Państwo, polityka, społeczeństwo...

Z tabaką w głąb Kaszub

Ty, co myśli strudzone orzeźwiasz z uśpienia, Ty, co rozpędzasz nudy i zmniejszasz katary, Rozkoszo wszelkich nosów, osłodo zmartwienia, Tabako! darze niebios, przyjm moje ofiary. H. Błotnicki, Pochwała tabaki

Jezioro Charzykowskie (Kaszuby)Po długich stuleciach panowania w Europie monarchów „z Bożej łaski” XX w. przyniósł prawdziwy urodzaj egalitarnych systemów opierających – wzorem francuskich rewolucjonistów – swoją sakrę na „woli ludu”. Spośród nich narodowy socjalizm okazał się na szczęście efemerydą (choć i tak istniał on o dwanaście lat za długo), za to już komunizm, czyli tzw. realny socjalizm zagościł na naszym kontynencie znacznie dłużej, zaś demokracja parlamentarna okazała się przedsięwzięciem o wybitnej trwałości. Czy coś jednak łączy owe „wolnościowe” systemy poza krzykliwym egalitaryzmem? Okazuje się, że dość sporo. Albowiem władza, która dała ziemię chłopom (komunizm) – odbierając ją oczywiście komu innemu – czy prawo do wolnych wyborów (demokracja), władza, która wedle swoich urojonych wizji sprawuje rządy w imieniu „ludu” – rzekomego „suwerena”, a która szafuje na lewo i prawo pojęciem „wolności” czuje się po pewnym czasie we własnym mniemaniu tak bardzo „wolnościowa”, niejako z definicji, że często nie widzi potrzeby owej „wolnościowości” niepotrzebnie udowadniać. Próbuje więc w końcu coraz więcej nakazywać i zakazywać.

Demokracja ma na płaszczyźnie wolności pewne zasługi (choć sama w sobie jest wyłącznie sposobem wyłaniania władzy i niczym więcej), ale od pewnego czasu i ona uzurpuje sobie prawo do organizowania życia swoim poddanym, za przeproszeniem: „obywatelom”, co w Unii Europejskiej doprowadziło już – wzorem rewolucji francuskiej i komunizmu – do kolejnej walki z wolnością w imię wolności. I nie chodzi mi bynajmniej o kaganiec „politycznej poprawności”, który akurat wielkich problemów mi nie sprawia (choć zdumiewające, że ów srogi zakaz jakiejkolwiek krytyki dotyczy jednych grup, a szerokim łukiem omija inne), a raczej o rosnącą wszechpotęgę administracji, brutalnie gwałcącą nasze prywatne życie wedle najgorszych totalitarnych tradycji. Dla dobra „ludu”, dodajmy... „Światła” władza „europejczyków” narzuca więc coraz częściej ile czego może wyprodukować rolnik, określa słynną krzywiznę dopuszczonego do sprzedaży banana, a nawet bezczelnie wciska się w nasze życie intymne, „z buciorami” wkraczając między rodziców a dzieci (gdybym chociaż wierzył, że faktycznie chodzi o ich dobro...) i z wysokości swego majestatu ogłasza „zalecane” relacje między małżonkami czy kochankami (a fakt, że preferuje miły mi układ równoprawny nie ma tu nic do rzeczy – chodzi wszak o zasady i tupet rządzących). Posuwa się przy tym coraz dalej i śmielej, zawsze oczywiście odnajdując dla siebie jakiś pretekst w postaci obrony czyichś praw czy czegokolwiek innego. Coraz częściej też zakazuje na przykład publicznego eksponowania symboli religijnych, doskonale wiedząc, że uderzy to zwłaszcza w małe narody, opierające na nich swoją tożsamość (jak Żydzi, Karaimi czy Ormianie – a może właśnie o dokuczenie tym pierwszym tutaj chodzi?). A więc kolejny zakaz, kolejne określenie jaki powinien być „obywatel”... „Obywatel”, „partner” czy ktoś tam jeszcze – grunt, aby był na tyle „wolny”, aby nie mógł sam o sobie decydować...

