Powieści i opowiadania

Puzon

PuzonOn wrócił z wojny i miał plan…Kazik

Słuchaj, stary, znałem jednego faceta. Człowiek w życiu niejednego gościa widzi i z niejednym pije wódkę, ale pamięta się tylko tych naprawdę dobrych. A on był dobry. Naprawdę.

Słuchaj, miał może metr siedemdziesiąt, na pewno nie więcej. Chodził trochę koślawo, podobno wypadek na motocyklu, ale mordę miał taką przystojną, że się chowa każdy DiCaprio! Każdy jeden się zagrzebie w piachu, mówię! Oczy głębokie, ciemne, groźne. Baby lubią takie oczy, ja to wiem. Mocna szczęka, kanciasta, ale nie za bardzo. Jak wchodził do knajpy, to wszystkie patrzyły. Mało nie poukręcały sobie karków, tak się oglądały! I na pewno miała każda mokro, mówię…

A on tak kuśtykał po swojemu do samego baru. Przysiadał się do mnie i piliśmy wódkę. Po dwadzieścia parę lat mieliśmy. Może już bliżej trzydziestki. On był chudy jak kościotrup, tylko w barach był szeroki, one lubią takich, wiem co mówię. Żeby był chudy i gładki. Nie dopinał nigdy trzech ostatnich guzików koszuli najbliżej szyi i widać było, że był zupełnie wygolony na klacie. Ja tam nie pytałem, ale kto wie, czy mu może włosy wcale tam nie rosły? To już jest dla bab zagadka, ja to się tym nie podniecam.

Słuchaj, jak żeśmy mieli po te dwadzieścia parę lat czy bliżej trzydziestki, nieważne! To żeśmy marzyli, stary. Marzyliśmy jak skurczybyk, myśmy całe dnie nic nie robili, tylko wymarzali sobie wszystko po kolei. On mówił, że dom kupi. Albo że zbuduje, nie pamiętam, on chciał dom. Wiedział ze wszystkimi detalami, jak będzie wyglądał, gdzie będzie miał okna, ile pięter i ile schodów na każde piętro. On już sobie wymarzył desenie na dywaniku przy kiblu, mówię! Kształt bidetu! Lampy we wszystkich korytarzach, miał tę chatę we łbie kompletną w całości! A mnie się marzył Paryż…

Żeśmy tak siedzieli któregoś razu i on mi mówił gdzie żonie urządzi kuchnię, a dzieciakom pokój zabaw. Jasne, że nie miał wtedy jeszcze żadnej żony ani dzieci i co więcej nie wiedział sam biedaczysko, że nigdy mieć nie będzie. No ale marzył. A ja słuchałem. Polewali kolejną wódkę, a ja słuchałem…

-Wielkie okno będzie, wiesz? Wielkie okno prawie na całą ścianę, przy zlewie, żeby widziała ogród. Będzie widziała jak się dzieciaki bawią, rozumiesz? Moja rodzina musi być zawsze bezpieczna we własnym domu – mówił. – Musi mieć wszystkie luksusy tego świata. Ja dam mojej żonie cały luksus świata! W zlewie będzie tylko płukać kubki na kawę do śniadania, tak to widzę, ale od większej roboty będzie miała zmywarkę – mówił. – Będzie miała kuchnię elektryczną, zmywarkę, lodówko-zamrażarkę, kurwa, wentylator, piekarnik, okap i stołeczek na kółkach, żeby nie musiała po tym wszystkim ganiać na piechotę. Będzie sobie luksusowo jeździć na tym stołku jak w cholernym porsche, po własnej pięknej kuchni we własnym pięknym domu – mówił. – który zbudował jej mąż. Hopla!

Zawsze mówił „hopla” kiedy wychylał kielicha. Opowiadał w nieskończoność, a potem się zamienialiśmy i ja mówiłem. Ale ja wolałem raczej w głowie marzyć, na zewnątrz to nie byłem nigdy zbyt rozmowny. W końcu… Paryż to po prostu, kurwa, Paryż, co tu o nim opowiadać?

