Felietony

Sprawa ks. Bochyńskiego a „stracone pokolenie”

Olga Gretka

Sprawa księdza Bochyńskiego

Ostatnimi czasy o sprawie pedofilii w Kościele jest coraz głośniej. Mówią o niej sami wierni, ale mówią też duchowni. Ci drudzy niestety nie zawsze mądrze. Pierwszym przykładem na to są słowa arcybiskupa Michalika, który swe poglądy wyraził 8 października na konferencji prasowej. Szczerze przyznam, że one — mimo że bardzo mnie zbulwersowały — jakoś nie zajęły myśli przez dłuższy czas. Wspomniany hierarcha to bowiem dla mnie abstrakcyjna postać, której w życiu nie spotkałam i pewnie nie spotkam. A przynajmniej do takiego spotkania dążyć nie zamierzam.

Inaczej rzecz miała się po przeczytaniu tego, co Odważnie i kontrowersyjnie o pedofilii w Kościele powiedział ks. dr Ireneusz Bochyński (szczerze zachęcam do przeczytania wywiadu spod linku, bo tu fragmenty nie wystarczą). Tego księdza znałam już osobiście. Nie dość, że był moim katechetą w czasach liceum, to jeszcze dzięki niemu udało mi się wyprowadzić z domu rodzinnego i podjąć pierwszą próbę życia na własną rękę. I za to jestem mu wdzięczna po dziś dzień.

Po lekturze wspomnianego wywiadu więc nie tylko wbiło mnie w fotel, a ręce i nogi opadły (że o szczęce i innych częściach ciała nie wspomnę), ale i zrodził się otwarty bunt skutkujący listem do biskupa. Skąd w głowie duchownego, którego mimo różnych niezgodności między nami uznawałam za bardzo inteligentnego, wzięły się TAKIE słowa? Bo powiedzenie, że „mamy i dzieci 10-letnie, trochę starsze i znam przypadki, gdzie ich życie intymne potrzebowało wcześniejszego zaspokojenia. Same dzieci «wchodziły» do łóżek dorosłych, chcąc być spełnionym. I to był wybór dziecka” nie świadczy chyba o niczym normalnym?! No, ale nie tylko o tym chciałam tu napisać.

Stracone pokolenie

Wspomniany nieszczęsny wywiad z księdzem Ireneuszem ukazał się w Internecie 18 października. Więcej jednak zaczęto o nim mówić dopiero ponad dwa tygodnie później. Zastanawia mnie ta rozbieżność czasowa. Może ona przecież świadczyć o różnych rzeczach. Na przykład o tym, że ludzie nie czytają mediów lokalnych (lub czytają, ale bardzo pobieżnie), więc teorie piotrkowskiego kapłana po prostu przeoczyli. Ta opcja byłaby chyba najlepsza, ale jakoś mnie nie przekonuje. Inny powód (zdecydowanie mniej mi się on podoba!) może być taki, że ogromna rzesza młodych wiernych, która co niedziela pojawia się w kościele akademickim Panien Dominikanek w Piotrkowie Trybunalskim (w nim właśnie rzeczony ksiądz był rektorem), nie potrafiła wyrazić otwartego buntu na słowa swojego duszpasterza.

Oczywiście, gdy już sprawa zyskała rozgłos medialny, w sieci pojawiła się cała masa komentarzy typu (pisownia oryginalna, cytaty ze strony Epiotrkow.pl):

„PIOTRKÓW _ PRZEPRASZA _ ZA _ BOCHYŃSKIEGO” „Jestem z Piotrkowa i znam tego księdza osobiście. Bardzo go lubiłam i byłam bardzo zszokowana tym co powiedział i nie mogłam w to uwierzyć. Szkoda mi go było, ale już nie jest. (…) Szkoda gadać, myślałam, że to miasto jest trochę inne, ale jednak nie. CIEMNOGRÓD”.

