Felietony > Zdaniem Siwmira

Jelenie wśród choinek

SiwmirZnajomi namówili mnie do złego. Zaproponowali mianowicie, żebyśmy skłusowali choinkę. Ponieważ Siwmirowi rogi już urosły do bezczelnych rozmiarów, nawet się nie zapytałem, gdzie i jaka choinka, tylko od razu zapakowałem plandekę, piłę, sznurek i nożyczki do samochodu i czekałem aż dadzą znak do wyjazdu.

Okazało się, że choinki rosną na ich własnej działce, co wcale nie znaczy, że można je spokojnie wyciąć. Niestety prawo w Polsce wyraźnie wskazuje, że do wycięcia drzew i krzewów potrzebne jest zezwolenie wójta, burmistrza albo prezydenta miasta. Dlatego zastosowaliśmy maksymalną ostrożność. Ubrania maskujące, przepisowa szybkość i to zarówno w jedną, jak i drugą stronę oraz niewinny wyraz twarzy. To ostatnie było najtrudniejsze, ponieważ cała nasza czwórka wyglądała jakby za chwilę mieli nas zapuszkować. Po dotarciu do celu, zostawieniu samochodów w mało widocznym miejscu i ukryciu w reklamówkach siekierki i piły ruszyliśmy na poszukiwania. Każdy z nas miał inną wizję dotyczącą wyglądu świątecznego drzewka, toteż nie było obawy, że się pobijemy. Po kilku minutach czujnością wykazał się jeden z sąsiadów. Wprawdzie z daleka widzieliśmy jakąś pędzącą ku nam postać, jednak dopiero kiedy zamajaczyły nam widły przed nosem, zaczęliśmy dostrzegać grozę sytuacji. Na wszelki wypadek padliśmy na kolana i dopiero potem spróbowaliśmy wyjaśniać cokolwiek. Okazało się to skuteczną strategią. Sąsiad pochwalił zamiar wycięcia tego, co i tak będzie musiało być wyeliminowane ze względu na budowę domu. Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się uważnie. Od razu wpadła mi w oko jedna sosenka, „kilkuczuba” i ze zmierzwioną sierścią, znaczy, tfu, z pokręconymi igłami i kępkami na końcach gałęzi. Podobna była do mnie jak dwie krople wody. Czym prędzej ją obfotografowałem, ściąłem, zawinąłem w plandekę, związałem sznurkiem i umieściłem w bagażniku znajomych (mają większy samochód). Oni ścięli dwie mniejsze, mogłem więc je zabrać swoją niewielką toyotą. Ale do przykrycia musiał wystarczyć szal i ręcznik, co, jak się później okaże, nas zgubiło.

Wjeżdżając na Trasę Łazienkowską, poczułem pierwsze dreszcze emocji. Dzień wcześniej wyczytałem w Internecie, że w związku z przebudową estakad i rozjazdów, kierowcy pomyłkowo wjeżdżają pod prąd, na przeciwny pas ruchu. W związku z tym, zamiast porobić oznaczenia, postanowiono wysłać w rejon zagrożenia specjalny patrol policji. Nie, nie, nie w celu by regulowali ruch, lecz by surowo karali nieszczęśników. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że miasto, po którym się poruszam, to knieja, gdzie codziennie trwa odstrzał jeleni. Weźmy chociażby nowo utworzony pas dla autobusów. Cała stolica rozkopana, zamknięte trzy mosty, a nasze władze akurat teraz wpadły na pomysł utworzenia pasa przeznaczonego wyłącznie dla transportu miejskiego. Zanim się kierowcy zorientowali, że już został oddany, w ciągu jednego dnia wlepiono 600 mandatów tym, którzy nim jechali, a tym, którym udało się z niego uciec i wcisnąć na pas sąsiedni, przyłupili mandaty za wymuszenie pierwszeństwa. Tego dnia straciłem resztki szacunku dla warszawskiej drogówki.

