Podróże małe i duże

Yunnan (Chiny) – opowieści z podróży

Lijinag (Chiny)Znowu w podróży! Kunming – stolica Yunnanu, nazywany jest potocznie miastem wiecznej wiosny. Był moim pierwszym przystankiem, a przywitał mnie deszczem, ot tak, dla odmiany.

Drugiego dnia pobytu zaczął padać nawet śnieg, niewinnie i jakbyśmy to ujęli „symbolicznie”, ale zważywszy, że na południu Chin nie ma ogrzewania (bo przecież, po co?) czas ten był dla nas prawdziwym wyzwaniem. Piszę dla „nas”, gdyż w Kunmingu zatrzymałam się u pewnej dobrej znajomej, której gościna i towarzystwo sprawiło, iż szybko zapomniałam o brzydkiej pogodzie za oknem. Nakładając kolejne warstwy swetrów i koców oraz walcząc o miejsce przy elektrycznym grzejniku, umilałyśmy sobie czas, oglądając telewizję, w tym ostatnią część Harrego Pottera po chińsku.

Razem z chłopakiem mojej koleżanki pojechałyśmy do jego rodzinnego domu, niedaleko Kunmingu, gdzie miałam okazję doświadczyć namiastki życia codziennego chińskiej rodziny. Wieczorem po kolacji zeszła się prawie cała jego rodzina, przynosząc ze sobą wiele lokalnych smakołyków. Dla mnie hitem okazały się placuszki z mąki ryżowej pieczone na farelce. Nie zasmakowałam natomiast w tamtejszym specjalw – śmierdzącym tofu. Muszę stwierdzić, że nazwa faktycznie jest adekwatna. Podczas spędzonego tam czasu zauważyłam, że nikt nie zdejmował kurtki, gdy wchodził do domu, nic dziwnego, kiedy nie ma praktycznie różnicy pomiędzy temperaturą na zewnątrz a wewnątrz, ale mimo wszystko ja nie mogłam się przekonać. W nocy uratował nas elektryczny koc, cudowny wynalazek!

Następnego dnia po południu mieliśmy brać udział w pościgu. Miał to być pościg przyszłego pana młodego do domu jego wybranki. Tak, brzmi poważnie, ale skończyło się na tym, że pojechaliśmy razem z innymi znajomymi do domu tej dziewczyny, gdzie właśnie odbywała się rodzinna impreza, a wszystko to z okazji zaręczyn, w niektórych miejscach Chin jeszcze dosyć hucznie świętowanych. Od razu zaproponowano nam herbatę, kawę itd. Pewien starszy pan, być może ojciec świeżo zaręczonej dziewczyny, obdarował nas hojnie garścią cukierków. „Um… jakie dobre” – zdarzyłam powiedzieć i nagle poczułam, że coś dziwnego stało mi się z zębem. Zawołałam do koleżanki i jej chłopaka, żeby na chwilę podeszli ze mną w ustronne miejsce, bowiem okazało się, że mój ząb, który już wcześniej był posklejany z powodu wypadku, teraz znowu się ukruszył. Wszystko przez klejącego, twardego cukierka… Pojechaliśmy do szpitala i było mi głupio, że przeze mnie nie mogliśmy zostać dłużej u tak sympatycznych ludzi. W specjalnym centrum stomatologicznym wszyscy pracownicy byli wielce poruszeni, mając zagraniczna pacjentkę. Stomatolog, który mnie przyjmował, kazał nawet pielęgniarce nakręcić filmik i oczywiście zrobić na koniec pamiątkowe zdjęcie. Na szczęście wszystko poszło dobrze i zadowolona opuściłam klinikę. W międzyczasie rodziny narzeczonych zdążyły się przenieść do restauracji na uroczystą kolację, na którą my też dołączyliśmy.

