Tinariwen – Saharyjscy Bluesmani w Oslo

TinariwenPamiętam czasy, gdy utworów muzycznych słuchało się dla samej muzyki. Polskie kawałki były fajne, jednak wydawały się być dość pospolitymi (nawet przaśnymi) przez to, że rozumiało się ich teksty, które dość często do najambitniejszych nie należały. Co innego piosenki zachodnie, zwłaszcza anglojęzyczne – najpopularniejsze w rodzimych mediach. Z egzotycznymi artystami, kolorowymi teledyskami, pełnymi fajerwerków i specjalnych efektów na miarę Hollywood, bardzo młodemu wtedy człowiekowi, jawiły się być czymś magicznym. Jednakże wraz ze zgłębianiem tajników mowy Szekspira, magia zaczęła powoli zanikać. Okazało się bowiem, że teksty piosenek zachodnich w przeważającej większości również traktują o niczym. Wtedy to zacząłem bardziej zwracać uwagę na utwory śpiewane w językach, których nie rozumiałem. Jednak magia zaczęła powracać, dopiero gdy oddaliłem się nieco od zachodniego kręgu kulturowego.

TinariwenTinariwenTinariwen

Podczas moich internetowych eksploracji zupełnie przypadkiem natrafiłem na grupę Tinariwen. Przykuli mój wzrok swoim nietuzinkowym wyglądem. No bo jak tu nie zwrócić uwagi na Tuaregów w swych tradycyjnych pustynnych strojach, grających na zupełnie nie licujących z ich wyglądem, współczesnych instrumentach. Przewertowałem ich dorobek artystyczny i już za pierwszym odsłuchaniem spodobało mi się kilka kawałków. Nie rozumiałem ani jednego słowa z ich tekstów i bardzo mi się to podobało. Magia wróciła. Z czasem oczywiście sprawdziłem, o czym traktują ich utwory, ale co innego wiedzieć ogólnie, co jest sednem piosenki, a co innego rozumieć każde słowo.

TinariwenTinariwenTinariwen

Artyści pochodzą z Mali i śpiewają głównie w języku tamaszek, choć w repertuarze mają również kilka piosenek po francusku. Nazwa „Tinariwen” (po tuaresku: ⵜⵏⵔⵓⵏ ) oznacza po prostu „Pustynie”. Wykonywaną przez nich muzykę zalicza się do gatunku tishoumaren – która jest połączeniem muzyki Tuaregów z bluesem. Zespół powstał w 1979 roku w obozie tuareskich rebeliantów w Libii. Kilku jego członków aktywnie wspierało aspiracje niepodległościowe tego pustynnego ludu. Inicjatorem grupy był Ibrahim Ag Alhabib (na zdjęciach jedyny z odkrytą głową), któremu udało się zebrać wokół siebie kilka pokrewnych dusz, by wraz z nimi muzykować.

TinariwenTinariwenTinariwen
TinariwenTinariwenTinariwen

Z początku swym graniem urozmaicali lokalne uroczystości, nagrywając przy tym amatorskie kasety. Ze względów politycznych przez długi czas ich posiadanie było w Mali prawnie zakazane. Pierwszy studyjny album Tinariwen ukazał się dopiero w 2002 roku. Zachęcam do dokładniejszego zapoznania z historią zespołu i przyjrzeniu się postaci Ibrahima Ag Alhabiba, gdyż jest to niezgorszy materiał na powieść przygodową.

TinariwenTinariwenTinariwen

Dzięki uprzejmości klubu Cosmopolite z Oslo miałem okazję zobaczyć i usłyszeć malijskich Tuaregów na żywo. W lokalu panowała naprawdę fajna atmosfera. Organizatorzy usunęli spod sceny stoliki, dzięki czemu publiczność miała miejsce do zabawy. Na koncert przyszło bardzo różnorodne towarzystwo. Byli ludzie w garniturach, w kolorowych hippisowskich kreacjach, Arabowie w galibiach, europejki w hidżabach na głowie i z kuflami w dłoni oraz dziewczyny o typowo semickich rysach z rozpuszczonymi włosami. A do tego cała masa ludzi w strojach imprezowych (koncert odbył się w sobotę), sukniach wieczorowych no i nieśmiertelnych dżinsach. Niechcący zostałem ochlapany piwem przez starszego, czarnoskórego, brodatego jegomościa, który przez swe gustowne czarne wdzianko i melonik wyglądał jak kultysta Voodoo. Wszyscy zdawali bawić się świetnie.

TinariwenTinariwenTinariwen

Artyści grali to smętne kawałki, przy których goście kiwali się rytmicznie, to znów uderzali w mocniejsze gitarowe brzmienie, które sprawiało, że publiczność szalała. Niektórzy wyglądali nawet, jakby wpadli w trans. Jednej dziewczynie udało się wskoczyć na scenę i nieniepokojonej ani przez muzyków, ani przez ochronę, tańczyć na niej bardzo ekspresywnie aż do końca utworu. Barwne, orientalne stroje artystów, rytm bębnów i głębia muzyki wykonywanej na żywo, nastrojowy wokal w egzotycznym języku oraz obcowanie z tak nietuzinkową publicznością sprawiły, że koncert był naprawdę metafizycznym doznaniem. Było magicznie. Jak dawniej.

Łukasz Solawa
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.