Powieści i opowiadania

Wiktor

Wiza do Nowego JorkuBóg ulepił ją z ciepła i dobroci. Popatrzył na swoje dzieło i myśląc, że stać go na więcej. Jak rzeźbiarz, dotykając utworzonej przez siebie kobiety, formował jej kształtne, jędrne piersi i okrągłe uda, zaznaczył talię, a potem sięgnął do naczynia z napisem „sex” i jak olejkiem do opalania pokrył jej ciało.

Siedząc na stopniach werandy wynajmowanego domku w jednej z dzielnic Queens, Wiktor tak sobie mniej więcej wyobrażał stworzenie Leonii. Po drugiej szklaneczce whisky przychodziło mu to z dużo większą łatwością. Bo Leni była sexy i tęsknił za nią coraz bardziej. Noce z nią przypominały zanurzenie w ciepłej wodzie, która rozpływała się po całym ciele, jej drobne stopy gładziły jego pośladki, wierzył, że odczuwa ich zbliżenia podobnie jak on. Tak przynajmniej mówiła, że jej też jest z nim wspaniale i wierzył, że kiedyś przestanie jej przeszkadzać to, że Wiktor na końcu każdego miłosnego aktu rzuca głową jak źrebak.

– Musisz tak? Boję się, że sobie kiedyś krzywdę zrobisz, na szczęście oparcie kanapy jest miękkie – śmiała się.

– To niezależne ode mnie, biologia, fizjologia, czy ja wiem? A ty czemu przychodzisz tak spokojnie i nie rzucasz się na poduszkach, jak inne dziewczyny?

Popatrzyła niego z uśmiechem zabarwionym ironią:

– Inne krzyczały i się rzucały? – Nie czekając na odpowiedź, której zresztą wcale usłyszeć nie chciała, dodała: – Ja przychodzę do ciebie po cichutku, całym moim wnętrzem i sercem.

Jeszcze raz whisky. Musi pójść do kuchni po lód. Poetka jedna. Gdy napisała dla niego pierwszy wiersz i wysłała mu mailowo, krótko po ich pierwszym spotkaniu, ogarnęła go mieszanina zdziwienia i zachwytu, ale jeszcze nie tak ogromnego, jaki wzbudziła w nim później. Wtedy czytał ten wiersz i zaczynał rozumieć, że jej oczekiwanie jest chyba ogromniejsze, niż wszystko to, co on jej dać może…

A potem wydrukował go i przypiął na lodówce magnesem z kotem.

Prawie każda twierdza ma wieżę... - A na wieży czekała… nie księżniczka, lecz dziewczyna w sukience z tęsknoty i nadziei utkanej... On rozpiął jak sieć swoje ramiona -  w dół skacząc… w nich się zatrzymała.

Nawiązała w nim do ich mailowania, o twierdzy i wieży, gdzie ona na niego czeka… chyba z nutką depresji.

Spotkali się następnego dnia na dość krótkiej randce, słowa opowiadań o minionych latach udawały się co chwilę w drogę, jak motyle zaangażowane w przekazywanie wiadomości – ode mnie do ciebie i z powrotem. Usiadły Leni na ramieniu, zmieniając po chwili miejsce na brzeg Wiktorowego talerzyka z resztką bitej śmietany i znów do Leni. Jedli szarlotkę. Po powrocie do domu napisał do niej:

Witaj... masz same mądre, rozsądne przemyślenia!... Skąd drobna, krucha istota bierze te mądrości? Ale podziwiam, gratuluje, dobrze jest mieć takiego kumpla.

Nazwał ją na wszelki wypadek „kumplem”, choć określenie to nie było eleganckie i wcale do niej nie pasowało. Jego dorosła córka powiedziałaby: oj, tato troszkę cię wzięło.

A on podziwiał Leonię, gdy opowiadała o swojej pierwszej książce, cytowała z pamięci jakieś fragmenty, czym mu niesamowicie imponowała. Słuchał i jednocześnie zastanawiał się, jaka ona może być w łóżku…

Nigdy nie uganiał się za młodymi dziewczynami. Wolał kobiety, które dzikie lata spędzone w wirującym świetle dyskotekowych lamp miały już za sobą. Gdyby był poetą, zacząłby pewnie wymyślać jakieś porównania – dojrzałe jak owoc, rozkwitłe jak kwiat albo inne bzdury.

Ale jaka jest Leonia, Wiktor chciałby się jak najszybciej przekonać.

* * *

Nigdy nie zamieszkali razem. Leonia wzbraniała się, tłumacząc mu, że w ich wieku nie powinno się już tego robić. Każdy z nas potrzebuje mieć swój obszar, ach, może to zbyt wiele powiedziane, raczej krainę prywatności, taki pejzaż, w którym ukochana osoba pojawia się i znika. Za każdym razem odkrywamy siebie na nowo, znajdujemy potwierdzenie właściwego wyboru.