Dali (Chiny)Dom Baiów (Chiny)

Następnego dnia opuściłam moich schorowanych przyjaciół, na których pogoda ostatnich dni odcisnęła swoje piętno, i sama też posmarkując nosem, pojechałam wgłąb Yunnanu. Moim celem było Dali – miejscowość oddalona na zachód od Kunmingu o jakieś 6 godzin jazdy pociągiem. Gdy wysiadłam na dworcu, czekała mnie jeszcze przejażdżka autobusem do właściwego celu mojej podróży, czyli Dali Gucheng, starożytnego miasta. Jest to niezwykle malowniczo położone miejsce – z jednej strony zamyka je wysokie pasmo gór, z drugiej zaś jezioro Erhai. Ludność zamieszkująca te okolice to Baiowie, jedna z mniejszości etnicznych Chin. Bai po chińsku oznacza „biały” i już na pierwszy rzut oka wiadomo, skąd akurat taka nazwa, bowiem tradycyjne domy Daiów posiadają białe elewacje. Wystarczy się rozejrzeć, żeby dostrzec, że w krajobrazie jeziora Erhai białość domów znakomicie koresponduje z białymi od śniegu szczytami gór. Dodatkowo na piękno tego miejsca wpływa sielski widok rybaków łowiących ryby na jeziorze (bądź proponujących turystom małą przejażdżkę) oraz ludzi pracujących na swoich polach. Zupełnie jakby czas stanął w miejscu.

Dobrym sposobem, aby tego wszystkiego doświadczyć i pokontemplować, jest wyprawa rowerowa wzdłuż brzegu jeziora. Tak też zrobiłam i ja. Drugiego dnia popytu w Dali, wypożyczyłam rower i ruszyłam w drogę… Taaak, dojechawszy do jeziora, zgubiłam szlak, jak to możliwe skoro droga ponoć biegnie wzdłuż niego? Nie wiem, ale przynajmniej miałam okazję poznać sympatyczną Dunkę, również podróżującą samotnie. Błądziłyśmy razem wśród ciasnych uliczek jednej ze wsi niedaleko Dali Gucheng. Niezapomniane przeżycie, niby wieś, a domy tu wydają się być prawdziwymi fortecami z imponującymi portalami i malowidłami na białych ścianach. Ponadto są one dosyć wysokie i zgrupowane ciasno obok siebie. W końcu znalazłyśmy właściwą drogę i po trzech godzinach dotarłyśmy do Xizhou – miejscowości równie pięknej i zabytkowej co Dali, zamieszkałej przez lud Bai. Ciasne uliczki starożytnego miasta prowadzą na główny plac, pośrodku którego stoi duży łuk. To właśnie przy nim spotkałyśmy się z Chinką z couchsurfingu, z którą poszłyśmy najpierw coś zjeść, a potem do hotelu, w którym pracuje. Hotel ten, jak się okazało, jest prawdziwą willą pewnej bogatej rodziny Baiów, która jest również wpisanym w rejestr zabytkiem. Na miejscu oprowadził nas kolega naszej nowo poznanej Chińskiej koleżanki, opowiadając o historii tego miejsca. W trakcie zwiedzania miałam okazje poznać właściciela tego zabytkowego obiektu, a mianowicie Amerykanina z Chicago, którego babcia była Polką, a i on sam parę razy był w Polsce na studiach. Jaki ten świat mały! Zakochał się w Chinach i teraz prowadzi interesy w tym pięknym miejscu.

Dom Baiów (Chiny)Jezioro Erhai (Chiny)

W Dali i w okolicach nie brakuje bogatych Chińczyków i obcokrajowców, którzy nie tylko przyjechali tam odpocząć i pooddychać świeżym, czystym powietrzem, lecz często po prostu są właścicielami mieszczących się tam hoteli. Mając doświadczenie życia w Pekinie, nie dziwię się, że Pekińczycy masowo jeżdżą do Dali, gdyż w porównaniu z zanieczyszczoną metropolią jest to prawdziwy raj na ziemi.

