Podróże małe i duże

Wrześniowe spotkanie z Babią Górą

Babia GóraNa Przełęczy Krowiarki, po niewiele ponad dwóch godzinach jazdy, melduję się w środku nocy. Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi samochodu, który rozchodzi się po całej okolicy i odbija się kilkukrotnie od leśnych ścian pustego jak nigdy parkingu, ma dla mnie wymiar symboliczny – zamykam za sobą banalne wczoraj, poza horyzont odsuwam banalne jutro. Jest środa, połowa września, a ja jestem tu i teraz, zadowolony, że choć na chwilę udało się wyrwać z objęć codzienności. Do weekendu bym z tą zaborczą jędzą nie wytrzymał. Trzeba było działać szybko i z zaskoczenia. W pracy wziąć wolne, w nocy wsiąść w samochód i obrać kierunek ku górom. Złamać tydzień w samym jego środku, podstawić nogę galopującej rutynie. Jak dotąd wszystko przebiega zgodnie z planem. Zakładam plecak, zapalam czołówkę i wyraźnie podniecony ruszam na spotkanie z jedną z moich ulubionych kochanek – Babią Górą. Jesteśmy umówieni o wschodzie słońca.

BrzaskPrzed wschodem

Wspinaczkę rozpoczynam kilka minut po czwartej. Trochę późno. Do wschodu pozostało zaledwie sześć kwadransów. Dociera do mnie, że nie zostawiłem sobie zbyt wiele czasu na pokonanie tej wcale nie krótkiej drogi. Szlak na Babią z Krowiarek nie należy co prawda do trudnych ani wymagających technicznie, ale zwłaszcza w pierwszym fragmencie jest dość stromy i uciążliwy. Na szczęście znam tę trasę niemal na pamięć – wypełniająca szczelnie całą okolicę dojrzała czerń nie będzie dla mnie dodatkową przeszkodą. Jestem dość solidnie przeziębiony, jednak w górach zawsze wracają mi siły. Od samego startu narzucam tempo najmocniejsze, jakie tylko potrafię wytrzymać.

Wschód na BabiejWschód na Babiej

Wschód na BabiejWznoszącą się trzysta pięćdziesiąt metrów ponad Krowiarkami Sokolicę (1367 m n.p.m.) – skalny taras w dzień służący jako znakomite stanowisko widokowe, pierwszy tak wyraźnie odznaczający się punkt w drodze na szczyt Babiej Góry – osiągam już po dwudziestu pięciu minutach. Sam siebie zaskoczyłem tym wynikiem. Według mapy powinienem być tutaj najwcześniej za pół godziny. Jestem chyba w lepszej niż przypuszczałem formie. Obawy, że mógłbym spóźnić się na kulminacyjny moment porannego przewrotu okazują się niepotrzebne. Mogę pozwolić sobie nawet na kilkunastominutową przerwę. Ta przyda się bardzo, bo pot tryska ze mnie litrami, a z odsłoniętych fragmentów skóry buchają gęste kłęby pary. Zrzucam z siebie przemoczoną bieliznę, zakładam ciepły polar, kurtkę i czapkę. Wiem dobrze, że kiedy za kilka chwil przekroczę górną granicą lasu, warunki zmienią się diametralnie. Znacznie niższa niż tutaj temperatura i porywisty, dający się mocno we znaki wiatr to niemalże pewnik. Na odsłoniętych, rozciągających się ponad Sokolicą piętrach (piętro kosodrzewiny i piętro alpejskie) tutejsze huragany nie natrafiają na żadne poważniejsze bariery. Trzeba się zatem do zmagań z silnymi podmuchami solidnie przygotować. Wlewam w siebie kilka łyków gorącej herbaty i rozglądam się wokół. Na wschodzie niebo wyraźnie zaczyna się rozjaśniać. Czas najwyższy ruszać. Przede mną przecież wciąż jeszcze ponad połowa drogi.

Wschód na BabiejWschód na BabiejWschód na BabiejOrawa

Szlak z Sokolicy, przez Kępę (1521 m n.p.m.) i Gówniak (1617 m n.p.m.), na najwyższy wierzchołek masywu – Diablak (1725 m n.p.m.) nie należy do stromych. Na szczycie mocno zerodowanej, kopulastej turni „Królowej Beskidów” staję po zaledwie czterdziestu pięciu minutach niezbyt forsownego marszu. Rozgaszczam się na kamiennej podłodze. W jednej chwili w ustach słoność ustępuje miejsca smakowi zadowolenia. Zdobycie Babiej Góry to, rzecz jasna, żaden wyczyn, ale to niczego nie zmienia. Nie o sport tym razem przecież chodziło, lecz o świadomość. Przybyłem tu wziąć głębszy oddech, z oczu zdjąć szare bielmo, zasiać na polu jaźni ziarnko refleksji, odkłamać się. Najwyraźniej misja się powiodła. Czuję, jak z każdą kolejną sekundą moi wewnętrzni wrogowie słabną.