I kiedy tak żeśmy siedzieli, gadali i pili, to jednego razu przysiadła się kobieta. Piękna. Długa i chuda, taka, jakie lubię, piękna, mówię. Usiadła obok niego, ja nawet nie czułem zazdrości, bo już przywykłem. Włosy miała blond, a ubrana była w kaszmirowy zielony sweter i obcisłe dżinsy. Nic nie powiedziała, tylko zamówiła piwo, ale przecież żeśmy od razu wiedzieli, co ma w majtkach. On na nią tylko raz spojrzał, a potem mówił do mnie dalej. Tylko, że już bez ładu i składu. Peplał byle peplać, marzenie już się na obecną chwilę skończyło, wiedziałem to. Teraz do głosu dochodziły organy, które zasadniczo z mówieniem nie mają nic wspólnego, to i co ciekawego mogły powiedzieć?

Znudzonym wyrazem twarzy dałem mu do zrozumienia, że powinien przestać pierdolić i zabrać się za tę babkę. No i zabrał się, niedaleko był motel. Siedziałem sam przy barze przez jakiś czas i zastanawiałem się, jakie w Paryżu jeżdżą tramwaje? Wiesz, miałem świra na tym punkcie, mogłem nawet zastanawiać się, czy brukują tam uliczki, czy posypują żwirem, czy wylewają taki sam obrzydliwy asfalt jak ten u nas. A i tak nigdy w życiu bym nie uwierzył, żeby był taki jak tutaj. Tam po prostu nie może być nic takie samo jak u nas! Tak sobie wtedy myślałem. Paryż to Paryż. Potem on wrócił bardzo zadowolony i marzyliśmy dalej.

Tak bywało często, poszedł z każdą, która mu się spodobała. Z każdą. Miał po prostu tę swoją cholernie przystojną mordę. Czasami i mnie się udawało coś ustrzelić przy okazji, ale niezbyt często. Ja to nawet niespecjalnie chciałem w ten sposób. Nie wiem, może właśnie dzięki temu ja mam teraz żonę i czworo dzieciaków, którym wybudowałem wielki dom z ogrodem, a on…

Dobra, ale słuchaj! Nadszedł taki czas, żeśmy się zafascynowali wojem. Wtedy jeszcze oboje kawalerzy, sprawni, młodzi, czemu nie? Żołd porządny i to się liczy. Roboty jakoś nie było innej, ani pomysłów, a poza tym zaczęliśmy wymarzać sobie śmierć. Śmierć po bohatersku, stary, na wojnie, seria z karabinu w klatę. Chcieliśmy zostać takimi samymi cholernymi bohaterami jak Forrest Gump, Berger, czy Al z Whortona. Flaki na wierzchu, ale biegniesz, wiesz jak to tam było. Naoglądaliśmy się cholernych filmów, które po prostu popieprzyły nam w głowach. Wskoczyły nam na marzenia, stary, jak nic! I to przeczucie takiej podniecającej adrenalinki: kto komu wpierdoli? Ja im, czy oni mnie? To miała być wojna, taka prawdziwa, surowa, okrutna. Miał być strach, rozumiesz? Chodziło o cholerny strach. Oczywiście żadnej wojny wtedy w kraju nie było, ale to kompletnie nie wydawało nam się istotne. Kto, z kim, gdzie i o co? Nieważne, ona miała po prostu kiedyś jakaś być, mówię. Mundur, karabin, lornetka, kapelusz w moro z rondem na zatrzaski. Liczyło się to, żeby do kogoś strzelać i żeby do nas ktoś strzelał. Męska gra, rozumiesz, wszędzie śmierć i sami bohaterzy. Sami pieprzeni bohaterzy. Problem był tylko taki, że on cholernie kuśtykał i w zasadzie do żadnego wojska nie powinni go przyjąć.

Ale rozumiesz, czego to się nie zrobi jak się chce uniknąć wojska? Wszystko się zrobi i to się udaje. Pomyśleliśmy, że w drugą stronę też to musi tak działać. No i powiem ci – działa. Wzięli nas obu, ale do różnych jednostek, ta sama nie wchodziła w grę, bo on jest chudy i niewysoki, a ja zawsze byłem bydlę zwaliste. Jego wzięli zdaje się na sapera, a mnie oczywiście do zwykłych cholernych „szarych szeregów”. On był taki napalony na to wojsko… Słuchaj, on trzy noce nie spał, jak się dowiedział, że go wzięli. Trzy noce nie mógł spać z cholernego podniecenia! Potem jeszcze do baru poszliśmy coś wypić i gęba mu się nie zamykała.