Otoczone tradycyjnymi bramami miejskimi miasteczko Dali Gucheng tętni wewnątrz życiem artystycznym. Na ulicach pełno straganów oferujących rękodzieła oraz ulicznych grajków, bębniarzy, gitarzystów itd. Sporo również galerii sztuki, pubów, a nawet dyskotek. Nic dziwnego, gdyż miejscowość ta przyciąga głównie turystów, wagabundów oraz marzycieli poszukujących tu swojego szczęścia. Już pierwszego dnia poznałam Chinkę z Guangdong, która porzuciła stresującą prace w korporacji, aby podróżować i w końcu zacząć cieszyć się życiem. Osiadła na jakiś czas w Dali, gdzie, jak mówiła, przygotowuje się do rozpoczęcia swojego małego biznesu, a mianowicie sprzedaży płatków róż. Hmm… coś musi w tym być, bo w trakcie mojego pobytu nad jeziorem Erhai natknęłam się niejednokrotnie na płatki róż. Jak mówiła, służą zarówno jako kosmetyk oraz składnik odżywczy ludzkiej diety.

Lijiang (Chiny)Posiadając tak bogate zasoby dziedzictwa kulturowego oraz znakomite walory przyrodnicze i krajobrazowe Dali i okolice jeziora Erhai są niewątpliwie miejscem wyjątkowym, w którym chciałoby się zostać na dłużej. Mój czas jednak nie pozwalał mi na jeszcze kolejny dzień spędzony w tej miejscowości. Ostatni raz odwróciłam się, aby zobaczyć rozciągający się za mną wschód słońca bajecznie wzbijający się ponad ośnieżone szczyty gór, po czym wsiadłam do autobusu jadącego na dworzec. Podróż pociągiem zabrała mi tylko dwie godziny i już byłam w Lijiangu. Miejscowości w północno-zachodniej części prowincji Yunnan położonej niedaleko legendarnej krainy Shangrila (po chińsku Xianggelila) mieszczącej się u stóp wyżyny tybetańskiej. Tamtejsze krajobrazy oraz czystość i niebieskość powietrza, jakiego od dawna nie widziałam, zupełnie zwaliły mnie z nóg. Nie miałam szczególnych planów, więc pojechałam prosto na stare miasto, jedną z głównych atrakcji Lijiangu znajdującą się na liście UNESCO. Miasto położone jest w dolinie górskiej i zamieszkałe w dużej mierze przez ludność Naxi. Przechadzając się po ciasnych uliczkach starego miasta, pozwoliłam sobie na totalną dezorientacje w terenie. Wchodząc w coraz to ciaśniejsze uliczki, nie mogłam się nadziwić jakie to wszystko piękne. I to właśnie w takich zaułkach najbardziej mi się podobało, a to z jednego prostego powodu, na głównych alejach było zbyt dużo turystów, jednym słowem gwarno i tłoczno. Pomimo iż nie był to sezon turystyczny, ludzie faktycznie mnożyli się na potęgę o każdej porze dnia i nocy. No właśnie, kiedy wyszłam wieczorem ponownie na przechadzkę, natrafiłam na ulicę z klubami nocnymi i dyskotekami. Naganiacze próbowali zaciągnąć mnie do którejś z nich, ale mnie jakoś ten klimat nie odpowiadał. Krążąc wokół starego miasta, pomyślałam, ze Lijinag to taka chińska Wenecja. Ciasna zabudowa, mnóstwo kanałów, mostków itp. sprawia, że miasto posiada swoją wyjątkową bajkową atmosferę. No i ilość turystów jest bardzo podobna.

