Recenzje

„Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji” – Necla Kelek

1.

Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji Necli Kelek to trzecia z kolei – po Zabójcy z miasta moreli Witolda Szabłowskiego i Moście Geerta Maka – książka o tym kraju, którą zaprezentowało nam ostatnio wydawnictwo Czarne, dziś niemal monopolista na polskim rynku literatury reportażowej. Autorka, Niemka tureckiego pochodzenia, jest socjolożką zajmującą się migracją oraz religią i taki też – socjologiczny: analizujący i komentujący rzeczywistość – charakter ma jej książka. Nie jest to więc klasyczny reportaż z zanurzonym w centrum relacjonowanych wydarzeń reporterem jako ich bezpośrednim uczestnikiem czy choćby świadkiem. W swojej podróży po Turcji Kelek nie tyle spotyka się ze „zwykłymi” czy „niezwykłymi” ludźmi, ile odwiedza rozmaite organizacje i instytucje, takie jak Diyanet, czyli Urząd ds. Religii, czy KAMER, organizacja pomagająca kobietom, by od pracujących tam osób czerpać wiadomości o życiu tureckiego społeczeństwa. Podaje też bogatą bibliografię, z której korzystała – jej zestawienie zajmuje bez mała sześć stron.

Jako rasowa socjolożka Kelek bada więc raczej zjawiska i procesy społeczne, niż zajmuje się pojedynczymi losami, choć w początkowej partii książki dominują sprawy osobiste, rodzinne, ujęte chwilami w formę typowego reportażu fabularnego. W dalszej części przeważa już jednak reportaż publicystyczny, w którym Kelek zajmuje jednoznaczne stanowisko wobec przedstawianych zjawisk – występuje zatem nie tylko jako obserwator, ale i prokurator (rzadziej adwokat) oraz sędzia, co czyni zgodnie z osobistymi przekonaniami i opinią na dany temat. Jest zatem jawnie i zamierzenie stronnicza – zgodnie z formułą Žižka, „zawsze stoi po jakiejś stronie”. Momentami też narracja, której istotną część stanowią analiza i interpretacja, zamienia się w wywód stricte naukowy, socjologiczny o wyrazistej, krytycznej wymowie. Z jakiego punktu widzenia podejmowana jest ta krytyka i czego dotyczy?

Swoją kulturową tożsamość autorka określa explicite na zakończenie rozdziału wstępnego, który niemal w całości poświęca deklarowaniu sentymentalnych więzi z „pierwszą ojczyzną”, Turcją, z której wyjechała w wieku dziesięciu lat: „Jestem Niemką – nie tylko według paszportu. Identyfikuję się z demokratyczną konstytucją tego społeczeństwa, z wolnościami. Ale nie zapomniałam, skąd pochodzę. Wielu tureckich intelektualistów, pisarzy, dziennikarzy, artystów i innych ludzi, którzy w ostatnich latach opowiadali się za praworządnością, wolnością słowa i równouprawnieniem kobiet, dyskredytowano, prześladowano, zwalczano i oskarżano, czasem nawet mordowano. Tym większy jest mój podziw dla nich, bo ja mam łatwo. Kiedy krytykuję Turcję albo Niemcy, chroni mnie państwo, którego jestem obywatelką. Oni zaś wystawiają się na wielkie ryzyko, biorąc na siebie odpowiedzialność za swój kraj” (s. 15).