Osobiście większy wpływ wywarł na mnie inny zakaz, wprowadzony w Polsce w 2010 r. – zakaz palenia tytoniu w restauracjach i knajpkach, kiedy wszechwładne państwo (euro-państwo?) uznało, że powinienem być zdrowszy, albowiem potrzeba mu zdrowych „obywateli”. Mamy tutaj zresztą kolejny wspólny mianownik systemów egalitarnych, albowiem Adolf Hitler (nienawidzący dymu tytoniowego szczery fascynat tzw. zdrowego stylu życia, charakterystycznego zresztą dla narodowego socjalizmu) wprowadził za swojej kadencji podobnie restrykcyjne przepisy. Obecny zakaz – poza arcyciekawym przypadkiem, że wprowadziła go partia mieniąca się „liberalną”! – wyszedł mi bowiem naprawdę... na dobre i mało brakowało, a ustawiłby w szeregu jego zwolenników. Albowiem nie mogąc popykać fajki (za papierosami nieszczególnie przepadam) przy piwie w lokalach do tego dotąd przeznaczonych, postanowiłem oba nałogi realizować w domowych pieleszach. Nie w ramach jakiegoś pseudo-buntu czy szumnie odtrąbionego bojkotu, ale zwyczajnej wygody i prostego rachunku ekonomicznego: przepłacanie za piwko w lokalu, z którego trzeba wychodzić aby zapalić kontra znacznie niższa cena sklepowa trunku spożytego w domu w pełnym – dla odmiany - komforcie. Biorąc pod uwagę jak wiele pieniędzy zostawiałem dotąd w różnych barach, a przy dłuższym posiedzeniu żołądek dopominał się jeszcze o posiłek – na dwuletniej absencji w knajpkach i restauracjach (z wyłączenie sezonu letniego z jego ogródkami piwnymi) zaoszczędziłem już sporo grosza. Gdy zaś do atrakcji jazdy pociągiem obok syfu dołączył jeszcze całkowity zakaz palenia (choć przedziały dla palących i niepalących były przecież wyraźnie oddzielone!) – z rozkoszą „odkryłem” w miarę czyste autobusy dalekobieżne, w których na dodatek można się zdrzemnąć bez strachu o własne mienie. Ale osobiste korzyści (jak spadające na nielubianego sąsiada „kwoty mleczne”, ciesząca mniej tolerancyjną część ateistów „laicyzacja” przestrzeni publicznej, zakaz palenia w oczach niepalących czy tzw. związki partnerskie w perspektywie ich beneficjentów) – wbrew naturalnemu dla człowieka egoizmowi – nigdy nie powinny przesłonić istoty problemu, jakim jest bezczelność biurokratycznego państwa, które stawia się w pozycji arbitra w naszych najbardziej intymnych sprawach (czego nie robili nawet monarchowie absolutni!) oraz skandalicznie depcze prawo własności. Bo ja mogę cieszyć się z zakazu palenia w danym lokalu, ale ten lokal zakłada przecież ktoś za swoje własne pieniądze i powinien mieć prawo decydować o tym czy jest on przeznaczony dla lepiej czy gorzej ubranych, palaczy czy niepalących, skoro chodzi o jego własne progi! Na przystankach komunikacyjnych niech władza sobie decyduje nawet o kolorze skarpetek ich użytkowników – tego prawa jej nie odmawiam, ale odmawiam go tam, gdzie mamy do czynienia z czyjąś prywatną własnością! No, ale przecież żyjemy w systemie „wolnościowym”...

