Powieści i opowiadania

Pierwsza książka w życiu

Banalne jest wyrażenie, że to wspomnienie z poprzedniego życia. Jednakże jak mam oddać tłum zdarzeń, lat, chorób, smutków i radości, zmian na zawsze, który dzieli mnie od chyba pierwszego zapamiętanego zdarzenia stanowiącego drzwi dzielące słodkie, bezpieczne niemowlęctwo od dzieciństwa? Okresu, gdy trzeba się zachowywać, mówić, myśleć, być odpowiedzialnym. Na ile rzeczywiste jest wspomnienie dwu-, trzy-, czterolatka?

Wspomnienie stancji zamyka się w pokoju, do którego wchodzi się po stromych schodach. Pokoju z jednym oknem. Reszta to może jest dopowiedziane, wymyślone, wyszarpane dziecięcej fantazji? Łóżeczko z pionowymi szczebelkami, wersalka… Skąd mam wiedzieć, czy nie mylą mi się strony, układ mebli? Czy rzeczywiście wygodnie i ciepło siedziało mi się po turecku na drewnianej podłodze? Czy naprawdę pod zgrzebnym dywanem były deski? Nie dociera do mnie skrzypienie. Może więc beton? Pewne jest jednak, że nie widziałem drzwi. To matka w ten sposób sadzała synka, czy może ja sam z dziecięcą podświadomością obierałem pozycję, której wyrazem był brak zainteresowania światem zewnętrznym? Bo jednym z najwcześniejszych wspomnień jest widok ojca znikającego w tym nieprzyjaznym środowisku. Znikającego na skrzyżowaniu ulic w drodze do pracy.

Siedzę zatem na deskach, dywanie, jakimś chodniku. Wokół błyszcząca politura ciemnobrązowych nóg stołu. Może leżę na brzuchu, podpierając się łokciami. Nigdy nie spytałem matki, dlaczego nie widzę wokół siebie połamanych, pogryzionych kredek, dziecięcych książeczek z marnego papieru, o szarych ilustracjach. Czy wyciągałem sam z biblioteczki książki rodziców? Czy może matka mi je podawała, gdy przytulając się na jej rękach wyciągałem swoje, do co bardziej intrygujących rozmiarem, ilustracją okładki, tańcem liter na grzbiecie?

Jakie skojarzenia? Co je sprowokowało? Przyśpieszone oddechy? Szepty? Rodzice jedynie się przytulają, całują? Może coś więcej, gdy siedzę pod stołem i wpatruję się w czarnobiałe ilustracje? Może strach, lęk, niepokój co najmniej, powołane po raz pierwszy do życia przez zataczającego się ojca? Może to ogrom strachu młodziutkiej matki przelał się wówczas na mnie? Przecież jeszcze nie tak dawno to ona była jednym źródłem wszystkich bodźców.

Czy wtedy coś grali do południa? Czy rozświetlał się na czarnobiało obrotowy telewizor Unitra, Diora bądź jakoś tak? Może za sprawą tych iście freudowskich skojarzeń, znaczeń stał ledwo rozumiany któryś z seriali? Co to mogło wówczas być: „Janosik”, „Siedemnaście mgnień wiosny”?

W niewoli u matabelowTak czy inaczej wystąpiła jakaś potwornie nieprzyjemna iskra łącząca zewnętrzny głos czy obraz z czarnobiałą ilustracją podstołowej książki. Iskra uderza w dopiero co kształcące się emocje. Pobudza mechanizm strachu. Niedawną jeszcze radość z umiejętności biegania zamienia w bezwład. Pocą się malutkie dłonie. Zimno i gorąco spotykają się w podołku, tworząc mieszaninę lęku i błogości.

Matka pewnie od czasu do czasu zerka pod stół. Ja wpatruję się w ilustrację. Być może przewracam kartki. Znajduję kolejne obrazki. Na pewno nikt nie czytał mi tej książki. Na pewno sam jeszcze nie umiałem czytać. Domyślam się fabuły. A raczej tworzę ją sobie, imaginuję, fantazjuję. Ktoś, może ona, porwana przez złych, dzikich, okrutnych. Związana, torturowana. Marzę, żeby okrucieństwa już się skończyły. To jakaś ilustracja skrzywdzonej matki? Wiele lat później nie przychodzi mi do głowy, żeby wspomnieć o tym psycholożce. Teraz żałuję. Xanax i Lafactin nie zawsze układają natychmiast na miejsce serce i żołądek.

Przez wiele lat zadawałem sobie pytanie, co to była za książka? Niby dawałem za wygraną, ale strzępki czarnobiałej ilustracji i kolorowej okładki ciągle kpiły z mojej pamięci. Jak to zazwyczaj bywa, przyszło olśnienie. Pojawiły się wysokie, czarne postacie, z włóczniami w dłoniach. Być może na tle sawanny. Być może prowadzące na postronkach białych przybyszy. Słowa „porwanie” i „tortury” przyniosły nagle inne: „niewola”. Za sprawą zaś „niewoli”, nie wiedząc czemu, przypomniał się Tomek Wilmowski. Ale to nie Smuga, bosman Nowicki czy Tomek zostali uprowadzeni w niewolę. Przecież „Tomki” znałem doskonale! Przeczytałem je co najmniej dwukrotnie będąc nastolatkiem. Cała seria była od zawsze w domu. Właśnie! Czarnobiałe ilustracje na już pożółkłym papierze niezbyt dobrej jakości. Kolorowe, jedyne w swoim rodzaju, sztywne okładki. Wydawnictwo Śląsk, Katowice, 1960… Wszystko jasne! Tamta książka musiała mieć podobną okładkę. Ta sama seria wydawnicza. „W niewoli u Matabelów”.

Nie wiem, czemu zniknęła z domu. Może oddałem, wyrzuciłem, pozbyłem się jakoś. Próbując w ten sposób usunąć kolejnego trupa z szafy, zabić kolejnego psa Baskerville’ów. A teraz, po tych wszystkich Xanaxach, terapiach, wizytach, pozornym pogodzeniu się z sobą nie szukam po internetowych antykwariatach, nie czytam recenzji, dyskusji, komentarzy. Nawet nie chcę wiedzieć, kto to napisał.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.