-Ale czad, wiesz! To jest lepsze od seksu, wiesz, naprawdę! Trzy noce już nie śpię, cholera… Trochę szkoda, że nie zwykły wojak, ale wiem, za mały jestem – mówił do mnie, prawie nie łapiąc tchu. – To będzie wszystko piękne. Dookoła będą strzały z karabinów, będą latać bombowce i zrzucać jakieś cholerstwa! Będą warczeć i pierdzieć i rzygać napalmem! Umrę pewnie uwalany tym palącym się cholerstwem… Ty, a gdzie jest teraz najlepsza wojna, gdzie najlepiej jechać, co? Chyba Afganistan, co? Myślisz, że to jest jak Wietnam? Co? Taki Wietnam to by było coś, cholera, za późnośmy się stary urodzili, hehe. Hopla!

Śmiałem się razem z nim, ale już zaczynało mnie ogarniać jakieś przeczucie. Nic nie powiedziałem, marzyliśmy dalej. Ja się zastanawiałem, czy w Paryżu nie ma jakichś możliwości dla żołnierza, ale raczej w to wątpiłem. Wymyślaliśmy, co będziemy robić na emeryturze. Kiedy już wrócimy pełni doświadczeń, przeżyć i wspomnień. Sądziliśmy raczej, że przeżyjemy to gówno, na tym polegały te nasze marzenia. W nich żyło się w nieskończoność, albo do tego momentu, do którego się chciało. A kiedy się już po bohatersku i widowiskowo zeszło, to przewijało się taśmę, żeby sprawdzić jeszcze inny scenariusz. Wtedy to działało.

On planował żonę i ten swój pieprzony dom. Planował, że poderwie ją na rany wojenne, wiesz, jak w „Zabójczej borni” – „Patrz, mnie postrzelili tutaj, tutaj, tutaj i tutaj, widzisz? A tutaj miałem flaki na wierzchu, ale biegłem, wiesz? – Och, jaki ty jesteś dzielny, przeleć mnie koniecznie i się ze mną, kurwa, ożeń! – Oczywiście, piękna!”. On tak marzył. A ja zastanawiałem się, czy nie zostać francuskim kloszardem. Głupio to brzmi, nie? He he, francuski kloszard… Ale wiesz, że zawsze mnie to fascynowało – życie na tekturach, wolność, brak zobowiązań, brak problemów. Śniadanie żebraka - wyżebrany rogal umaczany w wyżebranej kawie… Oni tam mają naprawdę dobrze, żabojady o nich dbają. Tak sądziłem. Tak mi się marzyło.

A potem musieliśmy się rozjechać każdy w swoją stronę. Stary, ty sobie nie wyobrażasz tego uczucia. To jest jak wyrywanie łożyska… tracenie dziewictwa… nie wiem, jak lobotomia mózgu! Odizolowanie od tego faceta. Możesz tego jeszcze nie czuć, ale zaraz opowiem ci więcej, poczekaj. On był jak ktoś, kto nadawał wartość. Niezupełnie przyjaciel, ale też przecież nie obcy. Coś mojego własnego i ważnego, wiesz, cholernie cennego. Część mnie. Po prostu moja największa wartość. Obawiałem się, że bez tego nie dam sobie rady, że bez tego faceta przy boku nie będę już taki dobry, rozumiesz? Będę taki jak wszyscy, zwykły. Ale ostatecznie wyszło na to, że do niebycia dziewicą też można przywyknąć.