Co jednak symptomatyczne, na dwadzieścia stron komentarzy, które przejrzałam (a jest ich dużo więcej), tylko jedna osoba podpisała się z imienia i nazwiska. Ot, moc internetowej anonimowości, pozwalająca na niebranie odpowiedzialności za swoje słowa. Można powiedzieć cokolwiek, nawrzucać na innych, ile się da, a potem schować się za internetową ścianą. I nie, nie bronię księdza Ireneusza. Więcej: uważam, że kuria bardzo dobrze zrobiła, zdejmując go z funkcji rektora i zakazując nauczania religii. Jeszcze ze trzy lata ciężkich robót publicznych za te szkodliwe społecznie słowa by się przydało…

Przeraża mnie jednak to, że w otaczającym mnie społeczeństwie tak brakuje zwykłej cywilnej odwagi i chęci do opatrywania swoim nazwiskiem wyrazów sprzeciwu. A występuje to, mam wrażenie, zwłaszcza wśród osób z mojego pokolenia, czyli wśród szeroko pojętej grupy ludzi w wieku 20+. Z tego i paru innych względów socjolodzy zaczynają nas nawet nazywać „straconym pokoleniem”.

Niby całe życie spędziliśmy w już wolnej Polsce, mieliśmy relatywnie łatwy dostęp do nauki, cytrusów i dodatkowych lekcji z angielskiego czy podróży, gdzie tylko chcemy. Jesteśmy więc wykształceni, obyci w świecie. Mamy zaspokojone najważniejsze codzienne potrzeby. Ale co z tego, skoro nie potrafimy myśleć nad tym, co nas otacza, jasno i dobitnie wyrażać swojego sprzeciwu, realnie łączyć się w imię słusznych idei? Jesteśmy indywidualistami, którzy raz na jakiś czas wspólnie powiedzą swoje zdanie głośno (ostatnio widzieliśmy to bardzo wyraźnie, gdy chodziło o ACTA), ale już chwilę potem wycofują się, by dalej żyć sobie w swojej bezpiecznej skorupce. I nawet jeśli nie uda nam się czegoś wywalczyć (bo np. kwestii nieposyłania sześciolatków do szkoły wygrać się nie dało), to staramy się zwinąć uszy po sobie i przejść nad tym do porządku dziennego.

No i tak sobie żyjemy z dnia na dzień. Tylko czy jesteśmy szczęśliwi? Gdy patrzę na moich rówieśników, mam często wrażenie, że niezupełnie. Brak nam wielu rzeczy, ale walczyć o nie już nie potrafimy. Praca, którą wykonujemy, nie podoba nam się wcale, ale siedzimy cicho i robimy, co nam każą. Widzę to co dzień w mojej firmie, gdzie bunt jest czymś niemal nieobecnym, a niezadowolenie z tego czy owego wychodzi tylko podczas pokątnych rozmów. Chcielibyśmy przeżyć niesamowitą przygodę, ale wykręcamy się brakiem czasu i kasy. A jak mówię komuś, że przecież można wyruszyć choćby na tydzień autostopem tam, gdzie oczy poniosą, to patrzą na mnie jak na jakiegoś dziwaka. Ciągle słyszę o czyichś niezadowoleniach, brakach, marzeniach… A o pomysłach na ich realizację jak się nie mówiło, tak się nie mówi.

Drodzy moi rówieśnicy ze „straconego pokolenia”, apeluję do Was! Zamiast smęcić i narzekać bez końca weźmy, do jasnej cholery, swoje życie w swoje ręce! Nie podoba Ci się obecna władza? Sam zaangażuj się w politykę i spróbuj coś zmienić. Wkurza Cie ksiądz gadający z wysokości ambony frazesy niegodne człowieka wykształconego, który na dodatek powinien być wzorem moralnym? Wybierz się na rozmowę z biskupem i osobiście wyłóż mu problem, zamiast pisać anonimowe komentarze w sieci. Pracodawca robi przekręt za przekrętem? Idź do PIP-u i o tym powiedz, podpisując doniesienie swoim nazwiskiem. Póki będziemy bandą anonimowych internetowych buntowników, którzy równie szybko się angażują, jak i wycofają, to nic się nie zmieni. NIC! Bliżej nienazwaną masę dużo łatwiej bowiem zbyć niż tłum konkretnych Janów Kowalskich, Andrzejów Nowaków i Krystyn Iksińskich.

Wyjrzyjmy czasem poza koniec własnego nosa, angażując się na rzecz tak sprawy swojej, jak i tej dotyczącej całego społeczeństwa. A wszystko chociażby po to, by Jacek Żakowski już nie musiał więcej pisać, że my, młodzi, jesteśmy wewnętrznymi emigrantami, którzy przejmują się wszystkim tylko na tyle, na ile pomoże im to w osiągnięciu osobistego sukcesu.

Olga Gretka
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.