Felietony

Uprzejmie donoszę...

Język polski w pewnej maturalnej klasie. Pani polonistka zawiesza na chwilę wywód o Herbercie i jego postawie wyprostowanej i na widok niejakiego P., usiłującego zdjąć srebrną bransoletkę koleżanki, mówi z jawną rozpaczą: „Boże, z kim ja muszę pracować?!”

Religia w pewnej maturalnej klasie. Większość (nie wszyscy!) uczniów z komórkami, kawami, kanapkami lub podręcznikami do biologii tudzież chemii. Pani „religiantka”, święta w tolerancji, prosi, by owa większość oderwała się od swych zajęć tylko na chwilę, tylko na czytanie Ewangelii. I cóż?... Odrywa się połowa. Tak, naturalnie, można uważać to za sukces.

Historia w pewnej maturalnej klasie. Historyk S. opowiada o praskiej wiośnie i interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechach, przerywa opowieść i prosi niejaką M. o powtórzenie tego, co przed chwilą mówił. Zapytana twierdzi, że do Pragi wkroczyły wojska Układu Europejskiego. Załamany wzrok historyka mówi sam za siebie. A, i jeszcze alternatywna wersja historii niejakiego K.: „W 1854 roku Rzymianie....”.

Język polski w pewnej maturalnej klasie raz jeszcze. Pani polonistka oddaje wypracowania. I mówi z irytacją, że w czasie zaborów nie było Sowietów i łagrów, a w czasie łagrów cara Mikołaja. Oraz, że więzień obozu koncentracyjnego nie jest obozowiczem. Aha, przyszli lekarze – dorzuca przy innej okazji – jeśli według was cyjanek przedłuża życie...

Po pierwszych akapitach od razu rzuca się w oczy, że skargę pisze wielbiciel Literatury, Historii i Pana Boga, który jest nieobiektywny. Będzie dalej pisał, że wszyscy powinni kochać Camusa, Herberta, Mickiewicza i Kościuszkę – tak pewnie sądzą zdegustowani wstępem czytelnicy. Jednak rzecz będzie nie o miłości, a o szacunku.

Zajmowanie się na lekcjach czymś innym niż danym przedmiotem jest nagminne, dla ucznia naturalne i generalnie niezbyt gorszące. Lecz generalizować nie wolno. Otóż, kiedy weźmiemy za przykład lekcję geografii, brak uwagi podczas tejże może oznaczać w najgorszym razie brak szacunku dla nauczyciela, przedmiotu czy skał magmowych. W przypadku chemii jest to nieuszanowanie cząsteczek i jonów, ewentualnie wybitnych chemików, co nie jest grzechem najcięższym. W przypadku języka angielskiego – strony biernej, reported speech i konstrukcji rozprawki. Zbierając wszystko razem, jest to brak zainteresowania wiedzą, która – owszem – jest wartościowa i przydatna, cenna i obligatoryjna dla maturzystów, ale jednocześnie brak zainteresowania wiedzą nie kształtującą osobowości, moralności i tożsamości.

Rzecz się ma zupełnie inaczej w przypadku lekcji języka polskiego, historii i religii. Otóż, notoryczne nie uważanie na tych lekcjach, ba, nie idzie nawet o zwykłą uwagę, a raczej o „manie” w hm... tylnej części ciała tych przedmiotów, to jest grzech ciężki, grzech przeciwko kulturze, grzech przeciwko podstawom świata, w którym funkcjonujemy, jest to zamach na własne korzenie, zamach na źródło zasad moralności, to jest w końcu grzech obojętności wobec Wielkich, wobec cierpiących i na przykład wobec przodków. Na prostym przykładzie Herberta. Zakładanie bransoletek, pisanie liścików lub robienie czegokolwiek oprócz słuchania jest okrutnym brakiem szacunku wobec ludzi herbertowsko wyprostowanych, wobec tych, którzy walczyli, żeby niejaki P. mógł oglądać na biologii filmy o genetyce, a nie transmisję pogrzebu Breżniewa, to tak mówiąc z perspektywy niejakiego P. i jemu podobnych. Posługując się mową potoczną uczniów owej klasy maturalnej: „Co nas to obchodzi?! My mamy za półtora miesiąca maturę!!”. Albo: „Jeśli nie będę znała trenów Kochanowskiego, to nie dostanę bułek w sklepie?” Oraz: „Zbrodnia i kara to gówno.” Nie boję się powiedzieć, że współczesny degenerat kulturowy jest ładny, modnie ubrany, gustownie umalowany i wybiera się na medycynę - rzecz jasna, nie tylko na medycynę, na inne „medycyny” również – po prostu planuje wspaniałą karierę i tak dalej. Ależ – tak to jest, kiedy człowieka ponoszą emocje – ja całkowicie straciłam sens logiczny donosu i wnioski końcowe uciekły do miąższu skargi!