Minęło bardzo wiele lat zanim zobaczyłem go znowu i, Bogiem a prawdą, gdyby nie czysty przypadek, to bym go już wcale nie spotkał (a żyłbym pewnie nadal i to może nawet szczęśliwiej… na ziemi, nie w chmurach, spokojniej). Wracałem do domu po pracy. Mieszkałem już wtedy w Paryżu, miałem dom, żonę i pierwszą dwójkę dzieci. Nie było w moim życiu żadnej wojny, żadnych kloszardów, po prostu jakoś sam sobie poradziłem. Ułożyłem wszystko jak puzzle. Standardowo, stary, tak jak wszyscy. Żonę poznałem w wojskowym szpitalu, była tam pielęgniarką. Zachorowałem na jakieś paskudztwo i mnie położyli, a ona mierzyła mi gorączkę. Prawie całą służbę przeleżałem w tym cholernym wyrze. Była trochę krępa, z pyzatą, wesołą buźką. Nigdy nie myślałem poważnie o takich kobietach, a właśnie taka mnie dopadła najpoważniej jak było można. Namąciła mi we łbie i tak już zostało. Po jakimś czasie pobraliśmy się, jak tylko wyszedłem do cywila, a potem zaczęliśmy płodzić dzieci, jedno po drugim… (chociaż nigdy nie przepadałem za dziećmi).

I właśnie któregoś dnia, gdy wracałem po pracy do domu, ktoś wyciągnął do mnie rękę. Złapał mnie za nadgarstek i nawet nie musiałem się odwracać, żeby wiedzieć, kto to. Miałem znowu to przeczucie. Tym razem ono mówiło, że tamto poprzednie się sprawdziło, jak skurczybyk. Znowu poszliśmy razem na wódkę, pierwszą od bardzo wielu lat. Chociaż, żeśmy poszli to nie jest najszczęśliwsze określenie.

Wszystko wywróciło się do góry nogami, kiedy mi opowiedział swoją historię. Mówię, trzeba być naprawdę dobrym, żeby się wbić w głowę tak mocno jak ten facet mnie się wbił! Ponieważ mnie zabrakło jaj, to on musiał spełnić wszystkie moje marzenia. I zostały mu po tym już tylko te jaja… Do góry nogami, wiesz… cholerne słowa! Wszystko w życiu możesz mieć poukładane, stary, każdy krok zaplanowany, jakieś domy, żony, Paryże, cholerstwa, ale jak chcesz przejść te wszystkie kroki, skoro nie masz nóg? Powiedz mi, co? No powiedz. Jak? No w jaki sposób chcesz wywrócić do góry nogami życie człowieka co nie ma nóg? Ty wiesz, stary, że ja płakałem kiedy on gadał.

Najokrutniejsza z tego wszystkiego wydawała mi się wtedy ta jego przepiękna gęba. Ciągle był przystojny jak skurczybyk, zarośnięty, brudny, śmierdzący, ale ciągle taki piękny jak wtedy, kiedy wyrywał do motelu tę blondynkę w kaszmirowym swetrze. Zdawało się, że to już całe wieki temu. A on teraz też był w koszuli i też nie zapiął trzech ostatnich guzików. Na klacie nie miał ani jednego włosa, stary.

Spiliśmy się tego wieczora w sposób tragiczny. Po prostu w dwa trupy. Przespaliśmy się chyba na chodniku przed knajpą, nie było szans przemieścić się w jakiekolwiek inne miejsce, o powrocie do domu już nawet nie wspominając. Obudziłem się z głową na jego wózku, w miejscu, o którym kiedyś powiedziałbyś „na kolanach”, ale teraz to już zabrzmiałoby jak cholerne szyderstwo. Tak naprawdę trzymałem po prostu głowę przy jego ptaku i jajkach. Jak to sobie uświadomiłem, to kurwa, uwierz mi, chciałbym poczuć odrazę, wstyd, nie wiem, wkurwić się! Ale nic z tych rzeczy, ja poczułem tylko litość. Patrzyłem mu w tego ptaka i litowałem się nad nim jak nad rozjechanym kotem. Zobaczył jak patrzę, stary. Był całkiem obojętny. Opowiedział mi wtedy.

-Boli, jak go czasem przysiądę, wiesz? – mówił. – Jestem na ostatnich nogach, łapiesz? Ostatnie nogi. Hehe. To się już do niczego nie nadaje, wiesz? Dmuchać można tylko jak w cholerny puzon, wiesz… hehe. Jak w puzon.