− Wierz mi – mówiła, patrząc na niego z uśmiechem, który wywoływał siateczkę drobnych zmarszczek wokół oczu i tę słodycz, którą kochał. – Tak jest najlepiej.

Potrafiła też uśmiechać się tylko oczami.

A więc brał kilka dni urlopu w swoim biurze i przyjeżdżał do niej, próbując za każdym razem na nowo zadomowić się w jej ciele, ukryć, odreagować. Czasami miał wrażenie, że jest tylko dodatkiem, że ona pozwala mu być przyprawą, którą bierze z półeczki, używając do potrawy, jaką było jej życie z nim. Gdy powiedział o tym, roześmiała się.

– Masz rację, bez ciebie nie smakowałoby tak dobrze. Od pewnego momentu kosztuję je wszystkimi zmysłami.

Lubił ją obserwować, gdy pracowała. Jej palce ścigały się po klawiaturze, czasem zatrzymywały w zamyśleniu, by za chwilę kontynuować swoją wędrówkę. Miała dwie recenzje do napisania, czas naglił, a termin wysłania ich do redakcji się zbliżał.

Czasem Leonia podnosiła głowę, rzucając mu pytające spojrzenie, dlaczego nic nie robi i z miną opuszczonego chłopca wpatruje się w przestrzeń, podczas gdy ona jest zajęta? Najważniejsza przecież jest namiętność we wszystkim, co robimy. Mógłby otworzyć swój laptop, gdzie czekają rachunki i rozliczenia. Powinny być w nadchodzącym tygodniu rozesłane klientom firmy. Prawie wszyscy teraz jeżdżą z laptopami, wożą wszędzie swoją pracę i troski jak ślimak domek. W pociągach, samolotach…

Nie miał ochoty. Od kilkunastu dni absorbowały go myśli, w których dojrzewało pragnienie zmiany dalszego życia… Będzie musiał porozmawiać o tym z Leonią. Jak ona to przyjmie, czy go zrozumie? Nie ma łatwych rozstań, każde sprawia ból – ludziom, zwierzętom, nawet ptakom lamentującym nad pisklęciem, które zbyt wcześnie próbowało latać. Musi jej o tym powiedzieć.

Ale zanim to się stanie, Wiktor obchodzi dookoła stolik, przy którym siedzi Leonia i przytulając się do jej pleców, czyta przez ramię tekst, który powstaje. „Kuzynka Nora”. A ona – jego Nora, która kuzynką na szczęście nie jest, w rozproszonym barwnym świetle lampy Tiffany'ego wznosi do niego głowę i ociera pieszczotliwie policzek o jego szyję.

– Czytałeś?

– Nie, ale coś o tym słyszałem – Siddons? Anne? Dlaczego dałaś tytuł „Narodziny motyla”?

Leonia wstaje.

– Skończyłam, przeczytaj, to zrozumiesz, a ja zrobię szybko zapiekanki, późno się zrobiło.

Jessie machając ogonem, wędruje za Leonią, a 0n siada przed laptopem.

Narodziny motyla

Początek lat sześćdziesiątych, małe miasteczko Lytton niedaleko Atlanty w stanie Georgia. (USA? Gdzie to leży? Sprawdzę później w atlasie.)

W dużym domu z ogrodem mieszka Priscilla Peyton McKenzi razem ze swoim owdowiałym ojcem i pomocą domową, murzynką Clothilde. Po śmierci żony, matki Peyton, ojciec zajęty od rana do wieczora pracą biurową, powierzył wychowanie dziewczynki swojej bratowej, Auguście, osobie o konserwatywnych poglądach i prawie despotycznym zachowaniu wobec niej. Jedynym urozmaiceniem dni, po odbyciu szkolnych zajęć był dla Peyton czas spędzany w „Klubie Przegranych”, który mieścił się w starej szopie na plebanii. Tam spotykała się z ośmioletnim kaleką, murzynkiem o imieniu Boot oraz z trzydziestotrzyletnim kościelnym Ernim, pełniącym też na cmentarzu metodystów funkcję grabarza, lubiącym, o dziwo, w wolnych chwilach czytać książki. Tematem zebrań tego jakże dziwnego towarzystwa w klubie o jeszcze dziwniejszej nazwie były opowieści o tym, co najgłupszego przydarzyło się komuś minionego dnia.

Wszyscy w miasteczku wiedzieli, że Erni Longworth jest nieszkodliwym dziwakiem, podobnie jak wiedzieli i to, że Peyton McKenzie jest tak samo wrażliwa i nerwowa, jak jej matka. Wrażliwość i nerwowość uważano powszechnie za cechy ludzi dobrze urodzonych, a Lila Lee Peyton była tak wrażliwa, że zmarła przy narodzeniu córki.