Gdy piszę te słowa pojawiają się oczywiście nowe pomysły (a nie będę podpowiadał, że wbrew „laicyzacji” wiele publicznych gmachów wciąż zdobią powstałe w czasach „ciemnoty” wizerunki greckich i rzymskich bogów...). I tak w naszej jaśnie oświeconej Trzeciej Rzeczypospolitej – po idiotyzmie pielgrzymkowych prohibicji „papieskich” (z całym szacunkiem dla papieży, nie władz!) – jacyś nadgorliwcy znowu wymyślili, aby zakazać sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych (pewnie właściciele sklepów spożywczych, zachęceni sukcesem producentów e-papierosów), a tymczasem niezawodna w swym zamordyzmie Unia Europejska „rozważa” – a to zawsze złowroga zapowiedź – zakazania produkcji i sprzedaży tabaki. W tym przypadku nie jestem w żaden sposób stroną, choć zachowałem sentyment do tej używki z dawnych lat, niemniej zanosi się na kolejną odsłonę demokratycznej i unijnej „wolności” oraz na kolejny zakaz dla kolektywnego „suwerena”, który nie uderzy tym razem w mniejszości narodowe i religijne (a więc te mniej słuszne od innych mniejszości), ale przede wszystkim w polskich Kaszubów, ich tradycje i obyczaje... A ponieważ tzw. „euroentuzjaści” rzadko miewają pojęcie o tym, czym jest tradycja kulturowa, warto przy tej okazji przywołać pokrótce tradycje zażywania tabaki na naszych ziemiach, zwłaszcza nadbałtyckich.

Użytkowanie tytoniu jest – jak powszechnie wiadomo – wątpliwą zasługą Indian amerykańskich, a jako pierwszy Europejczyk z owym nałogiem zetknął się już Krzysztof Kolumb w 1492 r. na Juanie (późniejszej Kubie) – swojej początkowej „Japonii”. W Nowym Świecie kolonizatorzy przyjęli i ze sporym rozmachem kontynuowali tytoniowe tradycje zwłaszcza w Wirginii, ale gdy lekarz Filipa II Franciszek (Francisco) Hernandez sprowadził intrygującą roślinę do Europy, dość szybko zaraziły się nowym nałogiem Hiszpania i Portugalia, a później Francja i Anglia (przy wybitnej roli Franciszka Drake’a i Waltera Raleigh) oraz inne kraje Starego Świata. Tytoń ochoczo palono w cygarach i fajkach, żuto i wąchano. Niemałe zasługi w jego propagowaniu mieli liczni lekarze (!), a zwłaszcza francuski ambasador w Lizbonie, Jan (Jean) Nicot, który zalecał nowy produkt Katarzynie Medycejskiej jako skuteczny środek na migreny. Nieprzypadkowo rolę owego dyplomaty w promowaniu w Europie nowego nałogu uwieczniono nazwą nikotyny. Papieże, cesarze i królowie próbowali zatrzymać jej zwycięski pochód przez Europę, ale w końcu i oni musieli złożyć broń (najdłużej w oporze przeciw używce trwała republikańska Szwajcaria, do której jeszcze wrócimy).

Do Polski tytoń trafił dwiema drogami: z Imperium Osmańskiego i Francji, przy czym znad Bosforu dotarł nawyk palenia, a znad Sekwany nieco później – wąchania. Przyjmuje się, że pierwsze nasiona tytoniu trafiły do Rzeczypospolitej w 1590 r., kiedy to przesłał je królewnie Annie Wazównie polski poseł w Istambule (liść z rodzaju Nicotiana ozdobił zresztą zielnik królewskiej siostry). O owym wschodnim pochodzeniu nałogu zaświadczają przyjęte z języka tureckiego nazwy cybuch i lulka, a jeszcze bardziej stambułka. Znad Bosforu pochodzi i samo imię tytoniu vel tytuniu (tur. tütün – „dym”), zwanego również za Hiszpanami tabaką (hiszp. tabaco), co z kolei wywodzić się miało z antylskiego języka taino. Z kolei nawyk wciągania sproszkowanego „wynalazku” nosem – jako się rzekło – przybył z Francji drogą przez Niemcy i stąd nazywano „właściwą” tabakę proszkiem francuskim (co nie okaże się ostatnią przyjemnością określaną nad Wisłą przydomkiem „francuski”...).

