Felietony

Wyścig szczurów

Jednym z najczęstszych postulatów kontestacji było zawsze odejście od zdobywania i gromadzenia dóbr materialnych na rzecz innych wartości. Oczywiście trudno w jednym zadaniu określić wszystkie postulaty mające być alternatywą tzw. „wyścigu szczurów”, można jednak większość z nich sprowadzić do trzech zasadniczych dziedzin: niezależnych badań naukowych, działań o charakterze artystycznym i budowania nowych więzi społecznych. Jednakże analizując większość doniosłych inicjatyw realizujących te postulaty, wszystkie one wymagały zgromadzenia znacznych zasobów finansowych lub przynajmniej posiadania odpowiednich warunków do ich realizacji.

Najbardziej radykalni spośród proroków kontestacji najczęściej korzystali z materialnego wsparcia swoich rodzin. Inni publicznie odżegnując się od zainteresowania sferą materialną czynili ze swej postawy swoisty chwyt marketingowy. W rzeczywistości, dając rzeszom ludzi wrażenie uczestnictwa w czymś wielkim, korzystali z ich skromnych zasobów finansowych, bardziej lub mniej uczciwie nimi rozporządzając.

Byli również tacy, którzy nie mieli specjalnych ambicji naprawiania świata, ani nawet nie utożsamiali się z ideami, które głosili. Znajdowali po prostu w tym środowisku sposób na łatwe życie i chwilową popularność. Popadali stopniowo w różne formy hedonizmu i najczęściej kończyli jako życiowi bankruci.

Słowem: jakiekolwiek głoszono by deklaracje odejścia od wartości materialnych - zawsze do nich się rzecz sprowadzała.

Jedna chyba tylko grupa kontestatorów obroniła się przed próbą czasu. Ludzie, którzy cokolwiek czynili, czynili zawsze z wewnętrznego przekonania, najlepiej jak potrafili, nie bacząc na korzyści, jakie im to przynosiło. Jednakże aby wyrobić w sobie taką postawę nie wystarczy mieć niezłomne zasady. Trzeba mieć szczęście spotkać na swej drodze ludzi, którzy docenią nasz wybór i zamiast wpływać na nasze decyzje, zamiast nami manipulować, będą nas wspierać w dążeniach, bez względu jak dziwne czy niepraktyczne się im wydają.

Przez wiele lat borykałem się z problemem zatrudnienia. Początkowo, gdy praca była obywatelskim obowiązkiem, a jej brak uznawany był za przestępstwo, żadna z podejmowanych przeze mnie funkcji nie dawała mi satysfakcji. Poziom wynagrodzenia nigdy mnie nie interesował. Sądziłem wtedy, że moje wynagrodzenie jest miernikiem mojego zaangażowania, a że w żadną pracę nie potrafiłem do końca się angażować, więc moje wynagrodzenie wydawało mi się sprawiedliwe. Ciągle jednak próbowałem znaleźć jakieś zajęcie, które da mi satysfakcję, a w konsekwencji uznanie i wyższy standard życia. Dziś wiem, że było to myślenie naiwne. Ale czy niesłuszne?

Później, gdy praca stała się przywilejem, na który nie wszyscy zdawali się zasługiwać, ja znów jakby na przekór logice próbowałem znaleźć zajęcie, w które będę mógł się szczerze zaangażować. Ale większość ludzi, których spotykałem w pracy nienawidziła tego, co robią i skutecznie starała się tę postawę przekazać innym. Często spotykam się z poglądem, że zarobek to nie wynagrodzenie za pracę, tylko zadośćuczynienie za moralną i fizyczną dolegliwość jej wykonywania. Ten pogląd rozpowszechnił się do tego stopnia, że zadowoleni z pracy ludzie traktowani są podejrzliwie lub obarczani są dodatkowymi, niezwiązanymi z ich pracą obowiązkami.

Posiadając przez kilka lat status „bezrobotnego” doświadczyłem dziwnego zjawiska. Większość osób mających dopomóc mi znaleźć odpowiednie zajęcie, które umożliwiłoby mi rozwój, żądała ode mnie zaangażowania zanim doświadczyłem jakichkolwiek efektów swojej pracy. Starając się o pracę zmuszony byłem do wykonywania szeregu niepotrzebnych i bardzo frustrujących typowo urzędniczych czynności, które zanim jeszcze podjąłem pracę, ustawiały mnie w sytuacji przysłowiowego szczura na wybiegu. Dopiero gdy ta bieganina mocno nadwerężyła moją psychikę i pochłonęła moje skromne oszczędności, zrezygnowałem z poszukiwania pracy i postanowiłem po prostu spotykać się z ludźmi.

Moja sytuacja diametralnie się zmieniła. Zacząłem powoli uświadamiać sobie jakiej pracy szukam. Niedługo później wszystkie moje działania zaczęły układać się w logiczny ciąg zdarzeń, w których czasem trudno mi było przewidzieć następny etap, ale wszystko z siebie wynikało. Jakaś książka przeczytana przypadkiem, jakaś przeprowadzona rozmowa… Wyjąłem z szafy stare farby akwarelowe, jakiś pędzelek, przyniesione z makulatury kartony i zacząłem ćwiczyć. Szybko zorientowałem się, że bez fachowej pomocy nie posunę się ani trochę na przód. Nie chciałem zostać jeszcze jednym twórcą ludowym. Nie stać mnie było na kursy dla amatorów, więc postanowiłem po naukę pójść do samego źródła. Wstąpiłem na Akademię Sztuk Pięknych i… nie bardzo wiedząc, co się ze mną dzieje, podjąłem pracę modela. W krótkim czasie moja twórczość plastyczna przestała być już dla mnie najważniejsza, choć nadal poświęcałem jej każdą wolną chwilę. Pojawiały się nowe możliwości, co nie znaczy, że rezygnowałem z wcześniejszych planów. Po prostu wciąż ulegają one modyfikacji, co utwierdza mnie coraz bardziej w przekonaniu, że jestem niepowtarzalnym bytem w całym wszechświecie i tak właściwie to nie mam się z kim ścigać.

Tomasz Drath
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.