Król umarł, poddani w strumieniach łez oddają mu ostatni hołd, a spece od marketingu zacierają tłuste rączki z uciechą. Michael Jackson umarł jako rozpadający się, molestujący dzieci gwiazdor, którego kariera dobiegła końca. A narodzi się po śmierci ponownie – jako gloryfikowany, od zawsze kochany i doceniany ulubieniec bulwarówek. Król panuje, lecz nie rządzi. I, niestety, nie może się bronić.
Z ludzkiej śmierci można zrobić produkt. Lub całą kampanię – tak, jak ze śmierci Papieża. Były niegdyś w prasie zdjęcia zmiażdżonej limuzyny, w której zginęła księżna Diana. Byli fotoreporterzy na pogrzebie Heatha Ledgera – a pogrążeni w żałobie krewni i odziana w zwiewną białą sukienkę eks-partnerka opłakiwali zmarłego w błysku fleszy, udzielając naprędce wywiadów. Był też „prywatny” pogrzeb aktora [Heath Ledger’s private funeral]: na plaży, wśród promieni zachodzącego słońca roześmiani żałobnicy taplali się w morzu i żegnali Heatha tak, jak tego pragnął. Zdjęcia można pooglądać w Internecie.
Teraz mamy zapłakaną Madonnę, zdruzgotaną Liz Taylor i, nie wiadomo z jakiej racji, Aleksandra Kwaśniewskiego, który opowiada prasie, jakim to wrażliwym człowiekiem był Michael Jackson. Mamy też ostatnie zdjęcie Króla – nieprzytomnego, na noszach, z przytwierdzonym do twarzy aparatem tlenowym. Fotografię opublikował heroicznie jeden z amerykańskich portali internetowych [zapewne w celu uczczenia pamięci zmarłego].
Na polskim portalu informacyjnym, w zakładce Gorące tematy, czytam: Wybierasz się na spotkanie pożegnalne Michaela Jacksona? Wyślij nam zdjęcia!
Stacja muzyczna Viva przerywa co chwil kilka program, by wyemitować w eter orędzie: Nigdy Cię nie zapomnimy
. Na gadu-gadu wrze, opisy sklecone z wirtuozerią:
Albowiem szit majkela był w porównaniu z dzisiejszym całkiem zjadliwy.
Ojej, to teraz mali chłopcy będą czuć się niedopchnięci.
Bauahahahha rozjebałem sobie łuk brwiowy drzwiami od pokoju!!! Bhuahahaa
A Michael rośnie w oczach i na prompterach prezenterów telewizyjnych, którzy prześcigają się w ubolewaniu nad tak wielką stratą. O Farrah Fawcett jakoś podejrzanie cicho. Ale i tak przejdzie do historii – na Wikipedii czytam jej notkę biograficzną: Zmarła tego samego dnia co Michael Jackson
.
A jutro, może pojutrze lub za tydzień, będą pamiętać o Michaelu tylko jego prawdziwi wielbiciele. Nie ci, którzy tańczyli przed kamerami, śpiewając „Billie Jean” i uśmiechając się uroczo do widzów. Może wystawią Michaelowi pomnik. Trwalszy niż ze spiżu. Albo wbudują w chodnik tablicę pamiątkową, po której deptać będą przechodnie. Tak jak deptają tablicę Zbyszka Cybulskiego – na trzecim peronie wrocławskiego dworca, z którego wyruszył „w swoją ostatnią podróż”, a z którego ja odjeżdżam co tydzień do domu na weekend.
Umarł król, niech żyje król. Dopóki nie umrze kolejny.