Podróże małe i duże

O muzyce, co z miasta Łodzi pochodzi

Pomnik Twórców Łodzi PrzemysłowejNiech sobie Ganges, Sorrento, Krym Pod niebo inni wynoszą, A ja Łódź wolę! Jej brud i dym Szczęściem mi są i rozkoszą.J. Tuwim, Łódź

Mazowsze zazwyczaj kojarzy się nam z bezkresem pól, pośród których wyrosły tradycyjne chaty, dworki i pałacyki, z niezmierzonymi okiem łąkami, gdzie przechadzają się swojskie bociany i z sentymentalnie płaczącymi wierzbami. I słusznie, albowiem odnajdziemy tutaj spokojne, sielskie pejzaże, najbardziej polskie z wszelkich możliwych. Pejzaże może nie zaskakujące jakimś wybitnym elementem, ale tworzące zamkniętą a przemyślaną i urzekającą kompozycję swoistej „krainy łagodności”. Jest to i kraina kontrastów, albowiem pośród mazowieckich pól, drzewiej okolonych nieprzebytymi puszczami, wyrosły industrialne dachy i kominy aż dwóch olbrzymich metropolii, w takiej skali nie występujących w duecie na żadnym innym skrawku polskiej ziemi. Mowa naturalnie o królewskiej Warszawie (nieustannie szpeconej od czasów dość udatnej odbudowy) i wielkoprzemysłowej Łodzi, która swymi parametrami dzielnie sekunduje heroicznej stolicy. Obie uchodzą za grody nieszczególnie estetyczne, choć jeśli poznamy je lepiej, ukażą nam niepowtarzalne piękno parków, pałaców i niepozornych na pierwszy rzut oka, a przecież nierzadko magicznych zaułków.

Z czym wszakże kojarzy się sama Łódź – owa wicekrólowa mazowieckiej krainy? Piszącemu te słowa przede wszystkim z nader sympatyczną imienniczką ukochanej Andrzeja Kmicica, ale to przecież przyczyna wyłącznie osobista. A większości? Przede wszystkim ze sławną „stolicą” polskiego przemysłu, która niespodziewanie wyrosła w jakoby podrzędnej miejscowości (bo któż pamięta, że prawa miejskie Łódź otrzymała już w czasach Władysława II Jagiełły?). Krótko mówiąc: z legendarną „ziemią obiecaną” z powieści Władysława Reymonta. Z miejscem, gdzie pośród dymu i odpadów można było nagle się wzbogacić. Lub wprost przeciwnie, o czym boleśnie przekonał się sam Ludwik Geyer... Z fabrycznymi kominami i z manufakturami. Z przepysznymi pałacami „arystokracji przemysłowej”, promieniującymi eklektycznym przepychem (wszak – jak mawiano – ich mieszkańców było stać na wszystkie style...) na chwałę Goldfederów, Heinzlów, Kindermannów, Scheiblerów, Schweikertów, Steinertów i oczywiście Poznańskich. Z fantastycznymi mauzoleami, w których spoczęli łódzcy bogacze, za życia i po śmierci najlepiej czując się w monumentalnych pałacach... Z „mariażem fortun z herbami”. Z pracującym w pocie czoła proletariatem polskim, żydowskim, niemieckim i rosyjskim. Z ową wielokulturowością oraz prawdziwą, a nie „transparentową” tolerancją i wzajemnym szacunkiem, które sprawiły, że „król bawełny” – Karol Scheibler, równie zamożny co szczodry i równie szlachetny co otwarty, spore kwoty przeznaczał jednako na wznoszenie świątyń katolickich, luterańskich, prawosławnych i żydowskich... Niektórym zaś przede wszystkim ze sławną „Filmówką”...

