Felietony

Starej książki czar

Beata GradowskaOdkąd sięgam pamięcią, czytanie zawsze sprawiało mi ogromną radość. Skąd to się wzięło? Być może zamiłowanie to wszczepili mi już dziadkowie. Ich zabytkowa biblioteczka, zapach starych, podniszczonych przez upływ czasu, ale i pięknie oprawionych książek, musiał budzić szacunek i tę specyficzną, niezapomnianą atmosferę, jaką być może odczuwamy wchodząc z pokorą do olbrzymich gmachów bibliotek czy kościołów.

Biblioteczkę dziadków stanowił cudowny, secesyjny mebel jakiego dziś już się nie spotka w nowoczesnym salonie. Pięknie profilowane, oszklone drzwiczki z rzeźbionymi zamkami w postaci akantów osadzonych w drewnie. Czarowny mebel, który samym swoim wyglądem wzbudzał podziw i szacunek, stał na wygiętych rzeźbionych nóżkach zakończonych lwimi pazurkami. Obok biblioteczki przy oknie wcisnął się skromnie w kącik stół i parę wyściełanych, wygodnych krzeseł. To było moje ulubione miejsce. Przytulne zimą, zwłaszcza kiedy babcia napaliła w kaflowym piecu, a po całym pokoju rozchodziło się przyjemne ciepło. Z pieca wydobywały się czasem dźwięki trzaskających wesoło węgli i użytego do podpałki drewna. W tej scenerii, sięgając po kolejną książkę z kolekcji nieżyjącego już dziadka, całkowicie odpływałam wraz z bohaterami Dwudziestu tysięcy mil podmorskiej żeglugi Juliusza Verne’a zanurzając się atomową łodzią podwodną w przestworzach oceanu albo odlatywałam balonem na jego Tajemniczą Wyspę, gdzie wraz z rozbitkami szukam sposobu na jej opuszczenie. Czasami zapuszczałam się wraz z Greyem Owlem – Szarą Sową, niczym jeden z Pielgrzymów Puszczy, na tereny łowieckie Kanady, by tropić i podglądać życie bobrów, które autor tak ciekawie opisał. Za mną też już sielskie krajobrazy i zmagania z codzienną pracą wiejskiego weterynarza, który pomagał Wszystkim stworzeniom dużym i małym, powieścią przeczytaną i obejrzaną swego czasu przez mnie w telewizji jako „kino familijne”. Nie powiem, lubię gdy dzieła literackie przenoszone są na ekran a czytelnik może zamienić się w chłonnego wrażeń widza. Czasem spotyka mnie miła niespodzianka w postaci pięknie uchwyconych krajobrazów, gry światła i barw, wyśmienitej obsady, którą doskonale mogę sobie wyobrazić w „moich książkach”, czy znakomitej oprawy muzycznej. Idealną jest adaptacja, w której wszystkie te elementy pięknie się dopasowują tworząc spójną całość. Takie miałam właśnie odczucie oglądając Nad Niemnem, według zresztą mojej ulubionej, przeczytanej chyba już ze trzy razy, powieści Elizy Orzeszkowej. Bywa jednak, że adaptacje rozczarowują, gdyż w doborze tych wszystkich elementów coś strasznie „zgrzyta” i, jak wyłamany ząbek w trybie zegara psuje całą maszynę, tak one psują cały obraz filmowy. Dlatego książki mają tę przewagę nad kinem, że sami możemy być sobie reżyserami a bogatą wyobraźnią rysować w umysłach przepiękne scenerie i barwne postaci. Tego nikt nam nie odbierze i nikt nie zepsuje.

Patrzyłam z podziwem na półki biblioteczki uginające się od grubych, pięknie oprawionych tomów. Ależ to były wydania! Z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, wydane w twardych, płóciennych okładkach z wytłaczanymi złotymi lub srebrnymi napisami tytułów i nazwisk autorów. W żadnej bibliotece tak starych książek nie można już wypożyczać. Są dostępne tylko na miejscu. A ja miałam tu, u babci, swój książkowy raj. Wtedy często zadawałam sobie pytanie: kiedy ja je wszystkie przeczytam? Znając jednak siebie wiedziałam, że tego dokonam.

