię i północno-zachodni kraniec Grecji.

Jednak pozostaje jeszcze kwestia organizacyjna, mianowicie: w jaki sposób najbiedniejszy kraj Europy, miałby realizować tak odważną polityczną koncepcję ekspansji narodowej? Odpowiedzią z pewnością może być czynnik demograficzny. Albańska populacja na wszystkich wymienionych terenach rośnie z każdym rokiem. Albańczycy mieszkający poza Albanią, nie tracą swojej tożsamości narodowej, mają liczne rodziny, tak że w ciągu kilku pokoleń staną się znaczącą większością na zasiedlanych obszarach. Istotnym czynnikiem współodpowiedzialnym za taki status quo jest bez wątpienia religia, dlatego w tym miejscu chciałabym wrócić do wątku islamu.

Albania, pomimo iż uchodzi za kraj muzułmański, w rzeczywistości niewiele ma wspólnego z islamskimi republikami, jakie znamy z Bliskiego Wschodu czy Afryki Północnej. Albański dyktator Enver Hodża, rządzący twardą ręką w latach 1944–1985, wyplenił z kraju religijność, chlubiąc się przy tym, iż Albania stała się pierwszą na świecie ateistyczną republiką. Obecnie o Hodży wszyscy chcą jak najszybciej zapomnieć, jednak sekularyzacja kraju jest faktem. Szacuje się, że ok. 70% mieszkańców Albanii jest niewierzących. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w sąsiednim Kosowie. Islam rozkwita tam w najlepsze, co może mieć w przyszłości poważne konsekwencje dla Europy. Uprzedzam, że nie jestem islamofobem, więc nie chcę, by czytelnik oceniał moją gonitwę myśli przez pryzmat uprzedzeń. Staram się jednak obiektywnie ocenić sytuację religijną Kosowa na tle krajów europejskich. Już teraz głośno mówi się o Kosowie jako ognisku zapalnym islamu na Starym Kontynencie. Wśród opinii publicznej pojawiają się ponadto komentarze odnośnie wsparcia dla „niemowlaka Europy” ze strony Bliskiego Wschodu i szejków Zatoki Perskiej. Kto tak naprawdę finansuje wszystkie te ogromne inwestycje – USA czy może jednak Bliski Wschód, który sprytnie stwarza sobie religijne zaplecze na kontynencie?

Wizyta w Kosowie wzbudziła u mnie mieszane odczucia. Pomimo pięknych krajobrazów i przemiłych ludzi w Kosowie czuć wyraźne napięcie. Kocioł kosowski wrze od nacisków ze strony albańskiej, serbskiej i amerykańskiej, a przecież swoje pięć groszy chce tam dorzucić także Unia Europejska. Nie wygląda więc na to, aby sytuacja w regionie uspokoiła się na dobre. Powiem więcej, uważam, że w ciągu jednego pokolenia czekają nas ponowne spięcia na Bałkanach, przesunięcia granic administracyjnych i dalsze konflikty na tle narodowościowo-etnicznym i religijnym, przy czym obawiam się, że punktem zapalnym tej bałkańskiej bomby będzie właśnie Kosowo.

Gitte Jensen
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.