Mało kto kojarzy jednak Łódź z muzyką, na Mazowszu łączoną przede wszystkim z Żelazową Wolą, warszawską Operą i ludowymi tańcami (mazury!). A tymczasem Łódź, jeśli przyjrzeć się jej bliżej, jawi się jako prawdziwe zagłębie, nie tylko włókienniczo-fabrykanckie, ale i muzyczne.

W pierwszym rzędzie wymienić należy jednego z największych łodzian – Artura Rubinsteina (1887–1982). Wielki pianista żydowskiego pochodzenia przez większą część życia robił międzynarodową karierę, lecz w jego wspomnieniach nieustannie żyło rodzinne miasto, miasto błogiego dzieciństwa. I z olbrzymim rozrzewnieniem wracał do niego w 1975 r. ... A jego odlany w 2000 r. pomnik przy ulicy Piotrkowskiej – mimo olbrzymich kontrowersji, także ze strony rodziny mistrza – stał się dziś jednym z symboli łódzkiego grodu. Obok wirtuoza fortepianu, który sam w sobie stanowi temat na nieporównanie obszerniejszą publikację, Łódź dała Polsce i światu także wielkiego Aleksandra Tansmana, nad wyraz utalentowane muzycznie rodzeństwo – Grażynę i Kiejstuta Bacewiczów oraz mocny głos Kazimierza Kowalskiego. Były jednak i czasy, gdy świetnie się miały łódzkie kapele podwórkowe, zwłaszcza na Bałutach wygrywające tęskne ballady o Menachemie Bornsztajnie – „Ślepym Maksie”. Były i czasy straszniejsze, kiedy w ówczesnym niemieckim Litzmannstadt cierpiącej i upokorzonej ludności getta przy akompaniamencie Karola Rozencwajga śpiewał jego słowik – Jankiel Herszkowicz... A w pobliskim obozie dla Cyganów Niemcy w straszliwy sposób zakończyli żywot wielu romskich muzyków...

Dawna, przemysłowo-robotnicza Łódź miała i wyraziste enklawy eleganckiego życia. Jedną z nich była „Leśniczówka” przy browarze Milscha, ukryta wówczas w cieniu urokliwego lasku. Władysław Reymont pozostawił na kartach Ziemi obiecanej wyrazisty obraz wojskowych kapel i popularnych walców. I aż trudno uwierzyć, że rozparcelowany i wycięty las oraz pełna ciepła „Leśniczówka” wabiły onegdaj spragnionych wykwintnych tańców w rejonie dzisiejszej ulicy Mikołaja Kopernika... „Salonem letnim” Łodzi był zaś park Helenów, gdzie pośród zadbanych alejek dbano o wszelkie możliwe rozrywki, z teatrem i orkiestrą na czele. Muszla koncertowa znajduje się dziś w parku na Zdrowiu, Parku Adama Mickiewicza, Parku Księcia Józefa Poniatowskiego, a do czasów powojennych istniała i w Parku Juliusza Słowackiego, gdzie święta Faustyna Kowalska doznać miała objawień... w czasie balu. Obok „Leśniczówki” Milscha koncerty oraz próby orkiestr i chórów odbywały się w gościnnych progach pałacu Roberta Geyera, a dziś koncerty i bale stanowią istotną część działalności Klubu Lekarza w... pałacu Ryszarda Geyera. Jak więc widać, wszystko zostało w rodzinie... Pałac zaś Karola Poznańskiego od 1946 r. gościł liceum muzyczne, a później Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną. Dziś Akademia Muzyczna nosi imię Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów...

