Gdy w okolicach lutego nie znalazłem żadnej informacji o kolejnej edycji festiwalu Bytomska Moc Bluesa, uznałem z przykrością, że impreza pewnie padła. A tu niespodziewanie pewnego kwietniowego poranka w swojej skrzynce znalazłem maila od Dominiki Jangrot, która mnie na festiwal zapraszała. W tym roku w kwietniu, co miało niewątpliwie tę zaletę, że tym razem nie musieliśmy pokonywać ekstremalnej trasy przez zaspy. 9 kwietnia 2010 roku o godzinie 20:00 Drugą Bytomską Moc Bluesa otworzył zespół Siódma w nocy w składzie:
Pomimo że pogoda była raczej wiosenna i śnieg nam nie dokuczał, to i tak nie udało nam się dotrzeć na czas. Niestety straciliśmy przez to większą część pierwszego koncertu, więc niewiele mogę o nim powiedzieć, ale do dziś mam w pamięci bardzo dobry występ Siódmej w nocy z poprzedniego roku (zwłaszcza solo Olka Juraszczyka), więc mogę przypuszczać, że i tym razem chłopcy nie zawiedli.
Po Siódmej w nocy – choć może raczej powinienem napisać, że przed godziną 21:00 – na scenę weszło kolejne trio:
Adam Kulisz – gitara i wokal, -->
Adam Kulisz na to nie wygląda, ale zadebiutował już 25 lat temu! Od tego czasu założył kilka zespołów, a także występował gościnnie z wieloma świetnymi muzykami. Na festiwalu w Bytomiu wystąpił z Mariuszem Maksymowiczem i Krzysztofem Konopką – harmonijkarzem, którego pamiętam z Ligi Dusz (zespołu, o którym niestety dawno już nie słyszałem). Koncert udany, ale chyba wolałbym go wysłuchać w ciasnej, zadymionej knajpie. Adam Kulisz jest z Kobióra, więc mam nadzieję, okazja ku temu szybko się nadarzy.
W chwili przerwy, jaka później nastąpiła, poszliśmy uraczyć się na korytarzu odrobiną przetworzonego chmielu i nikotyny. Gdy wróciliśmy na scenie były już:
<-- Magda Piskorczyk (gitary, wokal)
i Ola Siemieniuk (Stratocaster i dobro). -->
Nie byłem nigdy wcześniej na koncercie Magdy i wkrótce po pierwszych usłyszanych dźwiękach poważnie zacząłem tego żałować. Owszem, nawet jeszcze w dniu koncertu słuchałem sobie jej przypadkowych nagrań na YouTubie, ale miały się one nijak do tego, co usłyszałem wieczorem.
Na scenie stały dwie zgrabne dziewczyny, co się przekładało na dwie gitary i jeden głos. Jakimś cudem przy pomocy tak skromnych środków artystki całkowicie zawładnęły tą salą. Dużą salą, w której wydawałoby się, ich muzyka powinna się zgubić. Tymczasem Magda zaśpiewała tak, że cała nasza czteroosobowa delegacja prześcigała się w słowach uznania. Jej głos – w połączeniu z niezrozumiałymi, afrykańskimi dialektami, w których między innymi śpiewała i przy bardzo skromnym, oszczędnym, ale jakże smakowitym akompaniamencie – dosłownie hipnotyzował.
Dziewczęta wymieniały instrumenty, wymieniały uśmiechy, a cały koncert, choć dosłownie zwalał z nóg, miał w sobie jednocześnie coś niebywale delikatnego i ulotnego. To był bardzo prosty, czarny blues, nic odkrywczego, żadnych fajerwerków... i może właśnie dlatego tak niesamowicie chwytał za serce.
Podczas jednego z ostatnich utworów Magda zeskoczyła ze sceny i grała, przechadzając się wśród publiczności. Sądząc po twarzach otaczających ją słuchaczy, ten koncert wywarł ogromne wrażenie nie tylko na mnie. Magda Piskorczyk z Olą Siemieniuk tworzą niesamowicie sprawny duet i nawet w tym okrojonym składzie potrafią zdziałać cuda. Z niecierpliwością czekam na ich kolejny występ.
Po krótkiej przerwie na scenę powrócił Kajetan Drozd, tym razem akustycznie w ramach Kajetan Drozd Acoustic Trio. Gdyby nie poprzedni duet Magdy Piskorczyk i Oli Siemieniuk, to można by powiedzieć, że II Bytomska Moc Bluesa stała pod znakiem trójek. Tym razem do trzech Kajetana uzupełniali:
Nie dało się nie zauważyć zmiany w wyglądzie Kajetana, jego czarno-białych, wyciągniętych prosto z lat 50. butów, koszuli z kołnierzem i marynarki, co z miejsca przywodziło na myśl czasy, gdy królowało rockabilly. Zaserwowana wiązanka była różnorodna, ciekawa, kolorowa, nie zabrakło standardów, nie zabrakło autorskich utworów Kajtka. Wszystko wykonane na światowym poziomie.
W trakcie występu Kajetan Drozd Acoustic Trio wzbogaciło się o dwóch dodatkowych muzyków: grającego na trąbce Adama Abrahamczyka i grającego na puzonie Jakuba Moronia z Gangu Olsena. Dzięki takiemu rozszerzeniu składu zabrzmiał klasyk Callowaya – Minnie The Moocher. Kajetan jak zwykle nie ograniczał się tylko do grania, ale wzbogacał również swój występ różnego rodzaju aktorskimi popisami, biegał, siadał na kontrabasie, wiosłował gitarą i robił miny...
Na pożegnanie Kajetan zaprosił na scenę wszystkich muzyków, którzy grali dla nas tej nocy, a z głośników popłynęły dźwięki Blue Suede Shoes – standardu z 1955 roku, z pewnością znanego każdemu dobrze wychowanemu dziecku. Muzyka szczelnie wypełniła zabytkową halę, a każdy artysta miał okazję jeszcze raz pożegnać się z publicznością. Muzycy kolejno wysuwali się do przodu, improwizowali, dialogowali ze sobą za pomocą swoich instrumentów, kłaniali się, wtapiali we wspólne granie. Magda Piskorczyk jaśniała jak anioł i cięła po plecach swoim iście diabelskim głosem, kontrabas wirował, Kajetan gościnnie grał na gitarze Adama Kulisza, publiczność szalała pod sceną...
9 kwietnia 2010 roku w Elektrociepłowni Szombierki mocy z pewnością nie brakowało! Można by trochę ponarzekać na akustykę hali, ale w zasadzie wystarczyło stanąć z przodu i już odbiór był znacznie lepszy, a samo wnętrze na pewno do bluesa pasuje jak ulał. Cieszę się, że Bytomska Moc Bluesa doczekała się drugiej edycji i cieszę się, że mogłem jej doświadczyć na własnej skórze. Pozostaje mi podziękować Dominice za zaproszenie i organizację, moim towarzyszom za towarzystwo, a wszystkim muzykom za świetny koncert.
Ostatnim akcentem wieczoru było wręczenie Kajetanowi kwiatów i gratulacje z okazji dziesięciolecia pracy artystycznej. Muzycy odśpiewali mu STO LAT, światła zgasły i II Bytomska Moc Bluesa przeszła do historii.
Na koniec jeszcze mały, pamiątkowy komiks z motywem elektrycznym, bo przecież, o czym jeszcze nie wspomniałem, festiwal zainaugurował obchody 90-lecia Elektrociepłowni Szombierki.