I ponieważ stało się tak przed trzynastoma laty, dziewczynka uważała, że zabiła swoją matkę... Dlatego też – myślała – ojciec nie ma dla niej ani czasu, ani choć odrobiny tkliwości, za którą bardzo tęskniła. Nadchodzący okres dojrzewania dawał znać o sobie zmiennością nastrojów Peyton, aż któregoś dnia, na znak protestu przeciw całemu światu, wzięła do ręki nożyczki i obcięła swoje dwa, piękne, długie warkocze...

Przez cały dzień czekała, żeby przyszedł do niej ojciec, zapukał do drzwi, lub nawet wszedł bez pukania, byleby zrobił cokolwiek. Nie mogła przewidzieć, jak ojciec się zachowa, bo nigdy w życiu nie zrobiła nic tak nonsensownego. Bała się jego gniewu, ale jeszcze bardziej tego, że potraktowałby ją z chłodną, obojętną pogardą. Kiedy nadeszła pora kolacji, nie mogła tego już dłużej wytrzymać. Przygładziła strąki pozostałych włosów tak, jak umiała najlepiej i wślizgnęła się do salonu, gdzie ojciec siedział z gazetą przy włączonym telewizorze z wyciszoną fonią. Przy fotelu paliła się tylko jedna lampa na długim ramieniu. – Peyton? – wymówił spokojnym, znużonym głosem, nie zmieniając pozycji, ale ona i tak poczuła, że kraje się jej serce. – Nie traktowaliśmy cię poważnie, prawda? – przemówił w końcu Frazier McKenzie. W jego głosie przebijało tylko znużenie, bez śladu gniewu czy wzburzenia. Może więc jeszcze uda się wszystko odkręcić... – Tatusiu, to był fatalny błąd... Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłam... – zaczęła i zacisnęła zęby, żeby nie wybuchnąć płaczem.

Przeczytałam do strony 55 i prawie ze łzami w oczach, myślałam momentami: niech się wreszcie coś stanie i daj Boże, aby zmiana, jaka ma nastąpić w życiu Peyton, była jak najpozytywniejsza.

Jedyną przyjaciółką, jaką dziewczynka dotychczas miała i którą obdarzała zaufaniem, była babcia Agnes MacLaren McKenzie, matka jej ojca. Staruszkę posiadającą nadprzyrodzone zdolności jasnowidzenia, parzącą ziołowe mikstury i rozdającą w miasteczku własnoręcznie wykonane amulety, ciotka Augusta uważała za osobę, która ma bzika.

Przecież wszyscy wiedzą, że kruki przez cały tydzień obserwują, jakie popełniamy grzechy, a w piątek zlatują do piekła i powtarzają to diabłu. Sójki robią to samo. Nie słyszała ciocia nigdy o Dniu Sójki?

Tak broniła babci, Peyton.

Ale nareszcie stało się! Pewnego dnia do rodzinnego domu państwa McKenzie w Lytton przyjechała kuzynka Nora, a właściwie córka kuzynki mamy Peyton. Dla mnie jak Różowa Pantera, bo zajechała różową limuzyną marki Thunderbird i na pierwszy rzut oka przypominała dzikiego kota, pumę lub lamparta ozdobionego burzą rudych włosów na głowie i licznymi piegami, które wcale nie ujmowały jej uroku. Mimo to przyjęcie kuzynki, jakie zgotowała Peyton (a tego można było się spodziewać) zaskoczyło wszystkich. Jak wpłynęło przybycie wyemancypowanej i ekstrawaganckiej panny Nory na życie plotkarskiego miasteczka i jej białych oraz czarnoskórych mieszkańców, a przede wszystkim na życie Peyton i jej ojca?

Dlaczego zatytułowałam mój post: „Narodziny motyla”? Przeczytajcie sami, polecam: Anne Rivers Siddons, Kuzynka Nora, s. 280.

Książki Anne R.Siddons mają swoją aurę, postacie w nich nakreślone są malarsko, prawie uwodzicielsko, a zakończenia książek – mało przewidywalne. Chociaż muszę przyznać, że „Kuzynka Nora” podobała mi się bardziej, niż „Zdarzyło się pewnego lata”.