Pałac Izraela Poznańskiego (Łódź)Pałac Izraela Poznańskiego (Łódź)

W grodzie wielu religii nie sposób zapomnieć i o muzyce sakralnej. Na dobre wpisały się wszak w kulturowy krajobraz miasta radosne śpiewy luteranów, dostojne łacińskie chorały, prawosławne pienia i muzyka synagogalna. Nieprzypadkowo kościół św. Teresy kojarzy się z pierwszym w Polsce Festiwalem Piosenki Religijnej „Sacrosong”. Najwspanialej jednak daninę kulturze muzycznej spłacili Abe Birnbaum – reformator muzyki synagogalnej oraz świątynia przy ulicy Podleśnej, zrazu dzierżona przez mariawitów, a później katolików rzymskich. „Kościół artystów” słynie bowiem do dziś Festiwalem Kultury Chrześcijańskiej oraz spektaklami teatralnymi i koncertami, a niedzielną mszę uświetniają znakomici aktorzy, śpiewacy i muzycy. Koniecznie wspomnieć należy i o łódzkich Łagiewnikach – skąpanej w zieleni części fabrycznego miasta. Ukryte pośród leśnych zagajników kaplice św. Antoniego i św. Rocha ściągały od stuleci pielgrzymów, którzy już w XVII w. gromko śpiewali pieśni ku czci świątobliwego Padewczyka:

I szli wszyscy do Świętego W Łagiewnikach zjawionego: Ślepi, chromi przybywali, Bo tu cudu doznawali.

Do dziś łagiewnicki kościół franciszkanów rozbrzmiewa koncertami muzyki poważnej, organizowanymi przez Łódzkie Towarzystwo Muzyczne. Stałym domem tej gałęzi twórczości pozostają jednak łódzka Filharmonia i Opera. Zanim ta druga wszakże powstała, przedstawienia operowe odbywały się do 1954 r. na deskach Teatru Nowego. Filharmonia z kolei zrodziła się jako dom koncertowy Ignacego Vogiela, zaszczycały ją zaś postaci tego formatu co Ignacy Jan Paderewski i – a jakże! – Artur Rubinstein, a od 1921 r. gościła na stałe powstałą w 1915 r. Łódzką Orkiestrę Symfoniczną. Nie mniej istotne były miejskie chóry, których początków szukać należy wśród kościelnych śpiewaków. Na przełomie wieków XIX i XX przy świątyni św. Józefa ukształtowało się Towarzystwo Śpiewacze im. Stanisława Moniuszki (jego członków zwano moniuszkowcami), a w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny chór „Harmonia” i założona przez niemieckich katolików „Gloria”. W podobnym czasie powstało i Żydowskie Towarzystwo Literacko-Muzyczne „Hazomir”, które prowadziło znany w całej Polsce chór i świetną orkiestrę.

Dawna, robotnicza Łódź na co dzień lżejszym repertuarem wszakże stała. A szczególną karierę zrobiła w niej niemieckojęzyczna piosenka, ułożona przez podmiejskich Żydów, którzy w nowej „ziemi obiecanej” odnaleźć pragnęli perspektywy na lepsze jutro. Jej refren brzmiał początkowo Icek, chodź ze mną do Łodzi (Itzek, komm mit nach Lodz), jednak ostatecznie największą popularność utwór zdobył pod tytułem Theo, wir fahr´n nach Lodz. U progu XX stulecia piosenka – pewnie i za sprawą żwawej melodii, i zjadliwej ironii tekstu – stała się prawdziwym „szlagierem” pośród łódzkich robotników, a przede wszystkim wśród wyznawców religii mojżeszowej, zamieniając się w jeden z symboli miasta.