Wróćmy. Więc brak szacunku dla solidarnościowych opozycjonistów. Brak jakiejkolwiek próby postawienia się w ich sytuacji. Ach. Nie ma czasu, bo matura? Powiedziałabym: „jest to kwestia smaku”. Kilka jeszcze przykładów. Gustaw Herling-Grudziński, psychologia zbrodniczego systemu i brak szacunku dla jego ofiar. Czy ktoś z szanownych współkolegów zechciał zauważyć, że pan Grudziński jako jedyny literat przedstawiany nam na lekcjach, mimo okrucieństwa obozowych doświadczeń, pozostał człowiekiem moralnym, wiernym klasycznym wartościom i pełen wielkiej nadziei? Czy ktoś zastanawiał się, ile trzeba mieć w sobie siły, żeby – nie będąc wariatem – przypiekać sobie rękę w ogniu? Ach, zaraz powiedzą, że niezgodnie z obietnicą jestem nieobiektywna i faworyzuję ukochanych twórców. Przejdę więc do kwestii najdrażliwszej – utworów romantycznych i pana Sienkiewicza. Będzie obiektywnie, bo wcale nie pałam do nich miłością. Drodzy czytelnicy, proszę zrozumieć, że Konrady, Kordiany i Kmicice pomogły przetrwać Polakom pod zaborami. To oczywiste, tak? Naprawdę pomogły! Mogę się tutaj powołać na historyków literatury, badających ten problem. Tak więc Mickiewiczowi, Słowackiemu, Sienkiewiczowi i innym, należy się szacunek! Ja nie apeluję o miłość. Proszę tylko o kawałki szacunku i wdzięczności. Nie nam, biologom i chemikom (dyskusyjna generalizacja), oceniać wielkość czy małość dzieł uprzednio wymienionych panów. Można narzekać na styl, formę, Kordianowe Wioletki, ofiary niewinne i nieśmiertelność Kmicica. Proszę jednak, do cholery, zrozumieć, że to wszystko scalało, jednoczyło, pozwalało przetrwać. Znowu ponoszą mnie emocje, a to niedobrze. Spokojnie i do przodu. Inny odcień szacunku. Niemal żałuję, że przeczytałam „Ferdydurke”. Jest to najgorsza książka, jaka wpadła mi w ręce. Dlaczego „niemal żałuję”? Ponieważ teraz z pełną świadomością literacką i kulturową mogę powiedzieć: nie lubię Gombrowicza i będę z nim polemizować aż do śmierci. Trudno jest mi szanować pana G. i jego „dzieła”, ale wiem, że tak trzeba.

Przewidzę zarzuty. Wiem, że nie każdy lubi Literaturę. Ale powtórzę, nie chodzi o lubienie, a o szanowanie. Literatura nie jest jak chemia czy fizyka, lubię-nie lubię, rozumiem-nie rozumiem. Literatura to opowieść ludzi o ludziach. Forma komunikacji. Chciałabym na tym poprzestać i nie okradać innego mojego eseju z głównych jego tez. Dalej. Wiem, że nie każdy rozumie Literaturę i nawet ja, Jej orędowniczka – tak, proszę mi wierzyć na słowo – nie rozumiem Różewicza, ani liryki w ogóle, trzeba mi było tłumaczyć Wyspiańskiego, a w Dostojewskim zakochałam się dopiero po analizie „Zbrodni i kary”, a nie po lekturze. Ale brak zrozumienia w żaden sposób nie usprawiedliwia braku szacunku. Okolicznością obciążającą jest fakt, że zamysły Wielkich i Mniejszych są w owej klasie maturalnej wyjaśniane gruntownie i w sposób jasny.

Może przejdźmy do Historii, a pomińmy religię. Tę kwestię każdy uczeń owej klasy maturalnej powinien rozważyć we własnym sumieniu. Otóż – zaznaczę jasno – ja nie uważam, że uczeń klasy biologiczno-chemicznej powinien znać proces kształtowania się monarchii stanowej we Francji, monarchii parlamentarnej w Anglii, czy drogę Belgów do niepodległości. Ja oczekuję tylko, że nie będzie umieszczał starożytnych Rzymian w XIX wieku i odróżniał Armię Krajową od Armii Berlinga. Poza tym, że będzie potrafił w skrócie opowiedzieć historię swego narodu i kiedy go zapytają o Erikę Steinbach, będzie wiedział, że to nie Polacy wypędzili Niemców, tylko konferencja jałtańska. Może jeszcze chciałabym, by pamiętał i czcił Romualda Traugutta, rotmistrza Pileckiego (za wiele?) i powstańców warszawskich. Przede wszystkim zaś – tak, będę powtarzała do znudzenia – by miał szacunek i odrobinę historycznej empatii.

Jak zakończyć? Autor donosu ma do wyboru kilka postaw. Decyzja jest trudna, bo czy to wybranie łagodnej perswazji, czy wyszydzenie braku świadomości historycznej i nie tylko historycznej, czy też krytyka brutalna, bo na taką mnie również stać, czy wreszcie smętne „hulaj dusza, krzyż na drogę”, pobrzmiewa nieprzyjemnym moralizatorstwem, do którego nie mam prawa, pychą, na którą nie może sobie pozwolić człowiek wyprostowany (bo tak z dumą ośmielam siebie nazywać) i poczuciem wyższości. Tak więc droga klaso maturalna, i inne polskie klasy maturalne, zacytuję wam na zakończenie piękne słowa mojego literackiego Mistrza: „Buntuję się, więc jestem”.

Romantyczny i Klasyczny Obrońca Tego, co Ważne - Marta Orwat.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.