Widzę kobietę koło siedemdziesiątki, może starszą. W dłoni trzyma kilka torebek foliowych, jakie otrzymuje się przy zakupach w prawie każdym sklepie. Proszę nie mylić z reklamówkami, bo one kosztują. Podchodzi po kolei do każdego ogromnego pojemnika na segregowane śmieci. Wyjmuje z torebek śmieci i wrzuca je oddzielnie do pojemników, według napisów. Nie wiem, ile miała tychże folii. Trzy, cztery… Nie spodziewam, żeby było ich aż pięć, czy, nie daj Boże, siedem. Tyle, ile pojemników. Puste i zmięte torebki wrzuca do jednego pojemnika. A mnie uruchomia się chora wyobraźnia. Myślę, czy kobieta mieszka sama, jak dużą ma kuchnię. Pewnie sama, bo sama wynosi śmieci i jest ich mało. Pewnie kuchenka malutka, bo jakże może być duża w bloku z wielkiej płyty na jednym ze spółdzielczych osiedli? Wstrętna wyobraźnia nie ustaje w szaleństwie. Kuchnia a w niej ileś tam kubłów na śmieci. Albo torebek porozwieszanych na klamkach, pokrętle przy grzejniku, krzesłach. Tych miejsc musi być siedem. Bo przecież tyle mamy pojemników. I wówczas ogarnia mnie już złość, myślami wróciłem do swojego mieszkania. Kuchnia nie nadzwyczajna. Mniejsza niż większość gabinetów w budynkach administracji samorządowej lub zarządcy osiedli. Jak mam tam zmieścić siedem kubłów na segregowane śmieci, bądź gdzie powywieszać odpowiednie worki? Kubeł na śmieci stoi jak Bóg przykazał i jak w innych mieszkaniach pod kuchennym zlewozmywakiem. Plastiki wrzucam do torebki foliowej, jak ta starsza pani, a papiery kładę na parapecie. Trzy… A gdzie szkło kolorowe, białe? Pięć… I pozostałe, żeby dobić do siedmiu. Wyglądam przez kuchenne okno, żeby utwierdzić, że szaleństwo jest nie tylko w mojej głowie, a spotkana pani nie była fatamorganą. Kilkanaście metrów od klatki schodowej stoją dwa pojemniki na kółkach. Na nich nalepiona informacja, co wrzucać. Dwukrotnie widziałem, mam nadzieję, że to przypadek, gdy śmieciarka komunalna oba pojemniki opróżniała do jednej śmieciowej dziury samochodu. Być może segregację robili na wysypisku, w segregowalni. Pewnie rozcinali tam worki i śmieć po śmieciu odkładali we właściwe segregowane miejsce. Żeby utwierdzić się w pewności muszę wyjść z kamienicy. Jakieś czterdzieści metrów. Inni mają lepiej, bo szereg kolorowych pojemników z usuniętymi gumowymi ochraniaczami wpatruje się im w okna z odległości paru metrów. Obok zazwyczaj rozrzucone śmieci. Swoją segregację robią poszukiwacze puszek i makulatury. Z tym ostatnim mają problem. Widzę, że papier wrzucany jest w foliowych torebkach. Nie ukrywam, jest to bliska mi koncepcja, bo ułatwia życie. Lepszy papier w torebce niż na parapecie i potem niesiony w rękach.
Właśnie! Wyobrażacie sobie, jak wyglądam? W rękach worek foliowy (śmieci z kubełka), papiery pod pachą wysuwające się i upadające na ziemię, torebki foliowe z plastikami, ze szkłem kolorowym i szkłem bezbarwnym… I brnę najpierw przed klatkę, potem za kamienicę. Oczywiście taka ilość nie jest codziennie. Aczkolwiek codziennie nie wynosi jednego tylko worka.
Tak sobie zatem myślę. Czy w pokojach administracji wszelkiego autoramentu są kubły ilościach siedem, a przynajmniej pięć? Przecież pracując osiem godzin, przebywa się tamże więcej niż w domu. Też produkuje się śmieci wszelkiego rodzaju. A nigdy zaś nie widziałem, żeby ktoś z budynku zarządcy osiedla wynosił śmieci do więcej niż jednego pojemnika. Aczkolwiek nie musiałem tego widzieć. Jeżeli zaś zarządca przeprowadził procedurę segregowania śmieci, to pewnie sam poddaje się wymaganiom i przekazuje śmieci do kolorowych pojemników. Pewnie na równi z każdą administracją samorządową. Nie wątpię w to. Wracając jeszcze do pojemników. Stoi ich sobie sztuk pięć pod drzewkami. Brudne, ofekaliowane przez ptaszki, obsikane przez psy, z porozrzucanymi wokół śmierdzącymi odpadami i resztkami. A stoją na trawniku. Ciekawie na czyim?
O, słodka Europo! Jakieś inne u was kubły! Bardziej szczelne. Czystsze z zewnątrz. W zamkniętych miejscach. Nie śmierdzą. Stoją prawie pod ręką. Wystarczy zjechać windą. Parę kroków od schodów. To jest jakaś magia. Czasami mam wrażenie, że tutaj pewne rzeczy robi się na wyrost i fasadowo. Żadnego przygotowania. Ot, trzeba siedem pojemników, to stawia się. Byle spełnić wymogi. A dlaczego siedem? Nie byłoby tego pytania, gdyby nie przyjechała do mnie kuzynka ze środkowej Polski. Wy segregujecie? – pyta. Oczywiście. Popatrz, stoją pojemniki. Byłem, pokazując jej co krok po pięć, siedem w szeregu. Ona na to, że u nich są tylko trzy.
Ach, słodka Europo! Ach, słodka centralna Polsko! Tylko trzy! Marzenie! Na dole klatki schodowej trzy szczelne pojemniki. Nie trzeba niczego pakować w torebki, wyjmować, ciągać się po chodnikach, parkingach. Wystarczy założyć tenisówki, tu włożyć gazetę, tam butelkę po oleju, tamże opakowanie po serku. Marzenie.
A ja sobie czekam na dzień, w którym właściciel terenu, na którym stoją „moje” pojemniki każe się im wynieść. Fasada.