Żona szukała mnie wtedy przez trzy dni i nie znalazła. Sam w końcu wróciłem. Była wielka awantura, ale żeśmy się jakoś dogadali. Szczególna sytuacja, rozumiesz, to jest dobra i mądra kobieta. Zabrał mnie wtedy do siebie na poddasze, gdzie mieszkał. Obskurny pokój, szczury. Zapchlone wyro, nie mogłem w to uwierzyć. Mówiłem mu „chodź do nas, jest miejsce! Duży dom!”, ale on nie chciał, skąd! Miał pod ścianą kolekcję butelek po wódce. Kilkanaście rzędów po kilkanaście sztuk. Kiedy szliśmy do niego kupił po drodze kolejne dwie. Miały być w sam raz dla nas dwóch. I tak to trwało przez trzy dni.

Mówił. Był w Afganistanie, jakoś się wkręcił, nie wiem jak, jakimś łgarstwem, ale nie chciał powiedzieć. Rozbrajał miny. Pustynie, miasteczka, afgańskie kobiety (kilka udało mu się zbałamucić i przelecieć, ale zarzekał się, że żadnej nie zgwałcił, wszystkie bardzo chciały; ja tam nie wiem, ale z drugiej strony – dziwne? Z tą jego mordą?). Mówił, że każdego dnia na misji podniecał się jak przy dobrym pornolu. Dookoła, z każdej strony – strzały z karabinów, hurgoty śmigłowców, wybuchy bomb, wrzaski umierających ludzi. Tak miało być. Tak żeśmy to przecież wymarzali. I ja też tam miałem być.

-Nigdy nie wiedziałem, wiesz? Tam nigdy się tego nie wiedziało – czy ja ich? Czy oni mnie? – mówił. – Potem nagle, wiesz, nie ten kabelek, hehe. Jak w cholernym filmie, wiesz. Poszły w kosmos obie nogi. Ani ja ich, ani oni mnie, hehe. Po prostu kosmos zabrał nogi. Ale puzon mi się trzyma!

Zaśmiał się i powiedział „hopla”, a ja tylko niewyraźnie zabulgotałem, choć tak naprawdę też próbowałem się zaśmiać. Tylko że nie mogłem, cholerne łzy więzły mi w gardle. Jak on wyglądał… taki tylko z tym ptakiem…

Po trzech dniach stwierdził, że jego opowieść jest skończona i że teraz pokaże mi typowe rozrywki faceta z jajkami zamiast nóg. Chciał mnie zabrać do burdelu. Stary, do burdelu, rozumiesz? Chciał tam wjechać na tym swoim cholernym wózeczku i krzyknąć od progu radośnie „no kociaki! Która chętna wsiąść na puzon i podmuchać?”. Tak sobie z tym radził. Sam nie mógł specjalnie dogodzić, więc miały mu obciągać, albo tak jak na jeźdźca. Opowiadał mi ze wszystkimi szczegółami, ale mnie to jakoś brzydzi. Mówił, że jak którąś bardziej polubił, to ją trochę pieścił, żeby się poczuła milej. Ale nie zdarzało się to często, bo powiedział mi też, że tak naprawdę to nikogo już nie lubi. „Ciebie tylko trochę. Z sentymentu.”

Powiedziałem mu, że nie idę. Mam żonę i dzieci. Zdziwił się trochę i zamilkł. Milczeliśmy cholernie długo, wieczność, stary! On mnie świdrował tymi swoimi głębokimi, ciemnymi oczyskami i czułem, że coś buzuje w jego głowie tak, że zaraz eksploduje; pomyślałem „stary! Bomba! Bomba w twojej głowie, natychmiast przecinaj kabelek, stary, cholera!!! Trzy, dwa…”, ale nie powiedziałem nic. Wreszcie stwierdził, że jak ja nie chcę, to on idzie sam.

-To znaczy jadę, wiesz, jadę, nie idę – rzucił przez ramię i pojechał chybotliwie po krzywym chodniku. Czekałem aż się wywróci, stary, wyglądał, jakby miał paść na glebę lada chwila. Popychał kółka niezgrabnie, pomyślałem wtedy, że kuśtykanie do tego stopnia weszło mu w krew, że i bez nóg kuśtyka, on po prostu miał to już zakodowane w mózgu.

Znowu dopadło mnie cholerne przeczucie i dogoniłem go. Stary, musiałem. Umówiliśmy się na wódkę na następny dzień, ale ten dzień miał nigdy nie nadejść. Przyszedł potem jakiś inny, ale to nie był ten, co miał przyjść, to był po prostu jakiś cholerny, inny dzień, z zupełnie innej bajki. Niewyobrażalny.