Na początku XVII stulecia tytoń dość powszechnie palili i wąchali w Rzeczypospolitej zwłaszcza młodzieńcy. W podobnym czasie zgubne skutki nikotyny zdemaskował w swym Misokapnosie król Anglii Jakub I, który postanowił podzielić się swymi obawami z Zygmuntem III Wazą, przesyłając mu egzemplarz owego dzieła. Zadziorną odpowiedź zgotowali jednak Stuartowi polscy jezuici, którzy wykpili złowieszcze tezy władcy Anglii i Szkocji w Antimisokapnosie. A już za Władysława IV Wazy w ogrodzie królewskim w Warszawie śmiało zieleniły się liście rodzaju Nicotiana, zaś w 1661 r. polsko-litewski sejm uznał tytoń za używkę nieszkodliwą dla zdrowia (widać, już wtedy parlamentarzyści posiadali równe dzisiejszym kompetencje w dziedzinie nauk biologicznych...), wprowadzając jednocześnie na niego stosowne cło, na którego straży stanął Adam Sakowicz. Co pewien czas krytykowano jednak opłacalność produkcji, którą trudnili się często niemieccy koloniści. W czasach saskich znaczną popularnością w Warszawie cieszyła się natomiast tabaka z dodatkiem lawendy i olejków, zwana syrakuzaną, od pochodzenia pewnej przedsiębiorczej Włoszki. W 1776 r. wprowadzono państwowy monopol na fabryki tytoniu, który przynosił rocznie skarbowi państwa niemal 5 milionów zł.

I choć znanych jest wiele przypadków gdy nawyki i tradycje przenosiły się z dworów do chat (lub na odwrót), to na całych ziemiach polskich obyczaj „zażywania” tabaki tak ochoczo i gromadnie przejęli tylko Kaszubi – niestrudzeni pomorscy rolnicy i rybacy, fascynujący arcyciekawym narzeczem, bogactwem folkloru i wiernością swej spuściźnie. Obyczajów mieli wszak sporo, a kultura prawych gospodarzy Pomorza musi zdumiewać i zachwycać. Tylko tutaj owoce rolniczego trudu tak śmiało uzupełniano owocami połowów w Bałtyku i błękitnych jeziorach. Tylko tutaj tak wspaniale świętowano Czarnym Weselem kopanie torfu. Tylko tutaj (obok Kurpiów) rękodzieło sięgało po tak wykwintne wzory, a hafty osiągały taką wspaniałość. Tylko tutaj poznać można było smak lëniôka, marchewnego pieprznika, rëbiónki, mącznych ruchôczy oraz tak fenomenalnie przyrządzonej ryby lub... rybnej jajecznicy. Tylko tutaj – obok może Karpat – tańczono tak dziko i ogniście za sprawą dzëka i tak dostojnie w rytm kosédera. Tutaj także w Śmigus Dyngus (drugi dzień wspaniale obchodzonych Jastrë) nie marnowano szczególnie wody – choć nie brakowało jej w morzu, jeziorach, rzekach i potokach – lecz smagano urodziwe dziewoje gałązkami jałowca. Tutaj snuto opowieści o złowrogim Smętku, przewrotnych purtkach i potężnych stolemach, a majestatyczne gryfy i ponętne nimfy tylko tutaj zdawały się być tak prawdziwe... A do wielu kaszubskich tradycji śmiało dołączyło „zażywanie” tabaki, w myśl porzekadła chłop co nie zażywa, baba się nazywa...

