Mam przed sobą książkę, którą otrzymałam od jej Autora. Podarunek, wraz z jego słowami: „Nie wiem, czy Panią zainteresuje tematyka, jaką się zajmuję, ale jest tam piękny wątek miłosny”… Po tak miłym zaproszeniu bez wahania zagłębiłam się w treść książki Jerzego Rostkowskiego „Rozkaz – zapomnieć”. Tym chętniej, bo już na początku – w „Słowie od autora” – przeczytałam:
Książka, którą trzymacie Państwo w rękach, przeznaczona jest dla KAŻDEGO, bez względu na wiek i płeć, bo w zasadzie nie jest to książka o historii, ale o ludziach, którzy ją tworzyli, a jeśli to opowieść o ludziach to chronologia wypadków i cały układ muszą być podporządkowane ich losom.
Po zapoznaniu się z całością, pełna podziwu dla Autora oraz niekłamanego wzruszenia postanowiłam napisać zdań.
Pan Jerzy Rostkowski jest pisarzem, odkrywającym od lat tajemnice wydarzeń II wojny światowej, z pasją i niesamowitą intuicją historyka, choć broni się przed nadaniem mu tego miana. Rozmiłowany w historii, opisuje i co najważniejsze, każdy nowoodkryty fakt dokumentuje mnóstwem zdjęć. Bądź to kartograficznych, bądź fotografiami zachowanymi przez rodziny wojennych bohaterów, z pełnym zaufaniem udostępnionych Autorowi, który pisze o żołnierzach września, przywracając im chwałę i należną cześć.
Ogromną też wartość przedstawiają opowiadania – nagrywane przez Autora jako dokumentacja rozmów z bezpośrednimi, żyjącymi jeszcze uczestnikami (lub ich rodzinami) przedwrześniowej mobilizacji i opisy pierwszych dni tragicznego września 1939 roku. Takim „skarbem” nazywa Jerzy Rostkowski wielostronicowe opowiadanie Jana Pluty, żołnierza tarnowskiego 16.Pułku Piechoty spisane przez jego syna, Józefa Plutę z Dębicy. Myślę, że nawet film, choć o wojennej tematyce powstało ich wiele, nie odda tak wiernie i wzruszająco historii wydarzeń, jak słowo pisane.
Autor mieszkający w Tarnowie dokonał bardzo dokładnej analizy szlaku bojowego wymienionego wyżej 16. Pułku Piechoty Ziemi Tarnowskiej. Tu znów na pomoc przychodzą wspomnienia żołnierzy tegoż pułku oraz zasłużonego płk. Zdzisława Baszaka i wiadomości o jego wojskowej służbie, także w Armii Krajowej, której to wywiad przejął elementy rakiety V2. Ale zanim dotarłam tak daleko w treści lektury, przeczytałam relację z 2007 roku ze spotkania Autora i jego żony Ewy, z płk. Baszakiem i wzruszającą do łez opowieść o prawie sprzed 70 lat bitwie koło miejscowości Narol niedaleko Huty Różanieckiej oraz o odwiedzeniu mogiły, gdzie na łące wśród polnych kwiatów pochowano trzech kolegów pułkownika. Potwierdzeniem są zdjęcia i słowa. Móc słuchać wspomnień naocznego świadka, dotknąć tak blisko historii… Autorze, jest Pan szczęściarzem!
Pora teraz na „wątek miłosny”? O tak!
Poznali się we wrześniu 1924 roku w Łodzi. On – młody porucznik Alfred Mikee i ona, o której opowiadał, że na łódzkiej ulicy spotkał zjawisko:
Najbliższym mówił, że to było tak, jakby coś ciężkiego spadło na pozbawiony hełmu łeb i pozbawiło na chwilę przytomności. Tym zjawiskiem była prześliczna, dwudziestoletnia córka Anny i Mieczysława Witanowskich nosząca także imię Anna.
Była córką właścicieli znanej i cenionej szkoły, noszącej nazwę: II Polskie Ośmioklasowe Gimnazjum Filologiczne w Łodzi. Na poparcie słów Autora, pozwoliłam sobie własnym sumptem pokazać zdjęcie Anny Witanowskiej i Alfreda Mikee. Retro fotografie ze starego albumu przedstawiają trochę inne, niemniej czarujące piękno niż w dzisiejszych czasach, prawda?
30 września 1925 roku Alfred Mikee otrzymał dyplom ukończenia Oficerskiej Szkoły Topografów w Warszawie, a podczas świąt Bożego Narodzenia oświadczył się Annie i jak to się dawniej mówiło „został przyjęty”. Po odbyciu obowiązkowego stażu przez Alfreda, odbył się ich ślub, który był wielkim wydarzeniem wśród towarzyskiej śmietanki Łodzi, a swoją obecnością zaszczycił nawet generał Eugeniusz Pogorzelski. Fakt ten, jak mniemano, zapowiadał rozwój wojskowej kariery Alfreda Mikee.
