Już od soboty 21 czerwca na drogach wylotowych całego kraju, można było zobaczyć taki oto widok: weseli, niepoważni, kolorowi ludzie zmierzali ku jednemu celowi - stary, podominikański klasztor w Piotrkowie.
Trochę zrujnowany a wiec wręcz idealny na hipchatę! Pełen tajemniczych zakamarków i dłubiących w nosie chłopców. W sobotni wieczór dotarło tylko około 15 ludzi, więc klimat zrobił się tak kameralny, że praktycznie brak zdjęć z tych chwil!
Najpierw rowerem prosto z Krakowa przybył Dźwiedziu, następnie Europa i Frantz – niezmordowani redaktorzy hippisowskiej gazety (drukowanej na najprawdziwszym papierze) „Różne Drogi” oraz Prorok vel Jonasz – rzeźbiarz z Paryża – z całą rodziną. Oczywiście co chwile dołączały nowe osoby.
Takiego nalotu Dzieci Kwiatów piotrkowianie chyba jeszcze nie widzieli! Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz;-) Stan osobowy zlotu na godzinę około 13:00 dnia 22.06 przedstawiał się następująco:
Później dotaro jeszcze raz tylu znajomych. Jednym słowem: było wesoło;-) Ale wróćmy do przedednia całego bałaganu. Gdy nas już się trochę zebrało, jak przystało na porządnych hippisów, za pomocą rozpałki w kostkach uruchomiliśmy grill i raczyliśmy się kiełbaskami, prowadząc bardzo ciekawe dyskusje do białego rana. Nie spodziewałem się, że będzie nas aż tyle. I że będzie to tak ważny zlot. Tak, bo w sumie wyszedł z tego zlot...
Dobre rozmowy o Ruchu były, toczące się od dnia poprzedniego. Ludzie zaczęli się słuchać bardziej. Myślę, że to bezcenne, co się stało. – pisał aldaron 22.06 na blogu niemanie.pl . To prawda… Po ostatnich kłótniach na różnych stronach internetowych związanych z Ruchem bardzo przydało się takie oczyszczenie atmosfery;-) Gdy brzuchy były pełne kto chciał miał możliwość udać się na mszę prowadzoną przez Szpaka – salezjanina trwającego wśród hippisów od ponad 30 lat. Że też on nie zwariował po tylu latach i niejednokrotnie ciężkich przeżyciach…. Pełen podziw! Około 4:00 powoli zebraliśmy się spać… W wejściu do miejsca noclegu oficjalnie powitały nas duchy klasztoru
Pokierowani magicznymi strzałkami dotarliśmy na schody, by następnie otworzyć którekolwiek drzwi i iść spać.
Poranek zaczął się trochę leniwie, przynajmniej dla mnie, bo już o godzinie 5:15, kiedy to zadzwonił Dżuma mowiac, ze oto już stoi u drzwi i kołacze;-) Chciał nie chciał trzeba było się podnieść i otworzyć… Ale dobrze się stało, bo pracy dużo, a otwarcie Festiwalu w samo południe! Coraz więcej ludzi, rękodzielnicy powoli ustawiający się, w między czasie śniadanie, sprzątanie i tak jakoś zeszło;-)
Gdy o 12:30 w tutejszym kościele skończyła się msza, wszystko było już na swoich miejscach. Te i wiele innych rzeczy można było sobie za całkiem niewielką cenę zakupić od przybyłych twórców.
A w wolnych chwilach nadal toczyły się burzliwe obrady/narady/konwersacje/polemiki, zarówno przy stole jak i w palarni.
Gdy już parę godzin radosnej twórczości minęło Piotr z łódzkiej fundacji na rzecz kultury żywej Białe Gawrony (www.bialegawrony.org) postanowił rozpocząć warsztaty żonglerki. Najpierw każdy musiał sobie własnoręcznie wykonać specjalne piłeczki a dalej już nie pozostawało nic, jak ćwiczyć, ćwiczyc i jeszcze raz ćwiczyć.
