Powieści i opowiadania

Bajka, baśń, legenda, mit (miejski…) o królu i jego (byłych) poddanych

Jerzy lengauerZa siedmioma górami, za siedmioma lasami, a być może także za siedmioma morzami, bo nawet najstarsi ludzie już nie pamiętają, gdzie to było, żył król. Wydaje się, że jedną z jego najbardziej charakterystycznych cech było przywiązanie do czegoś, co można by nazwać połączeniem bizantyjskości i baroku ze skrzywieniem w stronę rokoko. W słowie, pojazdach, strojach, uroczystościach… Drugą – głęboka religijność, co przejawiało się udziałem w prawie każdej ceremonii łączącej święto owego państwa ze świętem duchowym, a także częstym podkreślaniem wagi religii w życiu człowieka, jego pracy. Trzecią zaś, ustanowienie nieprzekraczalnej bariery między dostojeństwem władzy a poddanymi. To ostatnie zwykle przejawiało się w sposobie zwracania do poddanych per ty, nie składania powitalnego ukłonu kobietom, jako pierwszy, bądź nie odpowiadania na powitanie poddanym, także kobietom. Iście monarsze, autorytarne zachowanie, które miało wzbudzać strach, grozę, szacunek, wymuszać respekt i… podkreślać ową barierę. W zasadzie nic dziwnego by w tym nie było, bo przecież król, monarcha, władca jest uświęcony siłami boskimi, to pomazaniec boży, namaszczony przez świat niedostępny profanom, plebejuszom, gdyby nie to, że w tej odległej i dawno minionej krainie władców ustanawiał demos. Dziwne to były zwyczaje. Jeżeli odnieść się do znanej nam historii, to byłoby to pomieszanie średniowiecznego uświęcenia władzy, demokracji polis, absolutyzmu oświeceniowego, w końcu zdecydowanego jednowładztwa pod pozorem wszystkiego innego. Otóż właśnie! Owo wszystko inne objawiało się namaszczeniem władcy przez plebs.

W tymże czasie żył, jako poddany, profan i plebejusz, pewien głupek, głuptas, chciałoby się powiedzieć wioskowy (choć wioskowy trochę genetycznie, zaś praktycznie drobnomieszczański) idiota. Bez szkół, bez wiedzy, bez przygotowania. Zatem pracował, jak mu kazano. Odbierał za pracę wynagrodzenie jak wszyscy. Kłaniał się, ustępował z drogi. Z poczuciem poddaństwa przyjmował władcze złości, krzyki, dowcipy, obrażanie się i bycie „ty”. Miał to nieszczęście i szczęście, że się zakochał w kobiecie podobnego stanu, lecz niezwykle pięknej i inteligentnej. Z wzajemnością. Być może błędem pierwszym było to, że głupek nie poprosił króla o pobłogosławienie związku, o obecność na ceremonii. Drugim, że nie będąc inteligentny, nie posłuchał swojej żony. Nie słuchał jej przez wiele lat… Przez lata, gdy jego piękna i mądra żona nie była już poddaną króla…

W poddaństwie upływał rok za rokiem. Głupek nie przestał być głupkiem, aczkolwiek skończył kilka szkół. Pewnego dnia na skraju dojrzałości i starości i głupek przestał za to być poddanym. Jakiś czas wcześniej poradził się czarodziejki, co zrobić, żeby jego dom znowu się uśmiechał do niego. Odpowiedź była jedna: przestań być poddanym. Niestety, uśmiech czasami znikał. A jak znikał, to już ukrywał się całymi dniami. Było tak, gdy szedł ulicami z żoną i spotykał króla. Król z właściwym sobie dostojeństwem i poczuciem dozgonnej obrazy nie kłaniał się żonie głuptasa. Być może uważał, że będzie ją karał w ten sposób za porzucenie poddaństwa. A głupek jak to głupek, z pokorą i strachem wrytymi w jego umysł latami, kłaniał się z daleka. Podobnie było, gdy wioskowy idiota spotykał króla sam. Tenże nie omieszkał nigdy zwracać się do niego nie inaczej jak za dawnych czasów, czyli per ty. Głuptasowi nie przyszłoby nawet do głowy odpowiedzieć tym samym. Pełen szacunku, uniżenia, pokory i upokorzenia opowiadał o tym przyjaciołom i bał się straszliwie skorzystać z ich rad. Nigdy nie odwrócił głowy, gdy zbliżał się król. Zawsze go widział. Zawsze był „ty”. W końcu znowu stanął przed obliczem czarodziejki. Ta poleciła, żeby w te pędy wybrał się w podróż do pobliskiej wioski, gdzie mieszka wróżka, która może mu pomóc. Jednak wróżka nie pomaga od razu. I wymaga wielu podarków. Zatem nasz głupek od lat, co tydzień wybiera się w podróż do wróżki, zawsze z podarkiem w dłoniach, opowiada jej o kolejnych spotkaniach z królem, ona mu tłumaczy, wyzwala z duchownego poddaństwa i wszczepia wiarę, że każde kolejne spotkanie z królem będzie ostatnim takim jak wszystkie dotychczasowe. Bo czyż żona nie jest ważniejsza od poddaństwa?

Ta baśń nie ma morału. Może jedynie jakieś w kwestii namaszczania władzy i elegancji zachowania w stosunku do kobiet? W zasadzie to nie ma się już w tych czasach nad czym zastanawiać. A może bajka trwa nadal, bo przecież w każdej jest jakieś ziarno prawdy? Eh, i tak nawet najstarsi niczego i nikogo już nie pamiętają. Ani tej krainy. Ani króla, ani głuptasa. Ich groby gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma lasami, a być może także za siedmioma morzami pokrył mech, może piach, może trawa, sterta gnijących liści…

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.