Jak to przysłowie jednak mówi: służba nie drużba i młody małżonek często przebywał poza domem, przygotowując materiały kartograficzne, pełniąc stanowisko kierownika kreślarni w Oddziale IV Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Gdy na świat przyszedł synek Leszek, Alfred Mikee został przeniesiony do 56.Pułku Piechoty Wielkopolskiej i z całą rodziną zamieszkał w Krotoszynie. (Nota bene, niedaleko od mojego rodzinnego miasta, jakim jest Rawicz).
Jak wspomina Autor Jerzy Rostkowski w swojej książce, wielka miłość, wzajemne zaufanie i rodzinne szczęście państwa Mikee zostało zakłócone w 1938 roku przygotowaniami do nadchodzącej wojny. Jednak służba w pułku i oddanie się kształceniu młodych żołnierzy, a szczególnie umiejętność przekazywania swojej wiedzy uczniom, sprawiały mu wiele zawodowej satysfakcji. Jako poparcie, zacytuję znów kilka zdań Autora:
A jaki był skutek tego nietypowego w owych czasach stosunku instruktora do uczniów? Niestety nie udało mi się już odnaleźć żadnego z nich. Czas jest nieubłagany. Znalazłem jednak dwóch synów dawnych podchorążych. Pamiętali opowiadania ojców dotyczące instruktora szkoły, Alfreda Mikee. (…) Mówili, że uczyli się wyjątkowo pilnie, by kiepskimi wynikami na egzaminach nie sprawić przykrości porucznikowi. Jakże duża to sztuka, jak wielki kunszt pedagoga, kiedy uczniowie starają się być najlepsi nie tylko dla siebie, ale i dla niego, bo go cenią, szanują, kochają.
Za swoją pedagogiczną działalność Alfred Mikee otrzymał nominację na kapitana w korpusie oficerów piechoty, udokumentowany piękną, wyciskaną pieczęcią i podpisem prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego. Niezależnie od szkolenia swoich podopiecznych, kpt. Mikee, dbając o swoją kondycję, nie zapominał o uprawianiu sportu, za co otrzymał w 1936 roku Państwową Odznakę Sportową I stopnia, oraz za niestrudzone wychowywanie młodzieży został w 1937 roku z upoważnienia naczelnika ZHP mianowany hufcowym Hufca Harcerzy w Makowie Mazowieckim, a październiku 1938 roku, ostatnim jego odznaczeniem, jakie mu przyznano, był srebrny krzyż zasługi.
Czas płynął nieubłaganie. Na rok przed tragicznym wrześniem nastały intensywne wojskowe przygotowania. Zadziwiającym zbiegiem okoliczności Alfred Mikee został przydzielony do 16.Pułku Piechoty Ziemi Tarnowskiej jako dowódca II batalionu, w którym służyło wielu, wcześniej przeszkolonych przez kapitana żołnierzy. Bardzo wierzył, że w razie najazdu Niemców na Polskę, sojusznicy z Francji i Anglii natychmiast pomogą opanować sytuację. Niestety, stało się inaczej, a tarnowski garnizon, nie otrzymawszy w porę meldunku o sytuacji bliskiego zagrożenia i ataku niemieckiej armii, 2 września 1939 roku, spotkał się pod Pszczyną i niedalekimi Ćwiklicami z czołgami wroga. Dokładna liczba poległych nie jest znana... W tej strasznej bitwie zginął kapitan Alfred Mikee i około 230 żołnierzy, niektórych zmasakrowanych ciał nie udało się zidentyfikować...
Po śmierci kapitana jego żona nie zaprzestała walki z wrogiem. Pracowała w konspiracji, była więziona przez Niemców, a po wojnie zbierała dokumenty, które oczyściły jej męża z pomówień, że kapitan bez rozkazu zwierzchników naraził życie swoich żołnierzy. Starania żony przywróciły mu należną sławę i honor polskiego dowódcy.
Za bitwę pod Pszczyną Alfred Mikee został odznaczony krzyżem Virtuti Militari.
Jerzy Rostkowski docieka prawdy, stawia pytania, dlaczego wydano rozkazy ataku polskiej piechocie na niemieckie czołgi, kto jest za tę tragedię polskich żołnierzy pod Pszczyną odpowiedzialny i dlaczego nie ujawniono całej prawdy rodzinie kapitana? Jednocześnie chyli czoła wszystkim polskim bohaterom II wojny światowej.
Książka „Rozkaz – zapomnieć” posiada bardzo bogatą ikonografię, składającą się z ponad 200 zdjęć i map, w większości nigdy dotąd niepublikowanych.
Jerzy Rostkowski – niestrudzony, dociekliwy i wiarygodny badacz historii, odsłaniający tajemnice i jej zagadki. Jak sam mówi, uwielbia „ulotny pył tajemnicy drzemiący na starych dokumentach”.
Autorowi – za umożliwienie mi wnikliwego spojrzenia za kulisy historii i doznane wzruszenia ponownie serdecznie dziękuję, a moim czytelnikom lekturę Jego książek bardzo polecam!