Nie zjawił się w knajpie. Nawet nie wiedziałem jak go szukać, przeczytałem potem w gazetach. Poszedł… wiesz, pojechał z jakąś dziwką gdzieś na tyły burdelu. Nie wiem skąd miał giwerę, miał. Uświadomiłem sobie wtedy, że w ogóle niewiele o nim wiedziałem. Jak skończyła robotę, to ją zastrzelił, a potem wyjechał na ulicę, wywrzeszczał coś bełkotliwie, tak, że nikt nie zrozumiał i próbował palnąć sobie w łeb, ale nie udało mu się. Rozumiesz? Stary! Nie udało mu się walnąć we własny łeb! We własny, zasrany, pojebany łeb…

Aresztowali go, a potem była rozprawa. Świadkowie opluwali go jak brudnego, bezdomnego kundla. Być może zresztą był nim, to już sobie stary musisz sam osądzić. W końcu i tak już osądzasz każdego z nas, no nie? I każde moje słowo, hehe. Ja wiem. Ale słuchaj, człowiek jak tyle upokorzeń w życiu dozna, to i może się stać brudnym kundlem. Dali mu dwadzieścia pięć lat, stary. Dwadzieścia pięć lat! Sąd nie chciał słyszeć o niepoczytalności ani niczym innym, z góry go wszyscy znienawidzili, bo był zarośnięty, brudny i pyskaty. A ja znowu płakałem, kiedy prowadzili go w kajdankach na tym cholernym rozklekotanym wózku. W kajdankach, stary! Tak jak by miał się za chwilę zerwać na równe nogi i ich wszystkich powystrzelać. Na równe, pierdolone nogi, stary!

Chodziłem za nim po apelacjach, sracjach, tych wszystkich pierdołach. Mówiłem im, że facet ma po prostu świra, cholernego świra! Trzeba go leczyć u czubków, a nie trzymać w klatce! Z dziesięć razy próbował się wieszać. Pasek, prześcieradło, srajtaśma, wszystkiego próbował. Raz załatwił, że przemycili mu sznurek do bielizny, ale klawisz przyuważył. Nie wyłaził sam na posiłki, do kibla, wcale, nigdzie! Na widzenie nawet do mnie nie przyszedł. Nie przyjechał. No to ja chodziłem za nim, bo kto by miał za nim chodzić, jak on nikogo nie miał? Jak on nóg nawet nie miał, żeby mógł sam chodzić za sobą …

I słuchaj, w końcu udało się. Jak połaziłem tak jeszcze trochę, jak się zrobiłem już porządnie upierdliwy, to go w końcu przenieśli do tych psycholi. Trochę mu się od razu poprawiło, zobaczył się ze mną, pogadaliśmy. Był osowiały, flegmatyczny, trząsł się cały. Powiedział, że to z braku wódki. Leczą go na alkoholizm i jakąś manię depresyjną, traumę pourazową, czy coś takiego. Podrywa pielęgniarki, może kiedyś jakąś nawet skubnie gdzieś w klozecie, nie zdziwię się. Ostatecznie morda mu zostanie taka piękna już do końca życia chyba.

I tak stary. Tak to było. Rzadziej go już odwiedzam, wiesz, czwarty dzieciak, rodzina, dom, praca, zobowiązania. Miało ich nigdy nie być, a są, widzisz. Popieprzone życie, stary, popieprzone! Człowiek chciał układać sobie, a spierdolił. Ja żem chciał spierdolić, a też mi nie wyszło. Idziesz już, tak? Nie, czekaj, czekaj chwilę! Powiem ci coś jeszcze. Bo myśmy marzyli za dużo, wiesz stary? Myśmy nic po prostu nie robili, tylko marzyli, jak skurczybyk. To się nie mogło porządnie skończyć. W chmurach to dawało radę, ale nie na twardym gruncie… a, dobra, idź już, no cześć! Cześć.

Hej, kolego! Daj no mi tu jeszcze jedną wódkę, to ci coś opowiem, taki młody wieczór…

Joanna Burgiełł
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.