Książka, którą zaczynasz czytać rano, a kończysz wieczorem. Tak było w moim przypadku. Z prawdziwą przyjemnością śledziłam poczynania najbardziej utalentowanych kryptologów w NSA, która poprzez skonstruowanie najlepszego i wręcz genialnego komputera na świecie potrafiła rozszyfrować najbardziej złożone szyfry, jakie kiedykolwiek stworzono w ciągu zaledwie kilku minut.
Niestety, kiedyś i taka maszyna musi zawieść. Ktoś stworzył szyfr, którego nawet on nie potrafił rozszyfrować. Czy uda się uratować TRANSLATOR przed autodestrukcją i powstrzymać nieobliczalnego kryptologa? A może Cyfrowa Twierdza zapanuje nad światem i nikt już nie będzie mógł czuć się bezpiecznie?
Serdecznie polecam wszystkim. Czytałam z zapartym tchem, wprost nie mogłam się od niej oderwać a trzeba przyznać, że książka do najchudszych nie należy.
Książkę dostałam od rodzeństwa pod choinkę. Wybierała moja siostra, więc specjalnie się temu wyborowi nie dziwię. „Dziennik…” to fikcyjny pamiętnik Katyi Livingston. Muszę przyznać, że takiej kobiety nie chciałabym poznać za żadne skarby świata. Może właśnie dlatego bardzo lubiłam czytać o jej chorych pomysłach na życie w stylu kradzieży ręczników i mydeł z hoteli, „pożyczaniu” ofert pracy swoich znajomych, sypianiu z facetami tylko o „odpowiednich do tego preferencjach” lub tymi mniej odpowiednimi, gdy powyższych nie ma nigdzie w pobliżu.
To oczywiście nie wszystkie jej wybryki, ale w więcej was nie wtajemniczę, dowiedzą się Ci, którzy są ciekawi na tyle, żeby przeczytać. A i do tego zachęcam – tak absurdalnej bohaterki jak Katyia zapewne jeszcze nie poznaliście. Momentami nie mieściła mi się w głowie jej małostkowość. Mimo wszystko czytając, nieźle się ubawiłam.