Dziś z perspektywy czasu wiem, że udało mi się to znakomicie. Poznałam cały ten spadek po dziadku, który dobrowolnie na siebie przyjęłam. Stoją dalej na półkach mojego, bardzo prostego w formie regału o nowoczesnym wyglądzie, w nowoczesnym mieszkaniu. I choć zmienił się mebel, książki nadal mają nade mną czarowną moc przez to, że są takie stare, często podniszczone, z pożółkłymi kartkami i dedykacjami w środku. Na stronicach ich odczytuję historię mojej rodziny. O, tu dziadek czytał z zapaloną fajką i trochę gorącego popiołu wypaliło dziurę. A tu mój przodek był pewnie nieco nieuważny i uronił na stronicę kroplę kawy lub herbaty, którą ze smakiem popijał zanurzając się w pasjonującej lekturze. Może w tamtych czasach mieli dziadkowie bujany fotel, który tak bardzo pasowałby do biblioteczki, książek, fajki, kawowego stoliczka i kaflowego pieca? Taka oprawa, to sam creme de la creme dla głodnego książek czytelnika. To atmosfera, w której całkowicie można popuścić wodze fantazji, pokonywać w wyobraźni wszelkie przeszkody i granice. Myślę, że takie miejsce, swój własny kącik do czytania jest bardzo istotny i ważny dla każdego, kto książkę szanuje, i dla kogo ma ona wartość nie tylko tę finansową.

Obecnie, dzięki mojej wcześnie wykształconej dziecięcej fascynacji z odległych już lat, z szacunkiem i wielką pieczołowitością biorę do rąk kolejne tomy z kolekcji dziadków. Książki, które już bardzo dobrze znam, które jako lektury przerabiałam dawno temu w szkole, ale lubię do nich wracać. Często otwieram książkę w poszukiwaniu ulubionego fragmentu, bo jeszcze raz chcę odszukać w sobie dawne moje odczucia, odnaleźć utraconą bezpowrotnie tamtą atmosferę. Gdzieś między stronicami starej kolekcji krążą duchy dawnych jej czytelników i właścicieli. Czasem spoza okładki wysunie się fragment starej pocztówki z pozdrowieniami, której ktoś używał jako zakładki, tudzież wzrok czytającego natrafi na zrobione w pośpiechu ołówkiem krótkie zapiski czyichś uwag czy przemyśleń.

Zresztą ten mój „dziadkowy skarb” stale wzbogacam o kolejne nabytki podczas wojaży po antykwariatach. W księgarniach jest pełno wznowień starych wydań w nowiutkich, błyszczących, foliowanych okładkach, które kolorami mamią wzrok nabywców. Ale połóżcie przed sobą taką piękną, pachnąca jeszcze drukiem książkę a obok tę, niemal stuletnią, zniszczoną już od używania, pachnąca kurzem i starocią. Która z nich wywrze na was większe wrażenie? Którą zapragniecie zabrać i postawić w swojej biblioteczce? Cena z tyłu okładki to akurat ostatnia rzecz, na którą zerkam, zresztą różnica ta nie jest tak naprawdę duża. Liczy się coś innego, ten magiczny nastrój i moc starej książki, można by rzec „bezcenna”.

Ale przecież kiedyś będę musiała wypowiedzieć to okropne słowo „stop”, przede wszystkim sobie samej. Cóż, zbiory rosną, ale mieszkanie nie. Nie pomagają już dokupione półki. Stopniowo zaczynają się uginać pod ciężarem kolejnych woluminów. Zapakowanie ich w worki i umieszczenie w piwnicznych czeluściach i mrocznych zakamarkach niemal mrozi mi krew w żyłach. Nawet nie mogę sobie tego wyobrazić. Doskonale za to mogę sobie wyobrazić siebie, jako czarodziejkę z magiczną różdżką, za pomocą której wyczarowuje dodatkowy pokój tylko dla książek. Umeblowałabym go w regały i wygodne stare biurko do czytania, a na drzwiach powiesiłabym tabliczkę „Gabinet”. Za każdym razem, kiedy naszłaby mnie na to ochota, wkraczałabym w świat emocji i marzeń, jakie niesie ze sobą ciekawa lektura.

I rację miała, przyznać to muszę, moja dawna polonistka z liceum, kiedy to zachęcała nas do sięgnięcia raz jeszcze po przeczytane wcześniej lektury. Po latach człowiek nabiera dystansu, życiowych doświadczeń i potrafi ujrzeć w nowym świetle to, co wcześniej było dla niego niedostępne, przykryte mgiełką niedomówień bądź niewiedzy. Innymi słowy za każdym razem odkrywamy w nich coś nowego.

W takich momentach dziękuję książkom za to, że mam taki bogaty świat wyobraźni i emocjonalnych przeżyć. Jest w nich jednak coś, coś magicznego, a tego czegoś nie znajdziemy we wszechobecnym dziś Internecie.

Beata Gradowska
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.