Felietony

Znasz li ten kraj – czyli o trawie bardziej zielonej

ZakazZnasz li ten kraj, w którym na wizytę u lekarza ogólnego umówić się musisz kilka dni wcześniej, bo inaczej nie zostaniesz przyjęty? A jeśli już się umówisz, to nie możesz nie zabrać ze sobą pieniędzy?

Znasz li ten kraj, w którym na zabieg w państwowym szpitalu, czekać musisz całymi miesiącami, a i tak nie będzie pewności, że zabieg wykonany zostanie poprawnie?

Znasz li ten kraj, w którym lekarz-szarlatan składa złamany palec, posiłkując się wyguglowanymi z sieci rycinami? Kraj, w którym panaceum zalecanym przez doktora jest paracetamol (pod jakąkolwiek nazwą) – niezależnie czy jest to migrena, wybity staw czy grypa z powikłaniami?

Znasz li ten kraj, w którym paliwa wszelkie, ze względu na zawarte w ich cenie podatki, są chyba najdroższe na świecie, a mimo to utrzymywanym z nich drogom daleko jest do światowych standardów?

Znasz li ten kraj, w którym za jazdę publicznymi drogami, wybudowanymi z Twoich podatków, dopłacać musisz z własnej kieszeni, przejeżdżając przez bramki pobierające myto?

Znasz li ten kraj, w którym większość dróg przelotowych przepuszczona została przez wioski i miasteczka, w których znaki, policjanci i fotoradary przypominają Ci natarczywie o bzdurnych ograniczeniach prędkości? Kraj, w którym wydawane są miliony na ścieżki rowerowe, a mimo to rowerzyści najlepiej czują się na jezdni, zwłaszcza jadąc jeden obok drugiego?

Znasz li ten kraj, w którym niemal wszyscy zobligowani są do płacenia abonamentu rtv, a w którym repertuar serwowany przez media publiczne, wygląda jak ułożony dekadę temu? Kraj, w którym nawet ulubiony kawałek zbrzydnie Ci po kilku tygodniowym „wałkowaniu” przez rozgłośnie radiowe?

Jeśli twoją odpowiedzią na powyższe pytania, Drogi Czytelniku była Norwegia, to masz absolutną rację... Norwegia jest krajem przez wielu uważanym za raj na ziemi. Wysokie zarobki, chłonny rynek pracy oraz opieka socjalna mogą dawać uczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Wielu naszych rodaków zdecydowało się osiąść w Norwegii na stałe. Aby tego dokonać, ludzie owi postanowili przymknąć oko na pewne niedogodności, stanowiące przysłowiową drugą stronę medalu.

Jedną z nich jest służba zdrowia. Opieka medyczna w Norwegii jest darmowa (oczywiście dla osób odprowadzających odpowiednie składki), jednak wybierając się do lekarza pierwszego kontaktu, należy pamiętać, że za wizytę mimo wszystko trzeba będzie zapłacić. Cena nie jest wygórowana jak na Norwegię (130 - 200 koron norweskich), ale mimo wszystko jest. Na wizytę u lekarza ogólnego trzeba umówić się dużo wcześniej. W moim wypadku czas oczekiwania wynosił 4 tygodnie. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy natychmiastowej, może udać się na pogotowie. Taka wizyta również jest odpłatna, a do tego może być kilkakrotnie droższa (w zależności od rodzaju otrzymanej pomocy, pory dnia itp.). Jeśli już komuś będzie dane dostąpić zaszczytu wizyty lekarskiej, jego nerwy mogą zostać poddane próbie, a to za sprawą niedouczonych lekarzy. Ze zbioru historii, jakie usłyszałem na ten temat, wspomnę tylko o dwóch przypadkach, dotyczących osób, które znam. Przypadek pierwszy – wyobraźcie sobie sytuację, że ze złamanym małym palcem u dłoni udajecie się do ortopedy, a ten otwiera księgę do anatomii, odpala stronę z anatomicznymi rycinami w internecie i zastanawia się co z tym fantem zrobić... Przypadek drugi – lekarz badający osobę z jakimś zgrubieniem pod skórą, po wyguglowaniu objawów stwierdza, że można to naciąć i wycisnąć... Niepokorny pacjent podziękował za diagnozę i opuścił gabinet. Po tygodniu poleciał do Polski, gdzie okazało się, że zgrubienie należy usunąć chirurgicznie, aby nie dopuścić do powikłań, które groziłyby w przypadku podskórnego rozlania się zawartości tej narośli... Natomiast jedno trzeba norweskim medykom przyznać – wynaleźli panaceum. Ów uniwersalny specyfik, leczący wszystkie dolegliwości nazywa się „Paracet” (czyli inna nazwa środka dostępnego również w Polsce). Lekarze, jak już wspominałem na początku, zalecają go niemal przy każdej dolegliwości – przeziębienie, grypa, 40° gorączki, wybity nadgarstek, łamanie w krzyżu, chroniczny ból głowy itp. Ważne, aby paracet popić ciepłą wodą, bez tego panaceum nie zadziała. Czasem co prawda media doniosą, że ktoś zmarł ze względu na lekarskie zaniedbania, no ale cóż – tak działa dobór naturalny. Za zalecenie zażycia specyfiku (z ciepłą wodą!), dostępnego bez recepty, oczywiście trzeba lekarzowi zapłacić...

