Spadała. Nabierała prędkości. Powietrze świstało, oplatając jej ciało, które nie chciało wykonać żadnego ruchu. Przymknięte powieki dopuszczał do świadomości tylko niejasne cienie, plamy i szarości, i gdzieś z boku jasne skrzydła śnieżnobiałych piórach.
Gdzieś bardzo głęboko w głowie kołatała jej jedna myśl: jak mogło do tego dojść? Czego nie zauważyła? Co przeoczyła? W czym okazał się od niej lepszy?
Jakiś kształt przemknął niemal niezauważalnie obok niej.
To koniec, pomyślała, zaraz rozbiję się o kamienie niegdyś popularnego wśród ludzi Rynku. Tak musiała się skończyć miłość do niewłaściwego mężczyzny!
Trzy miesiące wcześniej…
Dawniejszy Gród Wrocisława leżący nad wielką rzeką Odrą, czczony przez populację ludzi, którzy rozwijali swoje umiejętności, aż sami doprowadzili do swojego niemal całkowitego unicestwienia, stał w ruinach. Miasto jak głosi legenda, czwarte pod względem liczby ludności w plemieniu Polan, posiadało jeszcze pozostałości bytności tych dziwnych istot. Szklana fontanna na rynku stała się wodopojem dla zabłąkanych zwierząt. Budynki stały poniszczone, w połowie zburzone, nosiły jeszcze ślady wojny. Czwartej, piątej, dziesiątej? Któż to wie! W świecie ludzi wojna to rytuał, inicjacja, którą potrafili przechodzić co sto lat, choć biorąc pod uwagę ich śmiesznie krótki czas życia, mogło się im wydawać, że to przeszłość.
Mój lud stał zawsze w cieniu. W strachu i bólu. Ukrywaliśmy się, doskonaląc swoje umiejętności myśliwskie. Kiedy ludzie odkryli nasze istnienie, najpierw byli przerażeni i zafascynowani jednocześnie. Nie ominęły nas badania „w imię nauki”, innymi słowy tortury! Później pozwolono nam żyć wśród nich. I to był błąd! Moi bracia przyswoili niezrozumiałe nawyki ludzi, stali się ich kopiami i zaczęli inaczej myśleć. Zaczęli przejmować władzę nad miastami ludzi, gdyż intelektem, doświadczeniem, umiejętnościami, a przede wszystkim długością życia przewyższaliśmy rasę ludzką! Wszystko razem doprowadziło do kolejnej wojny. Straszliwszej niż wszystkie dotychczasowe. Obejmującej niemal każdy zakątek ziemi wyłaniającej się spod Świętych Wód, prawie każdą przestrzeń Świętego Powietrza oraz każdą falę Mórz i Oceanów. Żadna istota nie mogła przetrwać. Garstka „szczęściarzy” z licznymi obrażeniami, różnych nacji, różnych istot ocalała. Cóż, jednak było to za ocalenie? Raczej skazanie na wieczną tułaczkę, wieczny głód i walkę o przetrwanie.
Wtedy zza mgły wyłonili się oni! Podobni do mnie, a jednak tak różni!
Skrzydlaci! Ich przywódcą był Orzeł. Nazwali go tak, ponieważ miał czarne włosy spływające swobodnie do ramion, postawę wojownika, godny wzrost i niesamowite, świdrujące każdego na wylot oczy! Był również bardzo przystojny, miał czarne skrzydła ze złotą falą piór pośrodku, przecinającą je jak wodospad ziemię.
Nieufna, skryłam się wśród ruin. Słyszałam już o nich. Mówiono, iż przylatywali na Wyspę Daliową w poszukiwaniu jakiegoś cennego przedmiotu. Jak dotąd nie było im dane go znaleźć. Przeszukali kilka budynków, a potem Orzeł nakazał ruchem głowy odlot. Kiedy uniósł się jako ostatni w powietrze, naprężyłam łuk i wystrzeliłam w zająca, który wychylił łebek zza pozostałości kolumny.
Dziś nie zasnę głodna. Mięsko! Ślina pociekła mi na samą myśl! Ile to już dni nie jadłam? Cóż, nie warto liczyć!