Theo, wir fahr'n nach Lodz, Theo, wir fahr'n nach Lodz, Steh auf, Du altes Murmeltier, Bevor ich die Geduld verlier. Theo, wir fahr'n nach Lodz. Theo, wir fahr'n nach Lodz. Ich habe diese Landluft satt, Will endlich wieder in die Stadt. Theo, wir fahr'n nach Lodz. Gott verlassnes Dorf, nur Heu und Dorf. Stets der gleiche Trott, nur Hu und Hott. Im Stall die Kuh macht muh, Die Hahne krahen dazu. Das Halt keiner aus, ich hier raus. Theo, wir fahr'n nach Lodz, Theo, wir fahr'n nach Lodz. Da packen wir das Gluck beim Schopf Und hauen alles auf den Kopf. Theo, wir fahr'n nach Lodz. Diese verdammte Nest, gibt mir den Rest. Ich fuhl mich zu jung fur Mist und Dunk - Ich brauch' Musik und Tanz und etwas Eleganz. Gib Dir einen stoss und dann geht's los. Theo, wir fahr'n nach Lodz. Dann felern wir ein grosses fest, Dans uns die Welt vergessen laest. Theo, wir, fahr'n nach Lodz. Dann kann ich lieben, dann bich ich frei - Und die Liebe ist mit dabei. Theo, wir fahr'n nach Lodz. Komm' mit, die Pferde warten schon, Steig' ein und sei mein Postillion. Theo, wir fahr'n nach Lodz.

Theo, do Łodzi – wio! Theo, do Łodzi – wio! Dość mam już wsi, tych krów i kóz, Do Łodzi, Theo, ciągnij wóz, Theo, do Łodzi – wio! Theo, do Łodzi – wio! Theo, do Łodzi – wio! Tam każdy na pieniądzach śpi, Tam służba mu otwiera drzwi, Theo, do Łodzi – wio! Kupię sobie bank, I piękny frak, Powóz będę mieć I kawior jeść, Szampana co dzień pić Wśród eleganckich dam, W Łodzi będę żyć Jak wielki pan! Theo, do Łodzi – wio! Theo, do Łodzi – wio! Nie będzie cię tam pytać nikt, Czyś Polak, Ruski, Szwab czy Żyd, Theo, do Łodzi – wio! Tam mam milion szans, Tam płynie sznaps, To nie to, co wieś – Ja wieś mam gdzieś, Miniemy tylko Zgierz I będę lodzermensch, Nie kręć, Theo, łbem – Ja lepiej wiem! Theo, do Łodzi – wio! Theo, do Łodzi – wio! Jedźmy w kominów łódzkich las, Żyje się, Theo, tylko raz, Theo, do Łodzi – wio! Tam spotkam miłość, Zbuduję dom, Było nie było – Koniec z tą wsią, Theo, do Łodzi – wio! Theo, do Łodzi – wio! Koniku, przejdź no w dziarski kłus, Nadziei wieziesz pełen wóz, Theo, do Łodzi! Wio!!!

Zabudowa Ulicy Piotrkowskiej (Łódź)Mazulozeum Izraela Poznańskiego na cmentarzu żydowskim (Łódź)Na Placu Wolności (Łódź)

Na podobne miano muzycznego symbolu Łodzi zasłużyła także Prząśniczka. Pełen ludowego smaku utwór, który wyszedł spod niezrównanej ręki Stanisława Moniuszki (kompozycja na głos i fortepian) z tekstem Jana Czeczota znany był jak Polska długa i szeroka. Ale to właśnie we włókienniczej Łodzi nabrał specyficznej, nowej barwy. Melodia tak mocno zżyła się z Łodzią, że przez wiele lat służyła jako sygnał miejscowemu oddziałowi telewizji. Wreszcie w 1998 r. Prząśniczka doczekała się statusu oficjalnego hejnału miejskiego. Codziennie w samo południe jej dźwięk rozlewa się za sprawą trębacza z balkonu pałacu Juliusza Heinzla po ulicy Piotrkowskiej. Nobliwy krakowski hejnał wygrywany był z wieży kościoła Mariackiego na cztery strony świata: ku Wawelowi, Ratuszowi, Bramie Floriańskiej i Małemu Rynkowi, a więc odpowiednio dla króla, rajców, gości i kupców. Także w Poznaniu hejnał rozlegał się z Ratusza w czterech kierunkach, wspominając cztery pory roku. Młodziutki hejnał warszawski – wykorzystujący motywy Warszawianki – gra się na trzy strony, oddając dewizę Bóg, Honor, Ojczyzna, tak bardzo związaną z heroicznym miastem (choć po prawdzie rzecz raczej w tym, że Wieża Zegarowa Zamku Królewskiego posiada akurat trzy okna...). Tymczasem Prząśniczka wzbija się w łódzkie powietrze w dwóch kierunkach biegu sławnej Pietryny: ku wyznaczającemu początki przemysłowego miasta placowi Wolności (ze stojącego tam dawnego ratusza powtarzana jest co godzinę) i ku placowi Niepodległości.