Lijinag (Chiny)Lijinag (Chiny)Wąwóz Tygrysa (Chiny)

W okolicy znajduje się wiele pięknych miejsc, ale ze względu na ograniczony czas musiałam dokonać wyboru i wyselekcjonować jedno z nich, do którego pojadę. Nie zastanawiałam się długo. Zdecydowałam się na Wąwóz Skaczącego Tygrysa, jeden z największych i najgłębszych kanionów na świecie. Położony w górnej części rzeki Jangcy jest oddalony od Lijiangu o 60 kilometrów. Wąwóz liczy około 15 kilometrów i podzielony został na trzy odcinki, górny, środkowy i dolny. Mieści się on pomiędzy dwoma ośnieżonymi górami liczącymi ponad 5 tys. m n.p.m. Rozciągające się tu widoki rzeczywiście zapierają dech w piersiach. Również sama podróż drogą prowadzącą wzdłuż wąwozu gwarantuje niezapomniane przeżycia. Dzieje się tak nie tylko ze względu na piękne krajobrazy, ale i niebezpieczeństwo towarzyszące jeździe samochodem w tamtym rejonie. Nie ma bowiem żadnych barierek mogących w jakikolwiek sposób chronić przed wypadkiem, a o ten nietrudno, bo jest tam bardzo stromo. Tak stromo, że nie odważyłabym się tam jechać rowerem, a nawet piesza wędrówka budzi lęk. Cieszę się więc, że mój kierowca jechał pewnie i zdecydowanie, od czasu do czasu wymijając leżące na ulicy głazy… Inaczej chyba bym się tam nie dostała.

Wysiadłam, aby przejść środkowy odcinek szlaku i zejść do tygrysiej skały, przez którą według legendy miał przeprawić się na drugi brzeg wąwozu tygrys. Szaleńczo rwąca rzeka jest doskonałym przykładem żywiołu natury, w obliczu którego możemy poczuć się mali i bezbronni. Stojąc na skale tygrysa, rozkoszowałam się tym uczuciem, próbując sobie jednocześnie wyobrazić, jak ów legendarny tygrys mógł przeskoczyć wąwóz… No cóż w chińskiej mitologii i wyobrażeniach ludowych tygrys jest królem zwierząt, synonimem potęgi i siły, dlatego nie dziwmy się legendzie. Kto wie, może wciąż gdzieś tam czai się jego potomek, a może i w czeluściach skał ukryty jest smok…

Świątynia buddyjska, Kunming (Chiny)Wąwóz (Chiny)

Ostatni dzień w Yunnanie spędziłam ponownie w Kunmingu, odwiedzając znajomych. Tym razem pogoda bardziej dopisała, a i towarzystwo już wyzdrowiało. Koleżanka wzięła mnie na przechadzkę po mieście. Zwiedziłam przepiękną buddyjską świątynie, parki oraz kampus jednego z tamtejszych uniwersytetów, próbując przy okazji lokalnych przysmaków w tym „wodnych kasztanów” – chyba tak to się nawyzywało. Moja podróż zakończyła się wspinaczką na najwyższą w okolicy górę, z której rozciągał się widok na panoramę miasta. Wyruszyliśmy o zmroku. Wyposażeni w latarki i zapasy żywnościowe, czyli ciasteczka i piwo. Z początku wyglądała niewinnie, ale droga była miejscami ciężka. Na pewnym odcinku trzeba było zejść z głównej drogi przez dziurę w płocie, aby przedostać się do wąskiej udeptanej ścieżki. „Matko, gdzie oni mnie prowadzą?” – pomyślałam, lekko przerażona. Ścieżka prowadziła przez las. Ze zdumieniem odkryłam, że przy niej znajdują się wielkie grobowce. Klimat jak z horroru, ale nam i tak dopisywały humory. Na szczycie góry okazało się, że jest tak zimno i wietrznie, że z jeszcze niedopitym piwem zeszliśmy z powrotem w dół. Zdobycie góry w Kunmingu uważam za przypieczętowanie mojej całej wyprawy. Jestem wdzięczna, że mogłam być tam, gdzie byłam i spotkać tylu fantastycznych ludzi. Już się nie mogę doczekać kolejnej przygody!

Kornelia Drozdek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.