Cicho przemknęłam pośród traw porastających ruiny. Zając niefortunnie upadł w agonii na środku placu, gdzie nie było się za czym ukryć. Pamiętaj, nigdy nie jesteś sama! Jednak z głodu straciłam rozum i w dwóch susach chwyciłam swoją ofiarę, a potem, w jednym momencie sama stałam się czyjąś zdobyczą! Poczułam tylko ruch powietrza na policzku i już unosiłam się w górę, do nieba, do domu!
– Puszczaj! – wrzasnęłam z całych sił, szarpiąc ręce napastnika. – Zobaczysz, zabiję cię! – zagroziłam.
Jednak nic to nie dało. Żelazny uścisk nie zelżał, a ja musiałam oszczędzać powietrze, aby starczyło mi do miejsca, w które zostałam przymusowo przeniesiona. Napastnik zaśmiał się tylko i uniósł nas jeszcze wyżej!
Wściekła szarpałam się i huśtałam, aby utrudnić mu lot, z dumą przyznam, iż dwa razy nim zachwiałam, co sprawiło mi niezmierną satysfakcję.
W końcu dotarliśmy.
Pływająca Wyspa. Słyszałam o niej, jednak nigdy nie widziałam na własne oczy. Nie mogłam ukryć podziwu dla krajobrazu zieleni rozpościerającej się przede mną, wysokich drzew kwitnących kolorowo i rozmaitości zwierząt, które czmychały spłoszone. Było tak pięknie! Zupełnie inaczej niż na dole!
– Jesteśmy. – oznajmił napastnik i pierwszy raz ujrzałam jego twarz z blisko.
To był Skrzydlaty! I to nie byle jaki! To sam Orzeł, niósł mnie w swoich szponach!
Postawił ostrożnie na ziemi, podnosząc tumany kurzu potężnymi skrzydłami. Zaraz otoczyli nas inni Skrzydlaci! Dotykali moich ludzkich ubrań, złotych włosów, wykrzykiwali słowa w jakimś dziwnym dialekcie. Zrozumiałam tylko jedna słowo: „jedyna”, „wyjątkowa”, „wybrana”.
– To dla bezpieczeństwa. – powiedział Orzeł, zakładając mi specjalne kajdany, na moje jasne skrzydła. – Gdybyś zapragnęła wrócić do domu.
– Do domu! – prychnęłam z bojową miną.
– Fakt, tamtej nory nie można nazwać domem. Przyzwyczaisz się do nas. – Orzeł rozpostarł ręce szeroko. – Niczego ci tu nie zabraknie! Od dziś tu jest twój dom!
– Nigdy! Nie dam się przetrzymywać! – krzyknęłam zadziornie.
– Kto mówi o przetrzymywaniu! – nowy, niski i władczy głos włączył się do rozmowy.
– Ojcze. – Orzeł ukłonił się wysokiemu mężczyźnie, z zadartą wysoko głową.
– Brawo! Spisałeś się synu! – Król Skrzydlatych zaklaskał w dłonie. – A teraz, proszę zabrać naszego gościa do Gniazda! Dziś wieczorem urządzimy bal na cześć Białej Skrzydlatej!
Jakiś strażnik delikatnie mną pokierował. Orzeł zniknął gdzieś w tłumie. Poczułam się dziwnie samotna, w zupełnie obcej krainie!
Zabrali mnie do Gniazda całego z drewna i drogich kryształów. Wszędzie było pełno służby, jednak przeważało znacznie więcej mężczyzn, natomiast jeżeli jakaś kobieta pojawiała się, to skryta w cieniu, wykonująca najgorsze czynności, co dziwne ŻADNA nie posiadała skrzydeł!
Wprowadzili mnie do wielkiej komnaty. Pośrodku stało żywe i bardzo stare drzewo. W przypływie instynktu podeszłam do niego i dotknęłam jego pulsującej kory.
