Recenzje > O filmach piórem bibliofila

W kinie: „Rembrandt”, „Ziarno prawdy” i „Snajper”

Jeszcze nie zdążyliśmy podzielić się wrażeniami z „Rembrandta”, porównać adaptację „Ziarna prawdy” do książki Miłoszewskiego, a już należy wybierać się na „Snajpera” Eastwooda, wielkiego przegranego tegorocznych Oskarów.

Rembrandt

RembrandtNie mając absolutnie żadnej podbudowy teoretycznej wziętej z sieci (czego nie ma w Internecie, podobno nie istnieje), można było się jedynie się domyślać, co przyniesie dokumentalny „Rembrandt”. Niejasną wskazówką mógł być podtytuł: „Wystawa na ekranie”. Wyobraźnia podsunęła sekwencję scen przechadzania się wraz z kamerą po muzeach, zatrzymywania się przy poszczególnych i szczególnych dziełach Rembrandta, odsuwania się wraz z jej soczewką, ponownego zbliżania, skupiania uwagi na szczegółach, podziwiania całości z perspektywy sofy w sali muzeum słuchając beznamiętnego głosu lektora. Nie było jednak muzealnie. Nie było nużąco. Film rejestrował wspólny projekt Galerii londyńskiej i Muzeum Państwowego w Amsterdamie w zakresie pokazania na Wyspach Brytyjskich późnych dzieł Rembrandta. Konstrukcja tego dokumentalnego obrazu zdecydowanie jednak wychodziła poza ramy tego wydarzenia. Twórcy filmu poświęcili czas projekcji na stworzenie niderlandzkiego siedemnastowiecznego krajobrazu, umiejscowienie w czasie ekonomicznym i politycznym artysty, pokazanie jego życia rodzinnego, pracowni i charakteru tworzenia sztuki, kładąc szczególny nacisk na Rembrandta – artystę – poszukiwacza, niepoddającego się ówcześnie obowiązującym modom i trendom, i dzięki temu pozostającego już na wieki w historii malarstwa, czy więcej, bo w historii sztuki, za jeden z nielicznych wzorów dla kolejnych wielkich poszukiwaczy światła, cienia i faktury w swoich dziełach. Poza tym doskonałe komentarze od pracowników muzeów zajmujących się sztuką Rembrandta. I muzyka, która nie została skomponowana pod czasy, w których żył artysta, ale jako wyśmienity, łagodny, cichy towarzysz wędrówki po siedemnastowiecznych Niderlandach oraz podkreślający atmosferę wystawy jej moderator.

Ziarno prawdy

Ziarno PrawdyJako że od ponad trzech lat wadzę się na swój sposób z Zygmuntem Miłoszewskim, opierając się od kupienia i przeczytania jakiegokolwiek jego kryminału, przekładając ponad jego twórczość powieści Marka Krajewskiego, i tym samym nad prokuratora Teodora Szackiego wrocławskiego Mocka i lwowskiego Popielskiego, ani słowa na temat porównania filmu i książki. „Ziarno prawdy” pozostaje dla mnie tylko filmowym kryminałem. Dla tych więc, którzy nie czytali i nie widzieli ekranizacji, piszę, że Roberta Więckiewicza warto zobaczyć. Nawet wiedząc, że reżyser Borys Lankosz, znany jako twórca dwóch niezłych seriali – „Paradoksu” i wcześniejszej „Ekipy”, oraz „Obcego VI”, z premedytacją w głównej roli obsadził najbardziej cenionego obecnie polskiego aktora, by w dwójnasób przyciągnąć widzów do wyreżyserowanego na podstawie powieści autorstwa pisarza nagrodzonego w tym roku Paszportem Polityki i Bestsellerem Empiku. Dość dziwnie się złożyło, bo premiera „Ziarna prawdy” prawie się zbiegła z przyznaniem Oskara „Idzie”. Prawicowa część komentatorów okrzyknęła film Pawlikowskiego antypolskim. Biorąc pod uwagę argumenty, obraz Lankosza też powinien tak zostać podsumowany. Parę cierpkich słów na temat polskości, katolicyzmu, obarczanie winą Polaków za nieszczęścia powojenne Żydów, pokazanie w niepochlebnym świetle Żołnierzy Wyklętych załatwia sprawę. Ale jakoś się upiekło. Może dlatego, że sam film nie jest zbyt porywający.

