Album, który będę tu nieśmiało recenzował, jest jednym z najbardziej niezwykłych przedsięwzięć muzycznych jakie kiedykolwiek dane mi było słyszeć. Nurse with Wound i człowiek, który za tym projektem się kryje, czyli pan Steven Stapleton, to żywa legenda, prekursor dark ambientu, isolationism'u i wybitny twórca muzyki konkretnej, mający na sumieniu około czterdziestu płyt w imieniu Nurse with Wound, lub swoim własnym i prawie drugie tyle wskutek współpracy z Davidem Tibetem i jego Current 93 oraz Throbling Glistle. Pozwolicie, że zapoznanie się bliżej z historią i dorobkiem tego pana pozostawię wam samym, a wierzcie mi, jest co odkrywać (np. jedną z płyt nagrał w rybackiej chacie na kole podbiegunowym, przesyłając ją za pośrednictwem radiostacji do rozgłośni norweskiego radia).
Właściwie recenzja tej płyty mogłaby przypominać opisy przeżyć po różnego rodzaju „zażyciach” środków mniej lub bardziej nielegalnych, które często można znaleźć na stronie www.hyperreal.info. Reakcje psychosomatyczne w trakcie słuchania bywają zaskakujące.
Pierwszy raz usłyszałem ten album na słuchawkach senheisera podpiętych do mojego discmana, idąc przez zamglone osiedle W, wracając od kolegi który mi ja właśnie pożyczył. Od pierwszych sekund efekt jest piorunujący, choć płyta raczej jest z pozoru monotonna. Najbardziej wciąga jej niezwykły, buczący puls, który mnie kojarzył się z oddechem, ciężko dyszącą planetą Ziemią. Bezustannie jesteśmy też przeszywani ni to kojącymi, ni to niepokojącymi metalicznymi jękami, zapętlonymi w hipnotyczny świergot. Czułem się niczym element jakiejś niepojętej, bezustannie pracującej maszynerii, której tryby pracują gdzieś na granicach percepcji.
Płyta mogłaby być ścieżką dźwiękową do recytacji „Boskiej Komedii” Dantego, mrocznych poezji Borroughs'a, albo nawet „Księgi Prawa” Crowley'a (zwłaszcza, że album jest dosyć długi – razem z bonus track'ami to ponad 106 minut). Nie polecam mimo wszystko słuchania tej płyty po żadnych „środkach ciężkości”, zwłaszcza w okolicznościach, które powszechnie uchodzić mogą za mroczne, np. cmentarz, las nocą, postindustrialne architektoniczne straszydła po zmroku – płyta naprawdę wpływa na percepcję i efektem takich eksperymentów może być konieczność zmiany bielizny po spotkaniu np. ze śmietnikowym kotem wybiegającym zza węgła.
Album został nagrany przez Stevena Stapletona i jego żonę Diane Rogerson w maju 1988. Jedynym źródłem dźwięku był szereg efektów, które miał ustawić do pracy w pętli sprzężenia zwrotnego - nie było żadnego oryginalnego sygnału przetwarzania, po prostu sprzężenie zwrotne generowane przez podłączenie oryginalnego łańcucha pedałów efektów sprzężonych ze sobą. Jednak, gdy Stapleton zbliżał się w studiu w pobliże pętli efektów zauważył, że dźwięk zmienia się w zależności od tego, jak blisko nich się znajduje. Stapleton stworzył album, jak później przyznał, delikatnie poruszając palcami nad poszczególnymi efektami oraz kablami tworząc powolne, subtelne zmiany dźwięku. Jako że coś takiego nie powinno się zdarzyć, Stapleton przypisał powstanie albumu jakiegoś rodzaju elektrycznemu uszkodzeniu w studio, potwierdził to z resztą później na reedycji w podziękowaniach umieszczonych na okładce albumu: "podziękowanie dla Elektrowni, bez której ten album by nie powstał". Tytuł albumu nawiązuje do imienia córki Stapletona, Lilith, która urodziła się tego samego roku.
Białe Myszki, czyli płytoteka pleśnią porosła:
Nurse With Wound - „Soliloquy For Lilith” (LP - 1988)The Beatles – „White Album”Mellow Gold (1994)