Pstryk! Obrazy same przemknęły przez moją głowę. Skrzydlate plemię wojowników z klingami mieczy, z których spływała krew. Płaczące matki i dzieci przy rozłące. Powrót wojowników, na ziemię, gdzie wycięto ich kobiety. Pływająca Wyspa odrywająca się od lądu by unieś się do chmur, wysoko nad głowami Polan. Twarz Orła.
Otworzyłam oczy przerażona. Zachłysnęłam się powietrzem i odwróciłam gwałtownie. Wszystkie obrazy trwały tyle, co przymknięcie powiek.
Służba patrzyła na mnie równie wystraszona.
– Palec – skłamałam. – skaleczyłam się.
Posłałam im słaby uśmiech. Popatrzyli na mnie badawczo, ale nie było czasu na domysły. Trzy kobiety o zasłoniętych twarzach przeszły do codziennych, jak sądzę czynności. Rozebrały mnie, przy moim głośnym sprzeciwie. Wymyły ciało, naoliwkowały. Zaczęły dotykać moich włosów, szeptać coś między sobą, prawie chichocząc. Poddałam się. Robiły ze mną dziwne rzeczy, ale ja skupiłam myśli już tylko na obrazach. Co miały znaczyć? Nie było wątpliwości, iż drzewo ujawniło mi prawdę. Pozwoliło ujrzeć historię Pływającej Wyspy. Natomiast wyraźny obraz twarzy Orła był dla mnie zaskoczeniem. Dlaczego on?
Dalsze rozmyślenia przerwało nagle wtargnięcie do komnaty, jak się domyśliłam Królowej. Ubrana była w niesamowicie piękną suknię koloru perły, przyozdobioną lśniącymi kryształami. Czarne włosy spięte tylko klamerką z pereł z boku pozwalały wić się długim pasmom. Na plecach miała stalowoszare skrzydła przyozdobione kropelkami rosy! Jej wieku nie można było zgadnąć. Wyciągnęła dłoń w moją stronę, powiedziała kilka niezrozumiałych dla mnie słów. Uniosła lekko suknię i podeszła bliżej.
– Witaj w moim domu. – zwróciła się do mnie z dumnie uniesioną głową. – Jak cię zwą?
– Jestem Perła. – przedstawiłam się imieniem nadanym przez ludzi.
Ukłoniłam się lekko, jak mają to w zwyczaju ludzie. Być może nie miała o mnie najlepszego zdania, jednak moja obecność nie podległa dyskusji. Tak chciał Król! Wyczytałam to z jej oczu, zionących najwyższą pogardą dla mnie.
– Załóżcie coś na jej – rozkazała Królowa, robiąc niezadowoloną minę. – skrzydła.
Służące przyniosły tiul i uformowały tak, iż kamuflował kajdanki.
– Jesteś gotowa, Perło? – Królowa uśmiechnęła się chytrze. – Niech gra muzyka! Loty czas zacząć! – zawołała.
W tym momencie duże, rzeźbione drzwi po prawej stronie otworzyły się na długi hol w kolorach mandarynki. Królowa ruszyła, a służące wskazały, aby poszła za nią. Potykając się niezdarnie w pantoflach, jakiś jeszcze nigdy nie widziałam, skrzących się jak gwiazdy, przeszłam korytarz i stanęłam na szczycie szerokich schodów. Moim oczom ukazał się widok ogromnej sali balowej, pośrodku, której stało kilka drewnianych belek podpierających półokrągłe sklepienie ze szkła, ukazujące wieczorne niebo.
– Zapiera dech! – usłyszałam za sobą, kiedy wpatrzona w sufit podziwiałam gwiazdy.
– O! – podskoczyłam wystraszona. Skierowałam spojrzenie na rozmówcę. – Piękny!
Rzuciłam to słowo w przestrzeń, patrząc prosto w oczy Orła. Były niesamowitego koloru! Atramentowe, to właściwe słowo! Atramentowe! Rozmarzyłam się, dlatego płonąc rumieńcem, musiałam poprosić o powtórzenie jego wcześniejszej wypowiedzi.
– Czy mogę paniom pomóc? – powtórzył, kłoniąc się również matce, która czujnie przysłuchiwała się naszej rozmowie.