Można się zastanawiać jakie miejsce uznać za prawdziwe serce Kaszub, lecz zadanie to bezcelowe, albowiem takich miejsc jest wiele. Na pewno należy do nich Półwysep Helski, gdzie naturalne warunki sprawiły, że wsie nie miały charakteru rolniczo-rybackiego, a wyłącznie rybacki, całkowicie związany z połowami na Wielkim Morzu i Małym Morzu (Zatoce Puckiej). Na pewno należy do nich Gdańsk, przez który kontaktowali się Kaszubi z wielkim światem. Na pewno należy do nich Swarzewo z sanktuarium maryjnym Królowej Polskiego Morza i Wejherowo ze słynną kalwarią – „kaszubską Jerozolimą”, znaną też jako Swjątë Górë. Na pewno należą do nich Żarnowiec i Żukowo, które za sprawą tamtejszych zakonnic stały się najważniejszymi centrami słynnego kaszubskiego haftu – wësziwu. Na pewno należy do nich rejon Kościerzyny i jeziora Wdzydze, którego tonie dawały rybakom niepowtarzalny jak sami Kaszubi endemit – troć wdzydzką, a skrywać też miały Wdzydzannę, nie ustępującą z pewnością wdziękiem Świteziance i Goplanie. Tym bardziej, że na południu jego krzyżowa w kształcie tafla wcina się głęboko w sławne Bory Tucholskie (Tëchòlsczé Bòrë), ciągnące się niemal po Chojnice, zaś na północnym brzegu rozłożyły się Wdzydze Kiszewskie z nieprzypadkowo chyba najstarszym na ziemiach polskich skansenem z 1906 r. i Jarmarkiem Wdzydzkim.

Miana serca Kaszub nie sposób odmówić także rejonowi Kartuz i Jezior Raduńskich, zasłużenie słynącemu jako „Szwajcaria Kaszubska”, zwłaszcza że wznosi się ponad nim prawdziwa królowa tej ziemi – Wieżyca (329 m.). Kartuzy (Kartùzë), biorące swą nazwę od niestrudzonych zakonników, słyną gotyckim kościołem o trumiennym w kształcie dachu, sympatycznym rynkiem, romantyczną Wyspą Łabędzią na Jeziorze Klasztornym Małym, Muzeum Kaszubskim oraz Regionalnym Zespołem Pieśni i Tańca „Kaszuby”, którego piosnki – wespół z Kartuskim Festiwalem Muzyki Kameralnej i Organowej w pradawnej świątyni kartuzów – wypełniają miasteczko magią dźwięków. Słyną także Kartuzy jako „stolica” owej pomorskiej „Szwajcarii”. Z Kartuz zaś koniecznie trzeba wybrać się do pobliskiego Chmielna, aby po drodze zrozumieć skąd bierze się zachwyt nad pięknem tego właśnie zakątka kaszubskiej krainy.

Jezioro Karsińskie (Kaszuby)Jezioro Charzykowskie (Kaszuby)

Gdy w zagłębieniach pomiędzy zielonymi wzgórzami zaczną migotać nam błękitne tafle jezior, łatwo przyłączymy się bowiem do zachwytu nad ową perłą polskiej ziemi. Właśnie pomiędzy Jeziorem Białym, jeziorem Kłodno i Jeziorem Raduńskim Dolnym – niczym pośród trzech niebieskich skarbów – rozłożyły się zabudowania Chmielna z kształtną wieżą uwiecznionego w herbie dziewiętnastowiecznego kościółka i paroma starymi domostwami. I jeśli Kartuzy uchodzić mogą za odpowiednik Kościerzyny, to Chmielnu przypaść musi rola Wdzydz Kiszewskich, jako miejsca jednako zachwycającego turystów, co stojącego kaszubską tradycją. Gdy już nasycimy wzrok przepysznymi pejzażami, godnymi każdej Szwajcarii na świecie, gdy już przekąsimy świeżą rybkę z jeziora, koniecznie trzeba udać się do Izby Regionalnej Kaszëbskô Chëcz, nawiedzić Izbę Pamięci Juliusza Studnickiego i galerię „Kaszubski Róg” oraz zajrzeć do Muzeum Ceramiki Kaszubskiej, aby wkroczyć w świat wspaniałego, tradycyjnego rękodzieła, którym od dziesięciu pokoleń para się rodzina Neclów. Albowiem dzieło zainicjowane w XIX stuleciu przez Michała Necla w Kościerzynie, a kontynuowane w Chmielnie przez jego syna Franciszka stanowi prawdziwą wizytówkę Kaszub, w których kulturowy pejzaż na trwałe wpisały się tradycyjne motywy gwiazdy, rybiej łuski, lilii, tulipana i wianka, ozdabiające gliniane naczynia.

