Mój znajomy chociaż jest seksistą i wybitnie skąpym człowiekiem powiedział kiedyś jedno mądre zdanie, które zapamiętałam jako sentencję, czasami prześladującą mnie. Powiedział: Uważaj o czym marzysz, bo to może się spełnić...
I tak od dzieciństwa marzyłam by „robić w mediach”. Śpiewałam do mikrofonu, nagrywałam swoje audycje na Kasprzaku i z wypiekami na twarzy zaczytywałam się w polskiej prasie muzycznej. Potem cały zastęp nauczycieli skutecznie pogrążył mnie w świecie regułek wykutych na blachę, wzorów matematycznych, które z kolei oni sami przez lata powtarzali jak mantrę. I nieważne, że było to odarte z pasji, wyobraźni i zbliżenia się ku geniuszowi rodem z filmu „Piękny umysł”. Przez lata chciałam nasycić się chociaż namiastką mądrej miłości bliźniego, zrozumienia. Niestety, autorytetów brakło. A nauczyciel niczym kuracjusz leczył za darmo swoje kompleksy w szkolnych murach, mając za świadków „wtórnych analfabetów” z mlekiem pod nosem.
Szybko pojęłam, że obcowanie z ludźmi, którzy nie są w stanie sprostać roli przewodnika duchowego, może mi zrobić krzywdę w postaci upośledzenia w samodzielnym myśleniu. I tak zostałam outsiderem. Ten moment przypieczętował dzień, kiedy na wagarach z upodobaniem wolałam zaczytywać się tomiszczami książek niż doznawać wątpliwych uniesień zaciągając się DDT w towarzystwie młokosowatych pozerów. Konformistów dla których spełnieniem każdego dnia było (parafrazując poetę Marcina Świetlickiego): i z tylko jedną ambicją, (aby) zasnąć w cieple
.
Studiując dziennikarstwo nie liczę, że za chwilę złapię Pana Boga za nogi... i nagle stanę się rekinem medialnym, albo że problem szklanego sufitu mnie ominie czy też przeniosę się w trzeci wymiar stając się wyzwoloną felietonistką Carrie Bradshaw.
Ale człowiek powinien czasami dostać coś dobrego od losu, tak by wyzwoliło w nim to pozytywne myślenie... a na barykadach walka trwa...