– Ja dziękuję. – Królowa dotknęła jego dłoni. – Twój ojciec już tu podąża, jednak tej młodej istocie przyda się pomocna dłoń, inaczej kiedy wypadnie z gniazda, zginie wśród rozszarpujących ją wilków! – Królowa zaśmiała się perliście i podała rękę nadchodzącemu Królowi.
Potem wśród fanfar, braw i wiwatów zeszli niekończącymi się schodami do Sali Tanecznej. Nadszedł czas, abym i ja znalazła się wśród wirujących na parkiecie stworzeń. Orzeł podał mi ramię, uchwyciłam je ochoczo, nie martwiąc się już, że się potknę i spadnę, tworząc wokół siebie jeszcze więcej szumu. Moje pojawienie się na sali wzbudziło poruszenie. W świetle srebrzystych promieni księżyca wpadających do pomieszczenia moje zamaskowane skrzydła iskrzyły się radośnie.
– Perła… – głos Orła wyrwał z zamyślenia. – to chyba nie jest twoje prawdziwe imię.
– Może kiedyś ci je ujawnię. – powiedziałam, rozglądając się.
Czułam dyskomfort, przebywając tak blisko tego młodzieńca. Choć przewyższał mnie o głowę, a skrzydła dumnie podniósł wyżej, nie to sprawiało, że czułam się przy nim zakłopotana. Jego spojrzenie ciągle świdrowało mnie badawczo. Zdawało się, że chce poznać moją duszę. Wyrwać wszystkie moje sekrety! Unikałam jego wzroku, patrząc na tańczące pary. Muzyka była przyjemna. Wszystko wydawało się być magiczne i tak różne od tego, co dotąd przeżyłam! Nawet nieustannie wpatrzona w nas Królowa nie zepsuła mi humoru. Nagle Orzeł ujął moją dłoń, ucałował ją i ukłonił się, mówiąc:
– Czy mogę panią prosić do tańca?
– To ludzkie maniery nabyte przez asymilację z nimi? – spytałam zadziornie.
Niech sobie nie myśli, że ubrany w fantazyjne, tradycyjne ubranie wojownika Skrzydlatych, może otrzymać wszystko, czego zapragnie. Obelga, którą rzuciłam była jak policzek, jednak Orzeł zrobił coś, czego się zupełnie nie spodziewałam! Puścił moją uwagę mimo uszu i uśmiechnął się czarująco! A potem porwał mnie na środek parkietu i prowadził przez kilkanaście tańców, nie wypuszczając z ramion, patrząc bezustannie w moje oczy.
Poczułam, jak ciepło rozlewa się po moim ciele. Wbrew sobie zaczęłam się odprężać, uśmiechać, a nawet głośno śmiać! Bawiłam się coraz lepiej! Nie kąsałam już ostrymi ripostami, nie dąsałam się. Czas stał się nierzeczywistym wytworem innej cywilizacji. Muzyka była już tylko tłem. Przede mną rozpościerała się zachwycona twarz Orła i błysk jego atramentowych oczu.
W pewnym momencie tanecznym krokiem przeszliśmy na taras, z którego rozpościerał się niewyobrażalny widok na śpiące miasto. Choć walczyłam dzielnie, łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu.
– Jesteś wyjątkowa! – odezwał się Orzeł szeptem, zbliżając się do mnie.
Stanął tuż za mną, obejmując mnie. Dotykał moich włosów, wdychał zapach perfum, którymi mnie spryskano. Trwaliśmy tak jakiś czas, szczęśliwi.
– Nigdy wcześniej nie spotkałem tak interesującej istoty jak ty, Perło! – Orzeł obrócił mnie ku sobie.
Nie mogłam się już cofnąć. Napierałam na balustradę. Pod nami była już tylko przepaść. Ujął moją twarz w dłonie i… pocałował! Najpierw delikatnie, muskając ustami, potem mocniej, namiętnie, z cichym westchnieniem, z wielkim pragnieniem, które rosło w miarę jak smakowaliśmy swoich ust. Choć zaskoczona, nie cofnęłam się. Zanurzyłam się cała, oddając mu duszę, oddając serce.
