Państwo, polityka, społeczeństwo... > Teksty w dyskusji na temat roli państwa

Hydra Lernejska versus Herakles

Mój adwersarz walczy zajadle jak ta Hydra, a na miejsce (na szczęście nie każdej) odrąbanej głowy w zupełnie niezrozumiały dla mnie sposób pojawiają się trzy kolejne. Postanowiłem ubarwić swoją replikę tą metaforą specjalnie dla kolegi Piotra, który ma najwyraźniej słabość do różnych środków artystycznych. Mam nadzieję, że po tym wstępie mój tekst będzie łatwiejszy do zrozumienia. A teraz chwytam za miecz i rozprawiam się z bestią.

Na początek mojemu przedmówcy nie podoba się przykład z jadłodajnią, twierdzi np. że narusza ona wolność od zielenienia po posiłku. Argument niecelny. Jeśli kolega jest przywiązany do swojego koloru skóry, może z usług jadłodajni jako potencjalnie ryzykownej nie korzystać i tym samym swoją wolność od zielenienia zachować. Wszak wchodzi do środka z własnej nieprzymuszonej woli.

Dalej błędnie twierdzi, że sąd nie ma podstawy prawnej by poszkodowanemu zasądzić odszkodowanie, bo skoro nie doszło do naruszenia norm jakości bo ich nie ma przecież – co właściwie ten Pan X złamał!? Skąd w ogóle miał wiedzieć, że się strują? To zdanie świetnie ukazuje mentalność typową dla socjalistów, wszystko musi być uregulowane bo człowiek własnego rozumu nie ma! Właściciel nie będzie wiedział, że nieświeże jedzenie może komuś zaszkodzić jeśli nie będzie odpowiedniej normy. Mało tego, kolega jak rozumiem widzi winę właściciela nie w tym, że przygotował źle posiłek, ale w tym, że nie przestrzegał pewnych procedur!

I oczywiście kompletną bzdurą jest, że sąd nie ma podstawy by zasądzić odszkodowanie, klient może dochodzić swoich praw choćby na podstawie Art. 415. Kodeksu Cywilnego, który stanowi: Kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia. A w komentarzu czytamy, że za winę, w rozumieniu art. 415 K.C., można uznać w szczególności niedołożenie przez sprawcę szkody staranności ogólnie wymaganej w stosunkach danego rodzaju. Jako klient zapłaciłem za usługę, usługa została źle wykonana, w efekcie odniosłem uszczerbek na zdrowiu, a teraz żądam naprawienia szkody, np. pokrycia kosztów hospitalizacji. I mam w nosie, czy są jakieś instrukcje dotyczące mycia jabłek i czy nad umywalką jest wywieszka, że trzeba myć ręce. Tak samo jeśli oddam samochód do naprawy, a mechanik zepsuje przy okazji hamulce, to mogę go podać do sądu za narażenie mojego życia na szwank, niezależnie od tego czy jest jakiś przepis regulujący jak ma układać narzędzia na półce.

Trzecia podniesiona kwestia, to koszty sądowe. Jeszcze raz powtarzam, nie byłoby drogiego urzędu z naszych podatków, a koszta sądowe zapłaci właściciel (jeśli jest winien) albo pozywający (jeśli zrobił to bezpodstawnie). Cała sprawa nie kosztowałaby podatnika nawet złotówki! Po odrzuceniu tych trzech wątpliwości ponawiam swój okrzyk: oczywiście, że da się bez Sanepidu! q.e.d.

I oczywiście te same zasady działają w aptece. Apteka również świadczy mi usługi i również ma je świadczyć dobrze. Oczywiście, że jabłko i Tussipect to co innego, a samochód, czy autobus to jeszcze coś innego... ale wszystko to jest towar i w tym sensie działają te same mechanizmy i nie ma powodu by wprowadzać sztuczne regulacje dajmy na to na syrop. Zresztą eurosocjaliści wprowadzili ograniczenia nawet na banany i jak wiemy zbyt krótkie banany są w Unii nielegalne! Nie twierdzę, że się nie różnią od tych długich, ale czy naprawdę trzeba było ich delegalizacji? Co to za państwo, w którym można zorganizować protest pod hasłem "ZALEGALIZOWAĆ KRÓTKIE BANANY"?!

No i na zakończenie tego wątku, nie wiem skąd ta wiara, że pod kontrolą nieefektywnego państwa np. apteki miałyby działać lepiej. Całkiem niedawno Jeleniogórska Jelfa wypuściła ampułki leku opisanego jako corhydron, a zawierające inny specyfik, którego nazwy nie pamiętam. W wyniku tego błędu zmarło kilka osób. Najwyraźniej państwo ze wszelkimi swoimi przepisami i normami nie uchroniło konsumentów przed tym błędem.

Teraz druga sprawa którą kontynuujemy. Piotr uparcie podtrzymuje swoją absurdalną tezę, że państwo leczy/edukuje/dochodzi sprawiedliwości za darmo i pisze: Mnie państwo wyedukowało i leczyło za darmo, a następnie sam sobie zaprzecza: teraz płacę [podatki] i bardzo podoba mi się taka umowa społeczna, że dzięki temu następne pokolenie nie będzie musiało płacić (sic!) za edukację, lekarza. No jeśli teraz za to płaci w podatkach, to oczywiście nie była to edukacja darmowa! A skoro tak, to chyba lepiej płacić bezpośrednio szkole, która mu się podoba, niż przy okazji opłacać budynki ministerialne, ministrów, urzędników i ich delegacje, kuratorów, publikacje "naukowe" pożal się Boże profesorów, które można potem kupować pod uniwersytetem za 1,5zł, a za które to owi profesorowie wzięli grube pieniądze... nasze pieniądze!

