Podobnie jak rok temu, na początku września wybrałem się do Zakopanego na Spotkania z Filmem Górskim. Festiwalowi tradycyjnie już towarzyszyły dodatkowe atrakcje, takie jak: zawody Zako Boulder Power, wystawy zdjęć czy spotkania z ciekawymi gośćmi. Były także nowości: joga dla wspinaczy czy Akademia Górska, w ramach której odbywały się warsztaty z bezpieczeństwa w górach i warsztaty przyrodnicze. Niestety nie mogłem w festiwalu uczestniczyć od pierwszego dnia i wiele atrakcji mnie ominęło, ale kilka filmów udało mi się obejrzeć. Główną nagrodę w konkursie zdobył dokument pt. Autana w reżyserii Alastaira Lee, efektownie opowiadający historię pierwszego przejścia wschodniej ściany Cerro Autana (1400 m). Góra położona jest w Wenezueli, w centrum amazońskiej dżungli, co samo w sobie stanowiło już wyzwanie.
Mnie najbardziej do gustu przypadł może mniej efektowny, ale moim skromnym zdaniem ciekawszy film pt.: Himalaje: Wioska w której zatrzymał się czas. Bardzo spodobał mi się także zdobywca nagrody naczelnika TOPR – Silbergeier – przezabawny i nieskażony nadętym patosem czy megalomanią film o przygodach wspinaczkowych Niny Caprez i jej chłopaka. Polecam.
No ale nie wysiedzielibyśmy cały czas tylko w kinie, zwłaszcza że zaraz obok trwały właśnie eliminacje zawodów Adidas Zako Boulder Power, będące jedną z edycji Pucharu Polski. Już w tamtym roku potyczki naszych najlepszych wspinaczy mocno mnie rozemocjonowały, więc i w tym nie wyobrażałem sobie, by takie wrażenia mogły mnie ominąć. Zresztą, jeśli komuś było ich mało, to niedaleko sceny, na której zawodnicy zmagali się z wymyślnymi i perfidnymi drogami, można było sprawdzić swoje wyczucie równowagi, biorąc udział w warsztatach slackline.
W niedzielę kontynuowaliśmy wraz z przyjaciółmi kibicowanie podczas półfinałów i finałów. Przyznam, że obok bloków filmowych konkurs w bulderingu był dla mnie najciekawszą częścią festiwalu. Niektóre problemy wyglądały nieco surrealistycznie i zdaję sobie sprawę, że nie mógłbym się mierzyć nawet z tymi najprostszymi. Z tym większym podziwem oglądałem zawodników, którym udawało się przyłożyć obie ręce do ostatniego, oznaczającego top chwytu. Na pocieszenie pozostawało mi, że nie tylko ja miałbym z tym problem, bo już w eliminacjach tylko kilku startującym udało się zebrać komplet punktów.
W przypadku kobiet najmniej problemów sprawiała chyba czwarta droga z wystawiającym na próbę poczucie równowagi i pozbawionym chwytów początkiem. Z pozostałymi drogami szło już zawodniczkom trochę gorzej, ale ostatecznie każda ściana została pokonana. Jeśli mnie pamięć nie myli, największy opór stawiała droga numer trzy, serwująca na starcie sufit, z którego niełatwo było się wygramolić.
Po półfinałach mężczyzn trudno było nie odnieść wrażenia, że układający drogi przecenili jednak trochę umiejętności zawodników, przez co zawody straciły sporo na atrakcyjności. Co prawda większość przystawek została w końcu pokonana (o ile mnie pamięć nie myli, to nie padła tylko jedynka), ale jakikolwiek top zaliczyło niewielu. Najefektowniej wyglądały chyba zmagania na ścianie nr 3, która zmuszała zawodników do przyjęcia pozycji do góry nogami.
Po półfinałach wyłoniła się szóstka najlepszych zawodniczek i siódemka zawodników. Wśród pań najlepsza była Kinga Ociepka-Grzegulska, która chyba wszystkie drogi pokonała w pierwszej próbie, a wśród panów Tomasz Oleksy. Przed rozpoczęciem ostatniego etapu zawodów wszyscy finaliści zaprezentowali się na scenie, a następnie mieli dwie minuty na zapoznanie się z problemami. Po tym czasie podzieleni na pary przystąpili do ataku.
W odbywającym się równocześnie finale mężczyzn i kobiet, na zawodników czekały po cztery problemy. Męska jedynka zbudowana była na dwóch półkulach, których obłe kształty skutecznie broniły topu przed zdobyciem. 7:0 dla chwytowych. Pokonania dwójki bliski był Tomasz Oleksy, ale ostatecznie również i jego ściankowy byk strącił na materace. Ponownie 7:0. Właściwie wszystko rozstrzygnęło się na trzeciej, iście cyrkowej ścianie. Honor został uratowany, a top trzykrotnie zdobyty, najszybciej przez Tomasza Oleksego (MKS Tarnovia), co jak się później okazało, dało mu pierwsze miejsce. Tym razem więc 4:3. Na ostatniej drodze ponownie zawodnicy musieli zadowolić się tylko bonusami, czyli znowu 7:0 dla chwytowych. Pytanie, czy mają się z czego cieszyć. Tylko jeden zdobyty top? Według mnie trochę to jednak zmniejszyło widowiskowość męskiego finału.
Znacznie lepiej było wśród dziewczyn. Tutaj zdobyte zostały wszystkie ściany i to wielokrotnie. Ostatecznie wygrała Sylwia Buczek (KS Korona), która co prawda nie poradziła sobie z czwartą ścianą, ale za to zrobiła pozostałe trzy, w tym chyba najtrudniejszą trójkę. Druga była Agata Wiśniewska (KW Toruń), trzecia Kasia Ekwińska (KW Toruń). Na czwarty miejscu Kinga Ociepka-Grzegulska. Podsumowując, wszystkie dziewczyny wspinały się pięknie, że aż miło było popatrzeć i nie ukrywam, że to właśnie ich zmagania dostarczyły mi najwięcej emocji. Szczerze gratuluję i mam nadzieję do zobaczenia za rok.