Ten pocałunek sprawił istny mętlik w mojej głowie! Już nie wiedziałam, gdzie jest mój dom? Czy powinna tu zostać, czy odejść? Liczył się już tylko on!
Od tej pory dni mijały w ustalonym rytmie. Budziłam się rano w wielkim łóżku, miękkiej, czystej pościeli. Dzwoniłam dzwoneczkiem na służbę. Poranna toaleta, a potem śniadanie w towarzystwie Orła, jego przyjaciół – żołnierzy, czasami wspólnie z Królową i Królem. Potem niekończące się spacery wśród bujnych traw, ciekawych zwierząt, interesującej architektury, która wydawała się stanowić jedność z wyspą! Spacery odbywałam w największej możliwej samotności. Dwie służące szły pół kilometra za mną, jednak nigdy nie straciły mnie z oczu. Właściwie nie przeszkadzało mi to. Mówiłam do siebie, do otaczającego mnie świata, podziwiałam gniazda, jakie budowali tutejsi Skrzydlaci. Jedyne, co było dla mnie zaskoczeniem, to niewielka ilość kobiet Skrzydlatych! Właściwie w całym mieście naliczyłam dwie, ale bez skrzydeł! Na obrzeżach, gdzie zapuszczałam się od czasu do czasu leżała wioska, w której żyły trzy kobiety, z dziwacznie zdeformowanymi skrzydłami! Przerażało mnie to, jednak nigdy nie spytałam, dlaczego tak jest. Po południami spotykałam się z Orłem w Lasku Zakochanych i wtedy moja obstawa znikała. Przeprowadzaliśmy długie rozmowy o świecie, o wartościach, o życiu, o nas. Całowaliśmy się namiętnie, nieświadomi całodobowej obserwacji. Jeżeli Orzeł miał ważne spotkania, jak na syna Króla przystało, szłam w stronę zachodniej części wyspy, gdzie na wzniesieniu, daleko od Gniazda mieścił się Zerwany Most oraz Straszliwa Przepaść. Płynął tam też Niekończący się Wodospad, który spadał ze skał wyspy prosto w Straszliwą Przepaść.
Przesiadywałam nad strumieniem, wpatrując się w swoje odbicie, tak dobrze mi znane, a jednak tak obce. Moja twarz jaśniała nieznanym blaskiem. Włosy lśniły, fantazyjnie splecione. Nosiłam szlachetne suknie nawet na spacery! Nie miałam na sobie ulubionej spódnicy ani wygodnego kostiumu do łowów, a jednak nie przeszkadzało mi to! Byłam szczęśliwa!
Właśnie tego dnia Orzeł miał ważne spotkanie, a ja siedziałam nad strumieniem, rozmyślając. Nagle zza oparów wodospadu wyłonił się starszy mężczyzna, o siwych włosach, szarzejących piórach skrzydeł, podartym ubraniu, z laską w ręku. Przysiadł na przeciwległym brzegu, rysując coś końcem kija. Zaintrygowana, podniosłam sukienkę do kolan i przeskoczyłam po kamieniach na drugą stronę strumienia.
– Dzień dobry! – przywitałam się.
Nie odpowiedział, więc uznałam, że jest głuchy. Przysiadłam nieopodal niego. Rysował nieustannie symbole i znaki, niezrozumiałe dla mnie.
– Proroctwo! – odezwał się niespodziewanie, zachrypniętym głosem. – Biała Skrzydlata. – Tu pokazał na mnie. – Gdzie przeszłość spotyka się z przyszłością, mrok zamienia w jasność, tańcząc z gwiazdami, otwiera wrota!
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Spojrzał w moje oczy i wyciągnął dłoń. Podałam mu rękę, jak chciał. Zza paska wyjął pióro, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam! Intensywność czerwonej barwy odpowiadał niebu w porze zachodzącego słońca! Ujął moją dłoń i końcem pióra boleśnie narysował na skórze jakiś znak, który wniknął w jej strukturę i pozostał utrwalony na zawsze w ognistej barwie pióra.
– Miłość jest cnotą, jednak cena za ten piękny dar jest wysoka. Pomimo to bez miłości nie ma odkupienia. Pamiętaj o tym!