Jednym słowem kolega forsuje tu używając jego sformułowania farmazony, że opłacenie całej tej biurokracji jest tańsze, niż opłacenie samego tylko nauczania! Że kogoś nie byłoby stać na opłacenie szkoły, ale stać go na opłacenie szkoły i całego tego bałaganu! Ja twierdzę, że taniej i efektywniej by było, gdybym zamiast płacić podatki, mógł samemu sobie opłacić szkołę, dobrą szkołę, taką w której jeśli nauczyciel uczy źle, to się go zwalnia, a jeśli uczy dobrze, to dostaje podwyżkę. Nie państwową, socjalistyczną, w której wszyscy mają po równo i ci świetni nauczyciele, którzy powinni zarabiać o wiele więcej i ci beznadziejni, którzy uczyć nigdy nie powinni!

Ale już szczytem bezczelności, jest stwierdzenie, że to, że sam decyduje, na co wydam swoje pieniądze to jest niesprawiedliwość jakaś. Rozumiem, że przeciwieństwem, czyli sprawiedliwością jest to, że państwo zabierze mi połowę (albo i więcej) tego co zarobię, a następnie to rozkradnie, zmarnuje, ew. resztę rozda pijaczkom pod budką z piwem. Tak to już jest w socjalizmie, że tam wszystko stoi na głowie i nawet okradanie obywateli można nazwać sprawiedliwością.

Ale w jednym zdaniu kolega ma rację! Pod sformułowaniem, że sam potrafię decydować o swojej własności kryje się ogromne niebezpieczeństwo dla państwa socjalnego, bo skoro sam wydaję swoje pieniądze, to na co Ci wszyscy urzędnicy, na co ministerstwo edukacji, rybołówstwa, czy sportu, na co te wszystkie ustawy i rozporządzenia? Tak, to wielkie niebezpieczeństwo i dlatego w szkole dobrze wyedukowali "za darmo" kolegę Piotra, tak by wiedział co to jest "sprawiedliwość", i co to jest umowa społeczna... Miliony Polaków jest wyedukowanych tak dobrze, że żaden argument ich nie przekona! Co mi przypomina jak kiedyś w małym gronie rozmawialiśmy z uczonym doktorem filmoznawstwa na temat tego czym jest dzieło sztuki. Dyskusja była bezcelowa, ponieważ pan doktor nauczył się na uczelni jednej definicji i przyjął ją jako prawdę objawioną! Nie trafiały żadne argumenty, bo przecież dzieło sztuki to...

Niestety, nasza "darmowa" edukacja nie uczy myślenia, nie uczy czytania ze zrozumieniem, nie uczy pisania w sposób ścisły i zrozumiały, nie uczy logiki, czy choćby podstaw ekonomii.

W poprzednim tekście uczyniłem delikatną aluzję, że mój szanowny przedmówca może mieć problemy z dysgrafią, na co on odparł, że używa pewnych środków stylistycznych (...) w celu kondensacji treści i zdynamizowania wypowiedzi, a każdy kto odpowiada na te zabiegi stylistyczne racjonalnym dyskursem i zuchwale posługuje się zarzutem dysgrafii, podlega karze zignorowania najbliższego tekstu!. Otóż po pierwsze, bardzo łatwo jest najpierw wydać z siebie trudny do zrozumienia, wewnętrznie sprzeczny bełkot czystych zabiegów stylistycznych, a następnie wszelką krytykę uznać za niekompatybilną logicznie bo napisaną rzeczowo. Ale pomijając już ten szczegół, to warto zwrócić uwagę na to, kto za tę niekompatybilność ponosi winę! Otóż szanowny kolega jest niekonsekwentny, ponieważ przypominam, że to mój racjonalny dyskurs pt. Po co nam państwo był wcześniejszy, a w związku z tym kolega powinien zastosować swoją własną zasadę i odpowiedzieć na mój tekst równie racjonalnym dyskursem, a nie czymś, co racjonalne wcale nie jest i sam dla odróżnienia nazywa zabiegami stylistycznymi.

Na koniec chciałbym jeszcze nawiązać do przytoczonej przez kolegę definicji dysgrafii i sprecyzować nieco swoją diagnozę. Oczywiście na podstawie samych tylko płodów rozchwianego układu nerwowego mogę zaledwie snuć hipotezy, ale myślę, że mamy tu raczej do czynienia nie tyle z uszkodzeniem organicznym w ośrodkowym układzie nerwowym, ale raczej z dysgrafią nabytą w "darmowym" procesie edukacji. Nie ma więc nieodwracalnych uszkodzeń mózgu, wystarczy chęć poprawy poparta solidną pracą nad sobą by przywrócić zdolność do prawidłowego rozpoznawania pojęć i łączenia ich w sensowną wypowiedź, a także wyciągania prawidłowych wniosków. I tym optymistycznym akcentem chciałbym polemikę zakończyć.

Witold Wieszczek
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.