Powieści i opowiadania > „Wielkie zamiatanie” i inne humoreski

Skarb

Wielkie zamiatanieW okresie narzuconej nam komuny, pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, niecodzienne, acz oczekiwane zdarzenie wyrwało z apatii mieszkańców naszego miasteczka.

Już od pewnego czasu zaczęły krążyć słuchy, że mają wyburzać fragment jednej z czterech głównych ulic przylegającej do rynku. Był to kompleks starych pożydowskich kamienic, którym groziło w każdej chwili zawalenie. Wiadomo, że w takich starych ruderach muszą być ukryte dolary, ba... nawet i złoto! Jedni szeptali, a inni mówili o tym głośno, no... prawie głośno. Wkrótce wszyscy wiedzieli, co trzeba, a nawet i ci stroniący od wszelkich plotek, też zostali dobrze poinformowani. Tajemnicą poliszynela było również to, że na miejscu wyburzonych ruder powstanie nowy „Pomnik Pracy Socjalistycznej”, a mianowicie wielki Dom Towarowy, sprzężony z piętrowym biurowcem, dla powiększającej się liczby urzędników, traktujących zwykłego petenta wedle intratnej zasady: „Jak się da, to się da!”

Pomimo ironicznych uwag miejscowych niedowiarków w rodzaju: „Prędzej ustrój runie, niż to zburzą”, firma, w której wówczas pracowałem, przystąpiła do rozbiórki. Wybrano najlepszą siedmioosobową brygadę złożoną z chłoporobotników, którzy, jak tylko chcieli, to potrafili wydajnie pracować, co wcale nie znaczy, że nie lubili się obijać. Byli ze sobą bardzo zżyci, bo pochodzili z jednej wioski, a co najważniejsze, nie było wśród nich donosiciela; no, może i był, ale swego gniazda nie kalał. Byłem z nimi zaprzyjaźniony, ponieważ wcześniej na innej budowie zastępowałem ich kierownika. Myślę, że mnie polubili, bo, gdy zaszła taka potrzeba, to byłem ślepy i głuchy. I znów mieliśmy się spotkać...

Rozbiórka ruszyła pełną parą. Pewnego razu wysłali mnie tam z biura, żeby kierownik podpisał jakieś papiery i akurat trafiłem na przerwę śniadaniową. Kiedy wszedłem do stołówki (mieszczącej na parterze, w byłym zakładzie fryzjerskim mojego wujka), cała brygada była w komplecie, ale był tam jeszcze ktoś, a mianowicie milicjant. Przywitałem się z nimi uściskiem dłoni, wyłączając intruza, po czym zapadła cisza... znamienna cisza. Widać milicjant ją dobrze zrozumiał, bo zaraz wyszedł.

– Widzę, że Władza Ludowa nad wami czuwa... A szczególnie nad pożydowskim mieniem. Często tu przyłażą ci „opiekunowie”? – spytałem żartobliwie.

– Jak jeden wyjdzie, to zaraz drugi wlezie. – odpowiedział ponuro Józek.

– Ale poważnie, jak coś znajdziecie, a łupu nie da się równo podzielić, zróbcie losowanie, a temu, który wygra, dajcie więcej i niech potem stawia przez jakiś czas. – Poradziłem tknięty jakimś złym przeczuciem.

– Robimy już dwa tygodnie, a żeśmy nic nie znaleźli, i pewnie nic nie znajdziemy, a to, co ludzie mówią, to tylko zwykłe bujdy. – stwierdził brygadzista.

– No, nigdy nic nie wiadomo... – powiedziałem.

Po kilku dniach znowu spotkałem się z nimi na stołówce, a widok, jaki ujrzałem, był zarazem śmieszny i godny pożałowania. Ich ponure oblicza były tak gęsto oblepione małymi krzyżykami plastra, że przypominali Najwyższą Komisję Pszczelarską, tuż po wizytacji pasieki zbuntowanych pszczół.

– Widzę, że skarb został odnaleziony, moje gratulacje. Ciekawy jestem, ile tego było, ale mi chyba nie powiecie? – spytałem z nadzieją.

– Co ci nie mamy powiedzieć. Znaleźliśmy w słoiku dwadzieścia dwudziestu-dolarówek w „papierkach”, ale nam milicja zabrała! – zezłościł się Cesiek.

– Dobrze, że nas nie zamknęli na dłużej... – dodał Władek

– Nie myśl, że to zrobili z dobrego serca, bo gdyby was chcieli wsadzić na dobre, musieliby sporządzić raport z przesłuchania, a wtedy dolary znalazłyby się w sejfie... I to wszystkie.

A to s...y! – zaklął niecenzuralnie Cesiek.

Szkoda, że tak wyszło... – dodałem ze smutkiem.

– Ty byś tylko wszystkich żałował! – zdenerwował się brygadzista.

Atmosfera pełna rozgoryczenia nie sprzyjała dalszej rozmowie, więc wypadało tylko wyjść, co niezwłocznie uczyniłem. Dopiero po kilku dniach dokładnie się dowiedziałem, jak do tego doszło. Zaszyty w kącie znalazca, w trakcie wyciągania ze słoika dolarów, został nakryty przez drugiego, który go wcześniej obserwował. Ten pierwszy nie chciał się z nim podzielić, więc zaczęli się kłócić, lecz niestety za głośno, co od razu zwabiło pozostałych, a wtedy sytuacja wymknęła się spod kontroli i rozgorzała walka. W ruch poszły deski, na szczęście zmurszałe, bo nikogo nie ubyło, którymi zaczęli się okładać bez opamiętania, aż do momentu wkroczenia „opiekunów”. Milicjanci właśnie tego pamiętnego dnia zaspali gruszki w popiele, ale nic się nie stało, bo ktoś „usłużny” po nich zadzwonił, widać mieli wtyczkę. Przybyli w wyjątkowo krótkim czasie i przy użyciu pałek szybko zdusili „antysocjalistyczny bunt”. Zabezpieczyli pieczołowicie cenne znalezisko, natomiast waleczną, zlaną krwią i potem brygadę, zawieźli na Pogotowie Ratunkowe, a stamtąd prosto do celi. Następnego dnia rano, po umoralniającej przemowie, pełnej gróźb i przestróg, miejscowego komendanta, zostali wypuszczeni i powrócili do pracy.

Powyższe wydarzenie uzmysławia nam, jak potężną walutą jest dolar. Pomimo że niszczy i tak wątpliwe przyjaźnie, potrafił wskrzesić bojowego ducha w klasie robotniczej, kroczącej wbrew sobie wyboistą drogą do komunizmu, czyli do ruiny gospodarczej.

A byłbym jeszcze zapomniał! Ci „najlepiej” poinformowani, których nie było na miejscu zdarzenia, wiedzieli więcej, twierdząc (i tu należy im wierzyć), choć to nie do wiary, że w ferworze walki fruwały dolary.

January Witkowski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.