Felietony

Zawód, którego nie znam

Urząd miastaNie znam i nie chcę poznać. Wyobrażenia małomiasteczkowego obywatela dotyczą w gruncie rzeczy obrazu stanowiska, pozycji ponad prawem, wszechmogącego demiurga, pana życia i śmierci, ba! lepiej, bo pana pensji, bezrobocia i wysokości corocznych podatków. Wszystko to wzbudza zatem niechęć, wręcz nienawiść. Lecz pewnie on, ten demiurg, nie zdaje sobie z tego sprawy. Po czasach zachwytu, dumy i chęci wywrócenia wszystkiego do góry nogami, następne kilkuletnie etapy są okresami upojenia władzą, z poczuciem, że można wszystko i wszystkich…

Kac zmusza, żeby się zwlec. Nie ma problemu z ubraniem do pracy. Kilkanaście marynarek, spodni od garnituru, kilka eleganckich pulowerów z rękawami lub bez. Jedną półkę zajmują same koszule. Jeszcze w folii, nierozpakowane, prosto ze sklepu. Różne odcienie niebieskiego i białe. Kiedyś marzył, żeby nie prać kolejnych koszul. Teraz to standard. Ech, (przekleństwo), otwiera szeroko okno. Po prawej miejskie jezioro, po lewej gotycki kościół. Każdy gest wyraża słowa: To wszystko moje!

Po ostatnim donosie nie ma odwagi wypić lampki Hennessy’ego z cytryną. Szuja myślał, że wygra przetarg. Trzeba było dać na kościół. „A tak straciłem w ubiegłym miesiącu partnera do pokera, miałem przerwę w cotygodniowej kampanii wyborczej, jako lektor na niedzielnej mszy, proboszcz się obraził”, myślał.

Z podziemnego garażu wyjeżdża najnowszym modelem Saaba. Nie martwi się drogówką. Dostali ostatnio dwa radiowozy. Uśmiecha się na myśl o czołobitności komendanta. Jeszcze bardziej rozwesela go myśl o tym, jak zapoczątkował niedawno swoją siódmą kadencję po czteroletniej przerwie. Durniom powiedział, że na takie auto stać tylko dobrego adwokata. Wprawdzie łatwo sprawdzić, że przez owe cztery lata nie wygrał żadnej sprawy, a pracownikowi kancelarii musiał za niewypłacone wypłaty obiecać dobrze płatne stanowisko w urzędzie, mimo to durnie wierzą, bo za tę wiarę dobrze płaci. A niedowiarki niech wypie… Rozbawiają go jeszcze teraz ich przestraszone miny, gdy przemówienie, ozdobione cytatami z księdza Twardowskiego (Miłosz i Szymborska to Żydzi i masoneria rzecz jasna!), zakończył: „Teraz mam was, kur…, dość! Wypier… do roboty!”. Rozśmiesza go i dziwi, jak można się zgadzać na pracę za tysiąc dwieście złotych?

Może i dzisiaj pokazać, kto tu rządzi? Jadąc powoli przez miasto obserwuje uważnie chodniki, trawniki, ronda. Narasta w nim wściekłość. Wyładowuje ją już na schodach urzędu. Zgarbiony pięćdziesięciokilkulatek próbuje przemknąć niezauważony. „Ty, kur…, Kowalski, będę tobą zamiatał, jak się nie poprawisz!”. Nie odpowiada na ciche powitanie sekretarki. „Durna pinda nie przygotowała jeszcze kawy”. Otwiera szeroko drzwi do gabinetu i rozsiada się w skórzanym fotelu. Obserwuje zgrabną kibić stażystki. Zapala ostentacyjnie papierosa. Niech widzą i zazdroszczą. Było trzeba zdobyć zaufanie społeczeństwa, uśmiecha się cynicznie. A tak plebs przemyka na papierosa do kibla, bojąc się własnego cienia.

Na szczęście udało się wczoraj przeforsować nazwy placów. Jest uważnym widzem wiadomości i wie, czego chce społeczeństwo. Martyrologii, księży i Polski. Dzieci Sybiru i Kombatanci AK dostali place i pieniądze na pomniki. Pozostałe trzy skwery i jeden plac to imiona księdza Twardowskiego, Dmowskiego, Najświętszej Panienki Królowej Polski i Jana Pawła II. Będą msze, telewizja i wdzięczność społeczeństwa. Ci wyborcy nie odwrócą się za cztery lata. I większość z nich będzie jeszcze na szczęście żyła. Pieniądze i resztę spraw załatwi „Głos samorządu”. Szczerbaty dostaje ogłoszenia, może i niezbyt dobrze płatne, ale za to mnóstwo. Podział jest uczciwy. I za co? Jedynie za publikowanie cotygodniowych wywiadów z burmistrzem.

„Wezwij Felka!”. Nawet nie chce mu się podnieść z fotela. Trzeba ze skarbnikiem omówić pomysł obniżenia pensji pracownikom. Społeczeństwo musi wiedzieć, że urzędnik jest wrogiem. I widzieć, że burmistrz-elekt jest po stronie obywateli. Z pewnością nie odważą się przeciwstawić. Chowali ogony pod siebie, gdy z podstawy pensji zabrano im trzydzieści procent, przeznaczając to na tak zwany dodatek uznaniowy. Według uznania pracodawcy rzecz jasna. Każdy, co do jednego, podpisał zmianę regulaminu. Tak samo nawet nie jęknęli, gdy kazał podpisać nowe zarządzenia: o dress code, zakazie rozmawiania na korytarzu i nakazie noszenia wszystkich dokumentów w tylko do tego przeznaczonych teczkach. Niech się boją i uważają. Parę dni później, gdy wywiad o tym przeczytała już większość część mieszkańców, czytał z zadowoleniem komentarze na samorządowym forum. Niezadowolonych prawie nie było. Elektorat rośnie.

Od za pięć trzecia stoi przy oknie. „Jeszcze gnojom mało! Samochodów im się zachciewa”. Za parę tygodni będzie Dzień bez samochodu. „Na piechotę, kur…!”. Tymczasem zaczyna notować na kartce nazwiska tych, których widzi wychodzących z budynku przed pięć po trzeciej. Uśmiecha się na myśl o tym, jak jutro ich powita.

Luba Schulz
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.