Śmiało można zatem rzec, iż charakterystyczna ceramika stanowi jeden z symboli kaszubskich tradycji Chmielna. Drugim jest wspaniała muzyka ludowa, kultywowana przez zespół Chmielanie. Trzecim zaś... oczywiście tabaka! Wieś słynie bowiem zasłużenie jako jej „stolica”, a chmieleńska tabaka jest wysoko ceniona przez znawców. Kaszëbskô Chëcz daje możliwość obserwowania wyrobu francuskiego (kaszubskiego?) proszku, zaś lipcowe Mistrzostwa Polski w Zażywaniu Tabaki są najsłynniejszą tego typu imprezą w kraju i czasem, w którym Chmielno żyje bardziej intensywnie niż kiedykolwiek. Zarazem jest to prawdziwy festiwal kaszubskiej tradycji, w której brązowy proszek odgrywał zawsze niepoślednią rolę.

Nie byłoby bowiem Kaszub bez zażywania tabaki przed kościołem, kiedy na mszę przybywali strojni gospodarze i zamożni gburowie... Ba, zażec ją wypadało nawet w czasie mszy, a ów specyficzny rytuał rozpoczynał sam kapłan, kiedy wstępował na ambonę, podejmowali go zaś ochoczo zgromadzeni w świętym przybytku wierni. Sam proszek noszono dumnie w tabakierach z zatkanego drewnianym kołkiem rogu, co wywołało rozkwit specyficznie pomorskiego rzemiosła – rogarstwa. W okresie międzywojennym wybierano nawet na Pomorzu tzw. króla tabaczników, który za przygotowanie najmocniejszego specyfiku otrzymywał na rok monopol na sprzedaż sproszkowanego tytoniu w swojej wiosce.

I dzisiaj, kiedy tradycja i wielobarwność powoli zanikają, można się tylko cieszyć, że twardzi i uparci Kaszubi wciąż trwają wbrew kiczowatej współczesności w wierności dziedzictwu swojej „małej ojczyzny”. A na to dziedzictwo składa się przecież tak wiele – własna mowa (o jej statusie przesądzać nie chcę), pradawne hafty, piękna ceramika, regionalna kuchnia, pielgrzymki do Swarzewa i Kalwarii Wejherowskiej, a także – choć nikogo do tego nie namawiam – zażywanie tabaki. I choć Nadbałtyckie Mistrzostwa w Tabaczeniu organizowane w Rewie i Władysławowie nie okazały się trwałe, to na straży kaszubskich tradycji stoją przecież nadal – na równi ze świętami i odpustami – chmieleńskie Mistrzostwa Polski w Zażywaniu Tabaki, Dębogórskie Święto Tabaki i Muzyczna Biesiada z Kaszubską Tabaką. I miejmy nadzieję, że – jak w przypadku Mistrzostw Szwajcarii w Zażywaniu Tabaki w kraju równie pięknym jak „Szwajcaria Kaszubska”, który w swym sprycie do Unii Europejskiej ani myśli wstępować – nikt nigdy nie odważy się ich zabronić, a nie zawsze zdrowe, ale zawsze barwne tradycje przetrwają epokę parlamentarzystów i europarlamentarzystów, niemal z definicji ciemnych jak tabaka w rogu...

Bartłomiej Grzegorz Sala
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.