– Ale ja… – spuściłam wzrok – nic nie rozumiem, z tego, co pan mówi…
Podniosłam głowę, jednak starszego Skrzydlatego już nie dostrzegłam! Poderwałam się szybko z kolan i zaczęłam biegać jak szalona, szukając mężczyzny. Nie udało się. Zasmucona, przysiadłam nad wodą. O co mu chodziło? Mówił w dziwnym dialekcie, jeszcze innym niż mieszkańcy z Gniazda!
Słońce zaczęło zachodzić. Podniosłam się i powoli zmierzałam w kierunku Gniazda. W owej chwili zapomniałam o kolacji w towarzystwie Orła, na którą zaprosił mnie zaledwie wczoraj.
Gniazdo przywitało mnie gwarnymi rozmowami, hałasem i muzyką. Smutna skierowałam się na taras, by przemyśleć jeszcze raz słowa starca.
– Szukałem cię, Bella!
Podskoczyłam wystraszona.
– Przepraszam, myślałam, że jestem sama…
– Coś się stało! – Orzeł podszedł, ujmując moje dłonie. – Nie uciekaj spojrzeniem, moja droga, co cię trapi? Jesteś taka smutna!
– Ech… – westchnęłam.
– Już wiem! – Orzeł okręcił mnie i zrzucił kajdany z moich skrzydeł. – Już dawno miałem to zrobić, wybacz, ukochana, że tak długo zwlekałem!
– Ja…
Delikatnie poruszałam skrzydła. Dłonią potarłam policzki. Nagle niespodziewany łzy pojawiły się w moich oczach.
– Ja… jestem zmęczona. Przepraszam, ale chcę się położyć.
– Oczywiście. – Orzeł nie krył zdziwienia.
W jego oczach na ułamek sekundy pojawiło się zranienie, ale zaraz zniknęło. Nie zamierzałam sobie zaprzątać tym głowy w tej chwili. Ruszyłam szybkim krokiem do komnaty. Rzuciłam się bezradnie na łóżko i zalałam łzami.
Kolejnego dnia obudziłam się z okropnym bólem głowy i rwącym kłuciem na dłoni. Znak namalowany przez starca lśnił intensywną pomarańczą! Szybko ubrałam ozdobne rękawiczki, służące ludzkim kobietom na balach. Zamaskowałam pulsujące światło.
Przy śniadaniu nie byłam skora do rozmowy. Wpatrywałam się w kieliszek swojego napoju, nie tykając go. Na spacer wyszłam zaraz po opróżnieniu kosza z pieczywem. Niebo spowiły pierzaste chmury, przyroda kłuła mnie w oczy swoją sztucznością, służące maszerujące za mną zaczęły mnie denerwować!
– Jestem na uwięzi! – krzyknęłam, odwracając się. – W niewoli! Mam dość! Mam dość!
Gniew zaczął we mnie narastać, rosnąć, rozprzestrzeniać się, zakorzeniać głęboko w sercu! Pływająca Wyspa stała się dla mnie przekleństwem!
Szłam coraz szybciej i coraz szybciej. Chciałam się przekonać, gdzie jest koniec wyspy! Biegnąc, zgubiłam pantofelki, nagle obraz świata, jaki dotąd spostrzegałam, uległ zmianie. Gniazda mieszkańców stały się bardziej zaniedbane, ludzie obdarci, brudni i smutni. Rośliny nie rosły już tak gęsto, zwierzęta były okaleczone, a Gniazdo!
– Och! – przytknęłam dłoń do ust. – Jest w ruinie!
Wtedy powietrze poruszyło się i na ziemi wylądował Orzeł. Przynajmniej on jeden się nie zmienił! Wciąż był tak przystojny, jak w dzień mojego porwania. Popatrzył na mnie przestraszony.
– Perło… twoja suknia, podarła się!
Spojrzałam po sobie. Faktycznie, z pięknej sukni, zdobionej kroplami rosy, pozostała obdarta spódnica, ale znacznie wygodniejsza do biegu! W szale zgubiłam gdzieś rękawiczki, więc znamię było doskonale widoczne.