Zabawie nie byłoby końca gdyby nie fakt, że na godzinę 18 zapowiedziany był koncert folkowy w wykonaniu Joanny Słowińskiej z zespołem. Dziewczyna śpiewa wręcz fenomenalnie, ale, jako że miała małe nieporozumienie z akustykami, ludzie początkowo nie mogli się do niej przekonać i nie robili zdjęć, niestety… Ale na szczęście głos artystki częściowo zamazał wcześniejszą scysję i odbiór występu był jak najbardziej pozytywny;-) około godziny 20 musiała nastąpić godzinna przerwa w programie, bezpośrednio po której rozpoczął się wernisaż wystawy malarstwa Marka Lessinga pod tytułem Emisje uwagi. Sam autor określa swoja twórczość jako surrealizm mistyczny... Całkiem ciekawe płótna. Zresztą, zobaczcie sami.
Ci panowie w czarnym stojący w rogu to wcale nie zakład pogrzebowy… to tylko miejscowa Grupa Trzymająca Władzę, której zabrano podczas sprzątania stołki (dosłownie!)… A tak całkiem na poważnie mówiąc-przed Państwem: Grupa Restauracja Europa w całej okazałości, piotrkowscy performerzy, organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Akcji Interakcje(http://galeriaoff.blogspot.com/). Mieliśmy przyjemność ujrzeć w ich wykonaniu performance o tytule Kropka – Kreska. Jako, że dziedzina sztuki, jaką ci panowie prezentują, do najłatwiejszych nie należy, więc i nie do wszystkich dotarł przekaz ich działania. Niestety zdjęć chwilowo brak. W sposób bardzo ciekawy przedstawiono nam alegorię współczesnego świata. Najpierw artyści nadawali do siebie morsem ważne dla siebie słowa(wolność, uśmiech, rodzina etc). Po chwili wyjęli z kieszeni kartki z tymiż słowami i zapalili świeczki. Uśmiech się zapalił i zgasł, wolność odleciała w postaci samolociku a pozostałe słowa też gdzieś przepadły…. Zostawiam do przemyślenia..
Chwile później na scenę wkroczył Paweł Czekalski – bard i grajek uliczny – wiecznie krążący pomiędzy Polską a Holandią i nie mogący nigdzie na dłużej zagrzać miejsca. Koncert wyszedł bardzo spontanicznie, jako że połowa osób na nim obecnych znała teksty na pamięć i robiła tzw. Chórki. Było pięknie, wręcz rodzinnie… (przynajmniej w moim odczuciu).
Po około pół godzinie w występie nastąpiła przerwa na misterium ognia i dźwięku. W ruch poszły bębny, flet, klarnet i ogniste kule. Widowisko trwało około 20 minut. Wrażenia? Nieziemskie… Mury klasztorne zapewniły genialną akustykę, ludzie kręcący i grający nie żałowali sił… Tego nie da się opisać! To po prostu trzeba było zobaczyć… Gdy trochę ochłonęliśmy z wrażeń przerwany wcześniej koncert zaczął znowu trwać, miejscowi powoli się rozchodzili, ponownie robiło się kameralnie i ponownie toczyły się niekończące rozmowy do bladego świtu.
A rano tylko czas na śniadanie, uśmiech oraz ostatnie rzewne spojrzenie w okno i czas ruszać na pociąg tudzież autostop do domu czy pracy lub kontynuowanie imprezy w innym miejscu… Dobrze było spotkać tyle znajomych, twórczych twarzy. To daje nadzieje na to, że Ruch jeszcze trwa i nie zamierza zniknąć z terenu naszego kraju!
Właściwie najtrafniej podsumował Festiwal Aldaron w swoim poście na „niemaniu” – Nie spodziewałem się, że przybędzie nas aż tyle. Nie było ŻADNEJ krzywej akcji (nadużywanie alkoholu itp). Ludzie wiedzieli gdzie są i jak się zachować. Był spontaniczny Magic Hat, a ze strony duchownych podejmujących nas - gościnność, brak inwazyjnośći (religijnej itp), otwartość i to wszystko na dodatek było naturalne, nie wymuszone. Po prostu - udało się organizatorom stworzyć nam Dom na ten czas. Jakby całe życie podejmowali tam hipisów. Cieszy mnie to, bo świadczy że jeżeli nie ma żadnego ciśnienia wywieranego na nas - potrafimy to docenić i zachować się odpowiednio.
Dziękuję wszystkim. Dobrze mieć tylu przyjaciół... – nic dodać, nic ująć…