U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki, przędą sobie przędą jedwabne niteczki. Kręć się kręć wrzeciono, wić się w tobie wić! Ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić. Poszedł do Królewca młodzieniec z wiciną, łzami się zalewał, żegnając z dziewczyną. Kręć się kręć wrzeciono, wić się w tobie wić! Ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić. Gładko idzie przędza, wesołej dziewczynie, pamiętała trzy dni o wiernym chłopczynie. Kręć się kręć wrzeciono, wić się w tobie wić! Ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić. Inny się młodzieniec podsuwa z ubocza i innemu rada dziewczyna ochocza. Kręć się kręć wrzeciono, prysła wątła nić Wstydem dziewczę płonie, wstydź się, dziewczę, wstydź!

Tryptyk najsłynniejszych łódzkich piosenek zamyka utwór Agnieszki Osieckiej Kochankowie z ulicy Kamiennej (notabene tytułowa ulica nosi dziś nazwę Włókienniczej), znakomicie oddający lumpenproletariacki klimat zaułków uprzemysłowionej metropolii. Brak mu autoironicznego dystansu Thea i ludowego ciepła Prząśniczki, ujmuje za to liryzmem i melancholijnym smutkiem, od jakiego także nie była wolna robotnicza Łódź...

Oczy mają niebieskie i siwe, dwuzłotówki w kieszeniach na kino, żywią się chlebem i piwem, marzną im ręce zimą: Kochankowie z ulicy Kamiennej pierścionków, kwiatów nie dają. Kochankowie z ulicy Kamiennej wcale Szekspira nie znają. Kochankowie z ulicy Kamiennej. Wieczorami na schodach i w bramach, dotykają się ręce spierzchnięte, trwają tak czasem aż do rana, kiecki są stare i zmięte. Kochankowie z ulicy Kamiennej tramwajem jeżdżą w podróże. Kochankowie z ulicy Kamiennej boją się gliny i stróża. Kochankowie z ulicy Kamiennej. Aż dnia pewnego biorą pochodnie, w pochód ruszają, brzydcy i głodni. „Chcemy Romea – wrzeszczą dziewczyny - my na Kamienną już nie wrócimy”. „My chcemy Julii – drą się chłopaki - dajcie nam Julię zbiry, łajdaki”. Idą i szumią, idą i krzyczą, amor szmaciany płynie ulicą... ...Potem znów cicho, potem znów ciemno, potem wracają znów na Kamienną.

Manufaktura (Łódź)Łódź może i ustępuje urodą Gdańskowi, Toruniowi, Poznaniowi, Wrocławiowi, Krakowowi i Lublinowi. Posiada wszakże swoje własne niepowtarzalne oblicze, swój własny niepowtarzalny czar. Nie jest to już może dawny czar wielokulturowego miasta Polaków, Żydów, Niemców i Rosjan, miasta katolików, luteranów, mariawitów, prawosławnych i wyznawców judaizmu, lecz wciąż jest to czar grodu pełnego wdzięku. Wdzięku, który – podobnie jak w Warszawie – nie zniewala od pierwszych chwil, ale subtelnie daje o sobie znać, abyśmy zapragnęli go odkryć. A czar to wypełniony wspomnieniem etniczno-religijnej barwności z czasów, gdy podróżował tu Theo, pełen mazowieckiej swojskości niczym Prząśniczka, przejmujący jak losy kochanków z ulicy Kamiennej...

Bartłomiej Grzegorz Sala
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.