Jak łatwo zauważyć, słowa te stanowią jednoznaczną afirmacją określonej – niemieckiej, europejskiej, zachodniej, demokratycznej – kultury, czyli wzorów zachowań i warunkujących je wartości (z owymi „wolnościami” na czele), których pozytywne nacechowanie następuje poprzez zestawienie ich z kulturą wartości tych nierespektującą („wolności” te ograniczającą). W rzeczy samej książka Kelek konsekwentnie punktuje te cechy rzeczywistości społecznej Turcji, które dyskwalifikują ją jako potencjalnego członka Unii Europejskiej. Jest zatem zdecydowanym oskarżeniem wyartykułowanym z perspektywy obywatela państwa demokratycznego, oskarżeniem wprawdzie wymownym i bez wątpienia uzasadnionym, lecz jednocześnie niedostatecznie – takie odnoszę wrażenie – uwzględniającym racje „drugie strony”, które zasadniczo nie są w książce w ogóle obecne. Stało się tak zapewne także z winy samych zainteresowanych, niechętnych do jakichkolwiek kontaktów z „obcymi”, nie mówiąc już o odkrywaniu się przed nimi. Rzeczywistość społeczna w Turcji bowiem, jak stara się przekonywać autorka, jest „życiem na wyspach”, czyli w bardziej lub mniej odizolowanych od siebie enklawach: rodzinnych, klanowych, kulturowych, religijnych: „W czasach Imperium Osmańskiego ludzie żyli w milletach, wspólnotach religijnych. Ich zwierzchnik był osobą do kontaktu z urzędnikami kalifa. Republika zerwała z zasadą milletów, utrzymało się jednak życie we własnych mahalle (s. 183-4)”. Nieprzypadkowo jednym ze słów-kluczy książki jest „mur” (jeden z rozdziałów nosi tytuł Za wysokimi murami): „Policjanci nieufnie przypatrują się okolicy z małych budek, odradza się spacery na murach lub wychodzenia poza nie. Ledwie wystawiamy nos za jedno z przejść, rozlegają się posykiwania zasłoniętych kobiet i młodych mężczyzn, dają nam do zrozumienia, że nie wolno iść dalej” (s. 185). Potrzebę izolacji odczuwają szczególnie, ze względu na brak tolerancji społeczeństwa muzułmańskiego, nieliczne mniejszości religijne, np. chrześcijanie, którzy „odgrodzili się od wrogości otoczenia wysokimi murami” (s. 184). Nawet najmniejsze grupy społeczne, jakimi są rodziny, dążą do odgrodzenia się od innych, właściwie od całego świata: „Jedno-, dwu- lub trzypiętrowe domy są zamknięte od strony ulicy, mają chronić mieszkańców przed spojrzeniami z zewnątrz” (s. 186); „(…) nikogo nie powinno obchodzić, co się dzieje w domu. Czyni się z tego tajemnicę, podczas gdy otwartość sprzyjałaby budowaniu zaufania” (s. 188). Sprzyjałaby, ale nie sprzyja, bo otwartość nie jest w Turcji powszechnie praktykowana, nie jest to po prostu przyjęta.

2.

Przyczyną ukonstytuowania się społeczeństwa tureckiego jako zasadniczo nieobywatelskiego i niedemokratycznego, łamiącego prawa człowieka i ograniczającego jego „wolności”, jest – zdaniem niemieckiej socjolożki – tradycyjna, feudalna i archaiczna struktura społeczna, która wbrew ogólnoświatowym najbardziej postępowym tendencjom zdołała przetrwać w tym kraju do naszych czasów. Muzułmańscy Kurdowie, którzy od zawsze panowali w części wschodniej Anatolii, czyli olbrzymimi połaciami kraju, nigdy nie poddali się asymilacji „do której dążyli Talat Pasza, Atatürk, a później wszystkie kolejne rządy republiki – także dlatego, że nigdy nie zdołali przełamać trybalnych struktur społecznych i wyrugować starych obyczajów plemiennych, wendety, małżeństw między krewnymi i myślenia klanowego. Ułożyli się z agami, przywódcami, ale ludzi pozostawiono samym sobie i archaicznym obyczajom, zaakceptowali despotyczny stosunek do kobiet, wyzysk ludności przez szefów klanu. I dlatego feudalne struktury klanowe przetrwały do dziś” (s. 187-188).

Turcja – choć nie ona jedna – to zatem w przeważającej mierze zaściankowa, zacofana „prowincja” współczesnej cywilizacji, stawiająca (nieoficjalnie) religijne dogmaty ponad racjonalne myślenie, a szariat, czyli islamski porządek prawny, ponad prawo państwowe. Istnieją wprawdzie demokratycznie i prozachodnio zorientowane elity (republikanie, kemaliści), ale dawno już utraciły one wszelką kontrolę nad zacofanym ludem, żyjącym często według średniowiecznych zwyczajów i norm: „ruch republikański, przez dziesiątki lat trwający w samouwielbieniu i niereagujący na krytykę, w ogóle nie zauważył, że zastąpiła go partia, która miała do zaoferowania jeszcze bardziej oczywiste oczywistości, ale umiała wsłuchać się w problemy ubogich i wystąpiła jako ich orędownik (…) Naród nie ufa przedstawicielom starej republiki” (s. 32-3). W 2002 roku Recep Tayyip Erdoğan odniósł ze swoją partią (AKP), propagującą „rzekomo łagodny islam” (s. 254), „druzgocące zwycięstwo, które powtórzył pięć lat później.

Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji - Necla KelekKemaliści długo wierzyli, że są w stanie okiełznać, kontrolować, a nawet opanować islam – był to błąd, za który dziś wystawiono im rachunek. Ludzie nie ufają starej kemalistowskiej elicie, która nigdy nie interesowała się «zacofaną Anatolią», wsią, mało tego, miała ją w pogardzie. Nie da się na dłuższą metę prowadzić polityki przeciw większości społeczeństwa, musiał to przyznać nawet sztab generalny” (s. 54). Większością społeczeństwa „zajęli się” natomiast islamiści, zaskarbiając sobie jego poparcie, co często odbywa się w sposób, który autorka jednoznacznie nazywa manipulacją, a nawet zwyczajnym kupowaniem głosów: „Żeby zdobyć władzę i umocnić wpływy, nocami burzą biedadomy i stawiają subwencjonowane przez państwo bloki, przejmując tym samym parcele. Właścicielom zburzonych domów oferują nowe mieszkania, pod warunkiem że wstąpią do AKP i zobowiążą się, że będą na nią głosować. Rozmawiałam z ludźmi, którzy dostawali mieszkanie właśnie w ten sposób, nie płacąc ani kurusza. Później wchodzi na scenę Urząd ds. Religii. Diyanet stawia w dzielnicy meczet. Wszyscy burmistrzowie i gubernatorzy AKP tak pracują, nazywają to «włączaniem obszarów peryferyjnych». To przecież manipulacja. A ten niby wielki projekt służy w rzeczywistości islamizacji kraju. W dzielnicach biedoty tworzą urzędy ds. socjalnych, rozdają cukier i pieniądze. To nie jest polityka socjalna respektująca normy państwa prawa, to jałmużna, żeby związać ze sobą ludzi, emocjonalnie i moralnie. Tak kupuje się przyszłych wyborców” (76-77). Zaraz jednak trzeźwo dodaje: „Ale czy jakaś inna partia zajęła się kiedykolwiek problemami slumsów?” (s. 77). Konkluzja jest równie jednoznaczna: „Diyanet podlega premierowi. Tureckie państwo finansuje zatem meczety i imamów, Urząd ogłasza fatwy, wydaje opinie prawne i decyduje o tym, co jest islamem, a co nim nie jest. Oznacza to, że religię organizuje i utrzymuje państwo. «Diyanet-islam» jest więc faktycznie religią państwową, a Republika Turecka nie jest świecka” (s. 64). Jak mniemam, autorka po opublikowaniu tej książki nie jest w Turcji mile widziana.

3.

Kelek zaprzecza także demokratycznemu charakterowi proklamowanej w 1923 roku republiki i radykalnym reformom pierwszego prezydenta Atatürka, pozostającego do dziś niekwestionowanym bohaterem narodowym kraju: „Jednym z filarów tureckiej republiki był laicyzm, wyraźny rozdział państwa i religii. Ale ten filar od samego początku był zmurszały. Atatürk zlikwidował wprawdzie kalifat, skasował zakon derwiszów, zamknął szkoły koraniczne, zakazał fezu i chusty, usunął religię z życia publicznego; równocześnie jednak chciał – paradoksalnie – oprzeć «jedność» kraju na symbiozie tureckości i islamu. Był to rodzaj «wady wrodzonej» republiki” (s. 50). Europeizacja, wbrew pozorom, nie oznaczała demokratyzacji, a laicyzacja okazała się pozorna: „W historii Turcji islam i republika zawsze romansowały ze sobą kosztem świeckiej demokracji – Erdoğan jest więc spadkobiercą tradycji kemalistowskich założycieli. Tyle że inaczej rozkłada akcenty. Podczas gdy Atatürk potrzebował religii, by «budować» naród, Erdoğan potrzebuje republiki, by stać się w oczach międzynarodowej opinii publicznej i Unii Europejskiej «zdolnym do budowania społeczeństwa». Religia i państwo nigdy tak naprawdę nie było rozdzielone, Turcja nigdy nie była świecka” (s. 49).