Inną norweską bolączką jest szeroko pojęty transport samochodowy. Poza obszarem aglomeracji, bez własnego auta ciężko jest się przemieszczać (transport publiczny niby jest, ale jaki on jest, to jest już temat na inną opowieść). Paliwa w Norwegii uznawane są za najdroższe na świecie. Cena za litr benzyny to około 14 kr (na złotówki najłatwiej przeliczyć dzieląc na pół). Na północy widziałem ceny przekraczające 16 kr za litr. I gdyby w tej cenie zawarty był podatek drogowy, a drogi byłyby chociaż zadbane, to przy tamtejszych zarobkach, nie warto by o tym wspominać. Ale gdzie tam. Podatek drogowy płaci się osobno. Za samochód osobowy roczna składka wynosi 3000 kr. Co do stanu jezdni, to nie są one co prawda aż tak dziurawe jak w naszej części kontynentu, jednak mimo to po stanie dróg w „najbogatszym kraju na świecie” (tak Norwegowie często określają swoją ojczyznę. Jedna z rozgłośni ma nawet audycję o takim tytule), można by oczekiwać więcej.

Drogi są kręte, ale niech będzie, że takie ukształtowanie terenu. Co prawda wiele dróg jest krętych ze względu na to, że w okresie, w którym powstawały, nie było technologii pozwalającej na usuwanie naturalnych przeszkód takich jak twarde skały czy koryta rzek. Jednak dziś za pomocą spychacza czy dynamitu można by już te szosy naprostować. Wiele dróg powstało jeszcze w średniowieczu. Z czasem zostały utrwalone i pokryte asfaltem. Chłopu we furmance było wszystko jedno ile droga będzie mieć zakrętów – byleby była przejezdna. Współczesny kierowca wolałby się jednak skupić na bezpiecznej i efektywnej jeździe, a nie na kręceniu kierownicą w dwie strony naraz.

Są też odcinki proste. Zazwyczaj przecinają one jakieś wioski czy przysiółki. W związku z czym nie można na nich nadrobić czasu zmitrężonego na poprzednich zakrętach, gdyż dla dobra wszystkich postanowiono prędkość ograniczyć do 50 km/h. I gdyby to jeszcze były miejscowości z zabudową blisko jezdni, tak, jak często w Polsce. Ale nie, domy od szosy oddalone bywają o ponad 30m. Dodatkowo wzdłuż jezdni, po obydwóch jej stronach znajdują się ścieżki dla pieszych i rowerzystów. Między jezdnią a tymi ścieżkami jest dwumetrowy pas zieleni. Mimo to jest to teren zabudowany, a w związku z tym 50 km/h, czasami 40 km/h i kropka, i fotoradar, i patrol drogówki w krzakach (dosłownie – norweska policja podczas kontroli prędkości nie musi być widoczna tak jak polska).

Pomimo tysięcy kilometrów ścieżek rowerowych, norwescy cykliści najlepiej i chyba najbezpieczniej czują się na zwykłej jezdni. I nie przeszkadza im, że właśnie są godziny szczytu i wielu ludzi chciałoby jak najszybciej wrócić z pracy do domu. Oni mają super rowery, obcisłe gatki, oczo*ebne koszulki i aerodynamiczne kaski wykonane w technologii NASA, a do tego pędzą z zawrotną prędkością 30–40 km/h, więc im się należy. I gdyby jeszcze tuż obok nie było tych rowerowych ścieżek. Zawodowi kierowcy z sentymentem wspominają starsze samochody – dysze spryskiwaczy wyrzucały z nich płyn ponad dachem i hen poza auto, w znienawidzonych rowerzystów, których nawet czasem daje się wyprzedzić na tych krętych wąskich drogach (projektowanych na średniowieczną furmankę). Współczesne samochody nie szastają już jednak tak obficie płynem do spryskiwaczy... Ciekawym zjawiskiem są też norweskie autostrady. Jest ich niewiele, ale mimo tego władza postanowiła wyjść naprzeciw oczekiwaniom kierowców i zwiększyć na nich dozwoloną prędkość maksymalną. Od zeszłego roku, w kilku wyznaczonych miejscach w Norwegii, na autostradach można już poruszać się z zawrotną prędkością 110 km/h... O mały włos przywrócona byłaby poprzednia wartość (100 km/h), gdyż w pierwszym dniu eksperymentu z podniesieniem maksymalnej prędkości, zdarzył się jakiś poważny wypadek i eksperci zasugerowali, że może taka zmiana była zbyt ekstremalna... Nawierzchnia na autostradach jest nierówna, są w niej uskoki i tworzą się w niej koleiny. Nie jest to bynajmniej przeszkodą w ustawianiu bramek z opłatami. Bramki mają stać aż do chwili, w której cała inwestycja (odcinek drogi, most, tunel) się zwróci. Co dzieje się zatem z pieniędzmi, które rokrocznie wyłudza się na ten sam cel od kierowców (wspomniane 3000 kr) – tego nie wiedzą nawet sami Norwegowie...