OrawaOrawaWidok z BabiejOrawa o wschodzie

Dochodzi piąta trzydzieści. Ukryty za kamiennym murkiem słucham, z jaką werwą swoje partie wyśpiewuje wiatr. Wieje potężnie. Halny? Nie, raczej jego znacznie chłodniejszy brat – Orawiak, albo któryś z mroźnych z natury kuzynów. Trzęsąc się lekko z zimna odliczam minuty do nastania dnia. Jest już bardzo jasno. Ze wschodu po niebie płyną szerokie potoki żywych barw, ku zachodowi zaś umykają światła ostatnich gwiazd. Za kwadrans słońce ukaże swoją twarz, więc pora zacząć przygotowania. Wstaję, oceniam sytuację i odkrywam, że na szczycie jestem zupełnie sam. Cieszę się z tego faktu niezmiernie. Zdarza mi się to na Babiej Górze pierwszy raz. Mogę dziś zawłaszczyć dla siebie całą dostępną przestrzeń. Jest pięknie. Coraz bardziej rozkwita nade mną pastelowe niebo, pod stopami srebrzą się skały, gęsto ścielą się rudziejące o tej wrześniowej porze dywany traw. Nie bez trudu w tych wietrznych warunkach rozstawiam statyw. Przykładam do wizjera niewyspane oko. Przez następnych kilkadziesiąt minut kadr wypełniają oceany światła i palety niezwykłych kolorów. Przejrzystość nie jest może nadzwyczajna, ale i tak dzisiejsza – całkiem niezła jak na Babią Górę – pogoda pozwala cieszyć się naprawdę rozległym widokiem. Na wschodzie – przepalone porannym słońcem Pieniny, Gorce, urokliwe szczyty Beskidu Wyspowego oraz Masyw Policy, na północy – grzbiety Beskidu Średniego i Małego, na zachodzie – Beskid Śląski i Żywiecki z wyraźnie zaznaczającymi się Klimczokiem, Skrzycznem oraz Pilskiem. Tylko na południu, gdzie ponad Orawsko-Nowotarską Kotliną malować się powinna wspaniała panorama obejmująca Tatry Bielskie, Wysokie i Niskie, a także Wielką i Małą Fatrę, widoczność mocno ograniczają szybko wznoszące się poranne opary. Tym razem nie przyjrzę się Łomnicy ani Gerlachowi, co nie znaczy jednak, że jestem rozczarowany. Magiczne pląsy chmur i mgieł ze wchodzącym słońcem to spektakl piękny sam w sobie, niepotrzebujący w swojej obsadzie dodatkowych gwiazd.

Orawa o wschodzieWidok z BabiejPoranek na Babiej

Nie potrafię dokładnie określić, jak długo hipnotyzowały mój wzrok te niezwykłe obrazy. W każdym razie kiedy demontuję swoje fotograficzne stanowisko, słońce jest już dosyć wysoko. Jeszcze przed chwilą kładło na przemarzniętej twarzy ciepłe okłady, niestety gromadzące się coraz gęściej nad Babią Górą ciemne dymy szybko zakończyły te jakże przyjemne zabiegi. Chmury pojawiły się prawie niepostrzeżenie i teraz szybko przysłaniają kolejne połacie nieba. Przez ich grubą skórę przenikają już tylko ostatnie promienie złocistego światła. Zanosi się najwyraźniej na solidną burzę. Chyba najwyższy już czas się zbierać. Wrzucam do plecaka aparat i, zadowolony z dzisiejszej przygody, niespiesznie obieram kierunek powrotny. Chociaż fizycznie czuję się kiepsko – jestem przewiany, przemarznięty i wykończony, męczy mnie lekka gorączka, potężny katar, ból gardła i prawie zupełnie straciłem głos – wiem, że ze spotkania z Babią Górą, jak zwykle, wrócę zdrowszy. Na kolejną kurację przybędę tu zimą.

Widok z BabiejBabia o poranku z PilskaBabia o poranku z PilskaBabia o wschódzie z Pilska
Z Babią Górą spotkał się Jakub Depowski.
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.