– Perło, twoje oczy, płoną gniewem! – zawołał zaskoczony Orzeł. – A ręka…
Nie potrafił znaleźć określenia. Staliśmy tak niepewni, mierząc się wzrokiem. Nagle gniew ustał, osłabłam i osunęłam się na ziemię, przed bolesnym upadkiem uratował mnie Orzeł.
– Ukochana… – szeptał mi do ucha. – Najdroższa… Moja jedyna… Kocham cię!
Oszołomiona patrzyłam długo w jego atramentowe oczy, a potem przyciągnęłam go i długo, długo całowałam. Mocno i zapamiętale jakby miał być to nasz ostatni raz. Kiedy nasze usta się rozłączyły, wyszeptałam mu:
– Tańcząca z Gwiazdami. Mam na imię Tańcząca z Gwiazdami.
Nagle niebo się otworzyło, a znamię na mojej dłoni wystrzeliło intensywniejszym blaskiem, łącząc się z niebiosami. Wiatr zaczął szaleć, zrywając liście i gałęzie drzew.
– Co się dzieje? – krzyknęłam.
– Nie mam pojęcia! – odkrzyknął.
I w tym samym momencie wiatr ucichł, a niebo się zamknęło. Nastała cisza. Wciąż leżałam w ramionach mojego mężczyzny. Nasze serca waliły jak oszalałe. Nagle zza drzew wyłoniła się dumna sylwetka Króla i jego orszak.
– Brawo, synu! – Król zaklaskał w dłonie. –Wykonałeś swoje zadanie. Odnalazłeś klucz!
– Słucham? – nic nie rozumiałam.
Patrzyłam bezradnie to na Orła, to na Króla. Orzeł powstał, pomagając mi wstać, ale unikał mojego wzroku.
– Kluczem, jesteś ty, Perło, a raczej Tańcząca z Gwiazdami! – Król triumfował. – Ty otworzysz wrota do przeszłości, jak uczyniłaś to przed chwilą!
– Ja, kluczem? – popatrzyłam po zgromadzonych, a potem zwróciłam się bezpośrednio do Orła. – Wiedziałeś?
Nadzieja tliła się w moim sercu, że wszystkiemu zaprzeczy. Na pewno był chytrze wykorzystany przez ojca – Króla! Tak, niemożliwe, żeby udawał! Nie on! To uczucie w jego oczach, ten blask, te pocałunki, czuły szept, dotyk…
– Oczywiście, że o wszystkim wiedział! – Królowa wyłoniła się zza pleców męża. – To on miał od ciebie uzyskać informacje. Bo widzisz, moja droga, ty jesteś wybranką, jesteś ostatnią Biała Skrzydlatą!
– Jak mogłeś?! – wykrzyczałam w twarz Orłowi, odsuwając się od niego. – Jak mogłeś?! A ja ci wierzyłam! Ufałam!
Gorące łzy bólu spływały po moich policzka.
–Nie gorączkuj się, Perło! – Królowała zaśmiała się perliście, przechadzając wśród orszaku. – Mój syn nigdy nie darzył cię prawdziwym uczuciem! Miał tylko się do ciebie zbliżyć, zdobyć twoje zaufanie, tak, abyś wyjawiła mu tajemnicę waszego ludu i… udało się! Bo widzisz, moja droga – Królowa zbliżyła się do mnie – przed laty twój lud wypowiedział wojnę mojemu ludowi. Wojownicy wyruszyli na wojnę, ale kiedy powrócili, ich kobiety i dzieci nie żyły! Zwycięscy wojownicy, tak naprawdę byli przegrani. Jedyny dzieckiem, jakie przeżyło, jest nasz syn! – Królowa pogładziła jego policzek, a potem gwałtownie odwróciła się do mnie. – Zniszczyliście nasz lud! Skazaliście na wymarcie! Nienawidzę was! – niespodziewanie spoliczkowała mnie.
Orzeł zrobił krok w moją stronę, jakby chciał mnie obronić, jednak dalej się nie ruszył, pod bacznym spojrzeniem matki. Splunęłam na ziemię, włosy przykryły moje chmurne oczy.