Oczywiście nie można odmówić niezłej gry aktorskiej, ale tylko biorąc pod uwagę wrodzoną charyzmę, Więckiewicza, oraz absolutny popis Jerzego Treli i Krzysztofa Pieczyńskiego. Smucą jednakże bardzo kiepskie kreacje kobiece. Aleksandra Hamkało jako Klara jest fatalna. Jej gra polega jedynie na dwukrotnym pokazaniu pięknych skądinąd piersi i wymodelowaniu w jednej scenie drżenia głosu. Magdalena Walach, współpracownica Szackiego, miejscowa prokurator, taka sobie. To chyba jednak nie do końca jej wina. Została obsadzona w roli asystentki bez możliwości pokazania czegoś więcej niż tylko dorzucania od czasu do czasu kilku zdań z zawiedzioną miną. Wspaniałe są w tym filmie zdjęcia. Majstersztyk to ujęcia synagogi w świetle dnia i dla podniesienia efektu mglisty jej obraz pokazany przez kamery monitoringu z przechadzającym się historycznym cieniem rabina. Lankosz widocznie lubi takie efekty, bo nie zatrzymał się tylko na tym: trochę bajkowo-złowieszczy kruk wskazujący drogę do miejsca morderstwa, samochód zepsuty ciemną, nocną, straszną porą w lesie tuż przy kirkucie, gdzie wyłaniały się z mroku chylące się ku ziemi macewy. Odrobina gotyckiego kryminału bardzo współgra z Sandomierzem, zwłaszcza pokazanym nocą, gdy na kocich łbach mroczną ulicą paraduje samotny Szacki.

Snajper

„Snajpera” zaczniemy oglądać w Kętrzynie od najbliższego piątku. Po kilku wojennych filmach do Clinta Eastwooda przylgnęła łatka twórcy filmów patriotycznych. Biorąc pod uwagę, że „American Sniper” opowiada prawdziwą historię najlepszego podobno snajpera amerykańskiej armii, to oczywiście należy się z tym zgodzić. Chris Kyle zginął w wieku niespełna trzydziestu dziewięciu lat. Zabił, z tego, co powiedziano w filmie, około 160 osób, w tym kobiety i dzieci. Uratował, dzięki swoim wyśmienitym strzałom, życie wielu północnoamerykańskich wojskowych, prawdopodobnie także rzeszy niewinnych cywili. Być może w ten krwawy sposób przyczynił się do dalszego trwania zachodniej, również europejskiej, demokratycznej, liberalnej cywilizacji. Dziwnie to zabrzmi w uszach pacyfisty. Nie przeczę, że może ulegam fascynacji z dwóch powodów. Po pierwsze, uwielbiam Eastwooda, jako aktora i reżysera. Po drugie, filmy wojenne, w których przesącza się jakaś odrobina pacyfizmu, humanizmu, czy najprościej w świecie smutku lub wściekłości z powodu nieszczęść, które niesie wojna, przyciągają moją uwagę. „Snajper” ma wiele argumentów, które stawiają go raczej w rzędzie filmów antywojennych, podkreślających zło wojny niż pośród obrazów patriotycznych. Sugerowałbym tutaj tytuły takie jak „Helikopter w ogniu”, rzecz jasna „Pluton”, „W jasną księżycową noc” niż północno-amerykańskie produkcje sławiące bohaterstwo komandosów i już zmechanizowanej kawalerii niosących na szablach i lufach wszechświatowy pokój. Zatem należy się bardziej porównanie do antywesternu „Bez przebaczenia” aniżeli wojskowych filmów z Johnem Waynem. Bardziej „Gran Torino” niźli „Sztandar chwały” lub „Listy z Iwo Jimy”.

Jerzy Lengauer
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.