Nie należę do Klubu Przegranych, ale mnie zdarzyło się też coś dziwnego. Młode wrony (a może to był kruk) opuszczają już swoje gniazda i czują się chyba w tym nowym, wielkim świecie dość dziwnie. Dziś rano, idąc z moim psem do pobliskiej piekarni, zostałyśmy zaatakowane prawie jak w filmie Alfreda Hitchcocka przez jednego czarnego ptaka. I to dwa razy! Siedząc na pobliskiej latarni, czekał na nas, a potem ponownie, wrzeszcząc i zniżając swój lot, próbował dziobnąć, najpierw mnie, a potem suczkę. Odpędzony moim krzykiem, machaniem rąk i szczekaniem suni, odleciał na swój punkt obserwacyjny. A może babcia Agnes miała rację?

* * *

Z kuchni zapachniało gotowymi zapiekankami, Leonia ozdabiała je właśnie listkami sałaty, gdy ponownie stanął za nią.

– Co to za historia? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?

– O wronach? Nienawidzę ich. Poza tym nie było cię wtedy w kraju.

– Nie?

– Szwecja z Karolem.

– Ale po miesiącu wróciłem. Mogłaś opowiedzieć.

Siedzieli naprzeciw siebie, zapiekanki stygły, a Leni wyjaśniała:

– To dotyczyło suni i mojego jaskółczego gniazda. – Ugryzła chrupiący kawałek. Nie ogarniał, widziała, że nie rozumie i dziwiła się sama sobie, że historię, którą kiedyś czytała, zaczęła przypisywać wydarzeniu, które i jej stało się bliskie. O jaskółkach, które uwiły gniazdo w narożniku sypialnianego okna, a wrona, czarownica czarnoskóra je zniszczyła? I że krótko po atakach podobnych do ptaków w filmie Hitchcocka, dostrzegła guzy na piersiach Jessie i zdecydowała się na jej operację? A wszystko odbyło się podczas jego szwedzkiej nieobecności… I jak tu nie wierzyć w czary i przepowiednie? Nie chciała wracać do tych dni, a poza tym Wiktor nie przepadał za towarzystwem psów, więc uznała temat za zamknięty. Ona jednak do końca życia nie będzie tolerować wron. Mają okropne, jasnoniebieskie albo zielonkawe oczy, jakby były ślepe, choć ślepowronami nie są.

Wiktor w milczeniu pochłonął drugą zapiekankę, a potem wstał i otworzył puszkę piwa, rozlewając do dwóch szklanek. Leonia dała resztki jedzenia Jessie, która lubiła nawet surową paprykę, kiszone ogórki i w ogóle była dziwnym psem. Dzielnie zniosła operację, jakby wiedziała, że tylko ta decyzja, którą podjęła Leonia, może przedłużyć jej życie. Lekarzowi, który był weterynarzem z prawdziwego zdarzenia i poradził sobie z rakiem suni, Leni oprócz pieniężnej należności sprezentowała swoją pierwszą książkę i wzruszeni dziękowali sobie nawzajem, a jej łzy kapały na brązową sierść suni budzącej się powoli z narkozy…

Już niedługo zimowe dni staną u drzwi, a mróz namaluje na szybach pierwsze koronkowe wzory. Znów spadnie śnieg i Jessie będzie gonić lepione przez Leonię śnieżne kule, gryźć je, jak bezsmakowe lody, a potem poszczekiwać z chrypką w głosie…

– Może wolałbyś kieliszek koniaku? Wiktor kiwa przecząco głową. Tak naprawdę nie przepadał za żadnym gatunkiem alkoholu. Pił ot tak, od czasu do czasu, chcąc dotrzymać jej towarzystwa.

Leonia z kieliszkiem brandy o kolorze ciemnego złota siada na dywanie przed kominkiem. Jessie rozkłada się obok niej, a Wiktor zapala papierosa i mieszcząc się opodal na kanapie, czuje przenikający go dreszcz emocji. Jest romantycznie, bo Leni zgasiła górne światło, rozpuściła włosy i spoglądając w jego kierunku z delikatnym, prowokującym uśmiechem popija małymi łyczkami swój koniak, a on wie, że musi zburzyć ten nastrój. Już czas, nie może dłużej czekać. I nie lubi w tym momencie samego siebie.

O czym on mówi? Ogień buzuje głośno w kominku, trzaska polano, które Wiktor włożył przed chwilą, a płomienie wiją się gwałtowną czerwienią. To znak? Za oknem znów słychać krakanie wrony… Nie, to tylko Leonii obsesja. Głos Wiktora jest beznamiętny, nieodpowiadający zupełnie temu, o czym mówi. Perspektywy przed nią roztacza, informuje o decyzjach, które zamierza podjąć… o miejscach i ludziach czekających na niego za oceanem.

Ale w tych nowych krajobrazach nakreślanych przez Wiktora, ona dzisiaj nie widzi miejsca. Ani dla siebie, ani dla jej psa.1

Anna Strzelec
  1. Fragment książki pt. Wiza do Nowego Jorku.

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.