– Ale to się zmieni! – Królowa okrążała mnie jak stado wygłodniałych wilków. – Przekroczymy Wrota Czasu i zmienimy bieg wydarzeń! Ty jesteś kluczem do Wrót Czasu, ty zabijesz swój lud i zginiesz razem z nimi, już ja się o to postaram!
– Tam gdzie jest śmierć, zawsze będzie śmierć! – przypływ gniewu osuszył moje łzy.
– Zgadza się! – Królowa zatrzymała się. – Ale tym razem to Biali Skrzydlaci poumierają, długą, bolesną śmiercią!
Dłużej nie mogłam już słuchać jej głosu! Poderwałam się i wycelowałam w nią dłonią ze znamieniem. Strumień światła wystrzelił prosto w twarz Królowej. Krzyknęła z bólu, a ja zerwałam się do ucieczki. Dzięki codziennym spacerom miałam przewagę nad mieszkańcami Gniazda, którzy rzadko zapuszczali się do miasta, nie mówiąc już o wiosce, jednak… oni latali, a ja… Cóż, nie! W czasie wojny odłamek bomby złamał mi prawe skrzydło, zrosło się, ale tak krzywo, iż nie nadawało się do latania. Jednak oni o tym nie wiedzieli!
Spróbowałam swoich sztuczek i powiększyłam przewagę. Dodatkowo spod korzeni traw wygrzebałam łuk własnej roboty. Wytworzyłam kilka takich i ukryłam w różnych częściach Pływającej Wyspy. Tak nakazał mi instynkt, którego prawie zawsze słuchałam.
Mknęłam wśród drzew i zarośli, głosy stawały się coraz cichsze, gubili mój ślad. I w tym momencie z góry padł na mnie Orzeł. Przetoczyliśmy się po piasku i ziemi, obijając boleśnie. Gryzłam go, biłam pięściami, szarpałam, drapałam, a on po prostu przytrzymywał mnie. Kiedy wyzułam z siebie już całą furię, puścił mnie.
– Perło, ja… – zaczął łagodnie.
– Mam dość twoich kłamstw! – wrzasnęłam, zagłuszając jego wypowiedź. – Nie chcę cię znać!
– Chodź ze mną, błagam! Ochronię cię! Matka cię nie skrzywdzi! Wykonasz tylko to, co trzeba i… uciekniemy! Tak! Uciekniemy!
–Ty?! Nie rozśmieszaj mnie! Nigdy nie opuścisz miejsca, w którym uznawany jesteś za syna boga! Nie uwierzę już w żadne twoje słowo! Nigdy! Ja… nienawidzę cię! – krzyknęłam, a kolejna fala łez popłynęła po moich policzkach.
Już wiedziałam, co zrobię! Zauważyłam to wcześniej. Niekończący się Wodospad!
–Żegnaj! – krzyknęłam i rzuciłam się w dziki bieg kilkadziesiąt metrów dzielących mnie od końca wszystkiego.
Jeszcze nad samą krawędzią spojrzałam w atramentowe oczy biegnące do mnie z okrzykiem „Nie!” na ustach, a potem rzuciłam się w Straszliwą Przepaść.
Spadała z ogromną prędkością. Skrzydła mimowolnie rozpostarły się, jednak nie dało to nic, poza spowolnieniem spadania. Mrok spowił świat. Straciła przytomność. Podświadomie czekała na śmierć. Znamię na jej dłoni zaczęło coraz mocniej świecić. Wiatr stał się intensywniejszy, w końcu nastała prawdziwa wichura, ciało Tańczącej z Gwiazdami wirowało dookoła.
Zupełnie nieoczekiwanie otworzyły się Wrota Czasu. Ciało wybranki pochłonęła ściana lustra. Kiedy Wrota były już naprawdę małe, jeszcze jedna postać zdążyła się przez nie przedostać. Nic innego nie liczyło się dla tej istoty jak bezpieczeństwo Perły. Kochał ją! Tak prawdziwie!
Orzeł. Syn Króla Czarnych Skrzydlatych. Wybraniec.