Diagnoza autorki znów jest bezkompromisowa: „Rewolucja kemalistowska była rewolucją wojska, nie demokratów. Państwo uformowano jako organizację autorytarną i centralistyczną, i takie pozostało do dziś. Myśl, że powinno chronić obywateli także przed nim samym, nigdzie nie znajduje odbicia. Jednostce gwarantuje się wprawdzie podstawowe prawa, lecz zawsze z zastrzeżeniem, że państwo, jego ideologia, wojsko są ważniejsze. Demokracja się tu nie przyjęła” (s. 50).

Kelek podaje także głębsze psychospołeczne motywacje odwracania się obywateli tureckich od demokratycznych wzorców, które nie mogą przecież wynikać wyłącznie z oportunizmu, zwykłego wygodnictwa czy być efektem działania mechanizmu przymusu społecznego: „Duża część tureckiego społeczeństwa w ciągu ostatnich stu lat opuściła swoje pierwotne miejsca zamieszkania i osiedliła się gdzie indziej. Nowo przybyli musieli najpierw zapuścić korzenie, przyzwyczaić się do nowych warunków i zwyczajów. Z pewnością istniało także coś takiego jak zbiorowa «trauma utraty», spowodowana rozpadem Imperium Osmańskiego. A w czasach niepewności i strachu ludzie skłonni są kurczowo trzymać się znanych układów społecznych, szukają oparcia w tradycyjnych strukturach klanowych i plemiennych. Jedynym punktem odniesienia dla wykorzenionych mas tworzącego się państwa były zatem normy religii i tradycji” (s. 207).

Interpretacja ta wydaje się przekonująca, zgodna zarówno z powszechną intuicją („jak trwoga to do Boga”), jak i „poważną” filozoficzną wykładnią: „w czasach niepewności i strachu” intensyfikują się trzy podstawowe potrzeby człowieka: potrzeba „rozumiejącego ogarniania realności empirycznych”, tj. potrzeba przeżywania świata doświadczenia jako sensownego przez relatywizację do „niewarunkowej realności nieempirycznej” (mitycznego universum), wiążącej celowo zjawiska; potrzeba „wiary w trwałość wartości ludzkich” oraz pragnienie „widoku świata jako ciągłego” (L. Kołakowski). Wszystkie te potrzeby zaspokaja religia – tym efektywniej, im bardziej jest dogmatyczna, zwalniająca z obowiązku dokonywania samodzielnych wyborów. Nie tylko funduje ona poczucie sensu życia, ale i reguluje zasady współżycia społecznego, przypisując poszczególnej jednostce lub grupom (np. kobietom) „wyznaczoną im przez Boga” rolę: „W islamskim pojęciu prawa nie istnieje jednostka odpowiadająca sama za siebie. Zawsze jest podporządkowana komuś, grupie, wspólnocie – czy to będzie ojciec, umma, czy państwo – i to im prawa jednostki zmuszone są ustąpić. Turecka dziennikarka Ece Temelkuran nazywa to „korporatokracją” – panowaniem, grup, korporacji, w którym demokracja jest zagwarantowana jedynie do takiego stopnia, na jaki pozwala z góry określony interes wspólnoty. Wolność definiuje grupa. To demokracja bez demokratów” (s. 256-257).

Wielu czytelnikom Słodko-gorzka ojczyzna Necli Kelek być może wyda się zbyt ostra i jednostronna, innym – bynajmniej. Zapewne też nie ma szans na ukazanie się w Turcji, w każdym razie za obecnego rządu. Jest z nią także pewien, poniekąd uniwersalny problem: staje ona w obronie praw tych, którzy niejednokrotnie z praw tych dobrowolnie rezygnują na rzecz innych, w ich mniemaniu bardziej pożądanych korzyści, o których powyżej (w imię zasady: coś za coś). Nieodparcie nasuwa mi się też wypowiedź pewnego młodego katolika z kręgu „Frondy”, jaką swego czasu usłyszałem w polskiej telewizji. Wyraził on mianowicie przekonanie, iż jeżeli ktoś naprawdę, autentycznie, głęboko w coś wierzy (np. w chrześcijaństwo, islam, demokrację, rozum – uzupełnienie moje), nie ma w zasadzie innego wyjścia, jak zostać fundamentalistą. Coś w tym jest. Coś ze wszech miar niepokojącego.

Grzegorz Tomicki

Źródła:

  1. Necla Kelek, Słodko-gorzka ojczyzna. Raport z serca Turcji, przeł. E. Kalinowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.