Dlatego z duszą na ramieniu wlokłem się, pilnując przepisowej prędkości i hipnotyzując wzrokiem choinkę, żeby nie wyłaziła spod szala. Adrenalina podskoczyła mi powyżej uszu, gdy dostałem się w sam środek policyjnego konwoju, pędzącego gdzieś na sygnale, ale chyba mieli większe zmartwienia niż zaglądanie przez szybę do wnętrza mojego samochodu. Za szybko jednak poczułem się bezpiecznie. Uspokojony bliskością domu, straciłem czujność i sam stałem się zwierzyną łowną. Swoją drogą, dawniej policja czatowała w krzakach pomiędzy wsiami czy miastami, a teraz leniuchy przyzwyczaili się do łapania w mieście, wykorzystując zamiast krzaków przystanki autobusowe. Skręciłem nie tam, gdzie potrzeba. W czasie pomiędzy moim wyjazdem z domu a powrotem zdążyli pozmieniać regulację ruchu. Budowanie autostrady daje im mnóstwo możliwości. I oczywiście, zwykłym przypadkiem stanął tam od razu wóz patrolowy. Zabrali dokumenty do siebie i zaczęli je sprawdzać. Trwało to pół godziny, bo powiesił im się komputer. No, ja też bym się powiesił, jakbym musiał z nimi współpracować. Zdenerwowany zapomniałem wyłączyć światła, a kiepściutki akumulator (firmowy) toyoty zameldował, że odmawia współpracy. Jeden z panów w niebieskim mundurze odniósł dokumenty, zajrzał za moje plecy i pokazując ordynarnie paluchem, zapytał: a to co?

Trup – odpowiedziałem. Jednak zanim ochłonął i zdążył wyciągnąć broń, wtrąciła się moja lepsza połowa i stwierdziła ponuro, że jest to trup choinki, ale nie przekracza pół metra, bo wycięcie drzewa mającego mniej niż pół metra jest dozwolone prawem. Liczyła na niewiedzę policjanta i w sumie niewiele się pomyliła. Jednak za robienie sobie jaj z nieboszczyków udało się stargować mandat zaledwie do stu złotych. Może i udałoby się stargować więcej, gdyby nie to, że policjanci, jak tylko zauważyli nasze kłopoty z uruchomieniem wozu, nagle zaczęli się bardzo śpieszyć. O pomocy, rzecz jasna, nie było mowy. Klnąc i pomstując na czym świat stoi, wezwałem na pomoc znajomego mechanika. Facet mnie odholował i założył porządny akumulator. Cenę zaproponował o połowę mniejszą, ale w zamian za to miałem przez święta zaopiekować się jego królikiem, on bowiem, wraz z całą rodziną, wyjeżdżał za granicę. Pomyślałem sobie, a co tam, królik nie koń, dużo nie zje, a może zdechnie, to pasztet będzie jak znalazł. Okazało się, że króliczek, kupiony jako miniaturka, wielkością przypomina teraz hipopotama w ciąży. Podobno tak urasta, gdy się go trzyma bez klatki. No nic, stwierdziłem, damy radę. Złapałem klatkę z futrzakiem i pognałem do domu, przed którym czekali znajomi z naszą choinką. Szybko zamieniliśmy się drzewkami i oni poszli do sąsiadów po obiecane dwa małe kotki, a my rozstawiliśmy stół, wypakowaliśmy królika z klatki, żeby oswoił sobie dom i czekając na gości, zaczęliśmy przystrajać choinkę. Była już obsadzona i w połowie ubrana, kiedy znajomi wrócili z kociętami na ręku. Kotki zobaczyły przed sobą dużą tłustą mysz i odezwał się w nich atawistyczny głód. Ruszyły w pogoń. Naokoło choinki, fotela i krzesła. Po chwili krzesło i fotel poszły w odstawkę, a królik desperacko wypuszczając z siebie bobki (pewnie myślał, że w ten sposób opóźni pogoń), próbował wdrapać się na choinkę. W pewnej chwili zawisł na jednej z gałęzi niczym puchata, przerośnięta bombka, koty zaś, radośnie piszcząc, usiłowały do niego doskoczyć. Zanim ktokolwiek z nas wstał (tarzaliśmy się ze śmiechu) i zareagował, zdenerwowane zamieszaniem drzewko ułożyło się demonstracyjnie do snu. Lampki zgasły, woda ze stojaka zalała potłuczone bombki, a jedna z karnawałowych masek, które w tym roku miały ozdabiać moją choinkę, przykryła struchlałego królika. Wyglądał jak Charlie Chaplin. Koty natomiast przypominały pałeczki nawozowe. Może i komicznie to wyglądało, ale zdecydowanie taniej byłoby samemu się przebrać. Powziąłem twarde postanowienie noworoczne: żadnych zwierzaków! I niech uszy poodmarzają drogówce i tępym ustawodawcom! Że o zarządach dróg nie wspomnę.

Jan Siwmir
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.