Jeszcze jedną rzeczą, o której chciałbym tutaj wspomnieć, są norweskie media, a zwłaszcza radio. Istnieje teoria (spiskowa), że dekadę temu przyszła jakaś odgórna dyrektywa, która nakazała wszystkim rozgłośniom sporządzenie kilku playlist, które zamiennie będą puszczane przez następne pokolenie. Dyrektywa musiała wejść w życie, gdyż jadąc samochodem przez Norwegię, nie ma możliwości nie usłyszenia takich grup jak Pink Floyd (2 piosenki), Led Zeppelin (1 kawałek), Metallica (1 kawałek), Michael Jackson (ze 3 kawałki), Alice Cooper (1 kawałek) i jeszcze kilka gwiazd tego formatu, przemieszanych w kolejności dowolnej. Gwiazdą nad gwiazdami dla Norwegów jest Bruce Springsteen (dobre 5 kawałków). I nie zrozumcie mnie źle, większość tych artystów bardzo lubię, ale ich dorobek artystyczny nie ogranicza się tylko do „Another brick in the wall”, „Stairway to heaven” czy „Nothing else matters”. A innych utworów tych grup po prostu nie ma. Czasem do listy dołączy jakaś „świeżynka” i później jest puszczana do znudzenia przez najbliższe tygodnie. Po jakimś czasie jej częstotliwość spada, a jej miejsce zajmuje inny szlagier, który z ulubionego stopniowo przeistacza się w znienawidzony. A wszystko to z pobieranych podatków...

Wiele jeszcze wątków chciałem tutaj poruszyć, a jeszcze więcej przypomniało mi się w trakcie pisania. Może jeszcze kiedyś powrócę do tematu ciemnej strony Norwegii. Na koniec, troszkę jak wisienkę na torcie, zostawiłem sobie historię o ekologicznej żarówce i Norwegii. Norwegia nie jest członkiem EU, ale jest krajem partnerskim. Norweski rząd, według własnego uznania, część postulatów europejskich przyjmuje, inne odrzuca. Jedną z przyjętych dyrektyw była ta dotycząca zakazu handlu tradycyjnymi żarówkami – niby słusznie, ekologicznie, wydajnie... Ale jest jedno „ale” – 96% prądu w Norwegii pochodzi z turbin wodnych. Jest to czysta energia – nie ma żadnych spalin czy odpadów atomowych. Po co zatem ograniczać handel żarówką, której jedyną wadą jest duży pobór prądu, a jednocześnie promować samochody elektryczne (darmowe miejsca parkingowe z darmowymi gniazdkami, możność jazdy buspasami, atrakcyjne kredyty itp), które tego prądu pożerają ilości kosmiczne? Jeśli w Norwegii potrzeba więcej prądu, puszcza się więcej wody i problem rozwiązany (wiem, że trochę uogólniam). Wadą tradycyjnej żarówki w Norwegii są tylko wyższe rachunki za prąd. Ale na taki luksus obywatele „najbogatszego kraju świata” mogą sobie pozwolić. Do podobnych konkluzji dochodzi chyba również władza, gdyż pojawiają się pogłoski o możliwości wycofania tej dyrektywy, jeszcze w tym roku...

Mam nadzieję, że udało mi się pokazać tę mniej znaną stronę Norwegii w sposób przystępny. Mam również nadzieję, że nie zniechęciłem nikogo do przyjazdu do krainy fiordów. Kraj jest bardzo ładny i ma też swoje plusy – w końcu więcej osób chce do Norwegii wyjechać, a nie uciec z niej. Jednak trzeba też sobie zdawać sprawę, że stare powiedzenie o trawie bardziej zielonej tam gdzie nas nie ma, tyczy się nawet Norwegii.

 Snusmumriken
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.