Podróże małe i duże > Shqipëria - Kraina Orłów - przewodnik po Albanii

Kruja, Ulcinj i Dubrownik, czyli od Albanii po Chorwację

O Albanii jako ewentualnym celu kolejnej wyprawy myślałem już od dłuższego czasu. Chciałem sprawdzić, jakie postępy zrobiło to przez dekady najbardziej odizolowane państwo w Europie. Dodatkowo chciałem również zobaczyć perłę Adriatyku i przy okazji zwiedzić wybrzeże Czarnogóry.

Do „Krainy Orłów” postanowiłem polecieć wraz z rodzinką liniami Malev z Warszawy do Tirany z przesiadką w Budapeszcie. Cena takiej przyjemności dla trzech osób w obie strony to koszt około 2200 zł. Przygotowania do wyjazdu zajęły mi kilka miesięcy. Korzystałem ze wszystkich dostępnych źródeł, w tym tych najcenniejszych, czyli z relacji osób, które już przetarły szlak.

Wyprawa miała mieć charakter trampingowy, więc staraliśmy się ograniczać z bagażem. Każdego dnia bowiem planowaliśmy być w innym miejscu. Początek wyprawy zaplanowany był na 19 czerwca, a koniec na 7 lipca.

Dzień 1: Warszawa – Kruja

Po dotarciu do Warszawy mieliśmy jeszcze chwilkę czasu do odlotu, więc zostawiliśmy bagaże w przechowalni i ruszyliśmy do Pałacu Kultury i Nauki by zerknąć na panoramę Warszawy i przy okazji zwiedziliśmy wystawę poświęconą Darwinowi i Teorii Ewolucji. Pogoda tego dnia nie była rewelacyjna, ale przynajmniej nie padało.

Na lotnisku Chopina miałem lekki stresik, ponieważ pierwszy raz nadawałem bagaż, który miał być później przeładowywany na inny samolot nim trafi do miejsca przeznaczenia. Ostatecznie wszystko się udało i nie straciłem żadnej walizki.

Do Budapesztu odlatywaliśmy wieczorkiem Boeingiem 737-700. Następnie po półtora godzinnej przerwie Bombardierem Q400 z napędem turbośmigłowym odlecieliśmy do Tirany na lotnisko Matki Teresy. Oba przeloty trwały około 50 minut. W Albanii znaleźliśmy się około pierwszej w nocy. Już na lotnisku znalazł się taksówkarz, który oferował swoje usługi. Po szybkich negocjacjach pojechaliśmy z nim do pierwszego punktu naszej wyprawy – Krui. Cena przejazdu to 20 €.

Przed wyjazdem do tego kraju spotkałem się z wieloma stereotypami i różnego rodzaju komentarzami, które niektórych mogłyby odwieść od tej podróży. Wymienię tylko kilka z nich. W Albanii jest niebezpiecznie; kraj jest zacofany, a na każdym kroku czyhają żebracy, złodzieje i watahy wygłodniałych psów; nie ma tam dróg ani kolei; brak atrakcji turystycznych - same pola, bunkry i rozklekotane mercedesy, ludzie nieufni znający tylko język albański...

Jadąc taksówką rozmyślałem o tym i byłem ciekaw jak jest naprawdę. Póki co mijaliśmy niedokończone budynki i wspinaliśmy się powoli serpentynami na wzgórze, gdzie znajdowała się Kruja. Przed samym miastem na środku ulicy leżało jak gdyby nigdy nic kilka psów (zaczyna się – pomyślałem), ale na widok auta spokojnie rozeszły się na pobocza. Przed wjazdem do zabytkowej części miasta minęliśmy patrol policji.

Na pierwszy nocleg wybraliśmy Hotel Panorama w samym centrum miasteczka. Była to jedyna rezerwacja, jakiej dokonaliśmy podczas tej podróży, i jednocześnie najdroższy nocleg w Albanii – 35 € ze śniadaniem. Normalnie szukamy noclegu na miejscu, ale o godzinie drugiej w nocy w małym miasteczku nie mieliśmy na to ochoty. Po dotarciu na miejsce i dobudzeniu obsługi hotelu mogliśmy w końcu nieco odsapnąć. Z tarasiku rozciągała się piękna nocna panorama Krui z częściowo odrestaurowanym Zamkiem Skanderbega. Po szybkiej kolacji z kubeczka pokłoniliśmy się podusi.

Dzień 2: Kruja – Ulcinj

Następnego dnia wstaliśmy o świcie. Po porannym rozgardiaszu poszliśmy na pierwszy albański posiłek do hotelowej restauracji. Następnie rozmieniliśmy nieco EURO i ruszyliśmy na zwiedzanie Krui. Tuż za hotelem rozciąga się uliczka handlowa, na której aż roi się od różnego rodzaju pamiątek. Każdy wielbiciel miejscowych drobiazgów znajdzie tam coś dla siebie. Z każdego stoiska zachęcano nas do zakupu koniaku Skanderbeg za 2 €. Nieodłącznym elementem krajobrazu tej uliczki jest niewielki, piękny meczet z wysokim minaretem. Warto zajrzeć do środka i poczuć ten orientalny klimat.

Zaraz za bazarem uliczka wspina się w kierunku Zamku Skanderbega – głównej atrakcji Krui. Do środka wchodzi się przez świetnie zachowaną bramę, wewnątrz której znajduje się plan zamku. Po jej przekroczeniu naszym oczom ukazuje się Muzeum Skanderbega z jednej strony i ruiny meczetu z drugiej. Muzeum mieści się w odrestaurowanej części zamku i trzeba przyznać, że jest bardzo fotogeniczne. Głównym eksponatem w muzeum jest replika hełmu i miecza Skanderbega. Co prawda w poniedziałki muzea są zamknięte, ale jak się okazało tylko oficjalnie. Nieoficjalnie można było je zwiedzać jak w każdy inny dzień. Bilet kosztował 200 Leków. Po zwiedzeniu muzeum udaliśmy się w kierunku wysokiej wieży na obchód górnej części zamku. Cały czas towarzyszyły nam piękne widoki miasteczka leżącego poniżej, jak również otaczających je gór. W dolnej części zamku można zobaczyć kilka okazałych budynków z czasów Ottomańskich oraz stary hammam. W jednym z budynków urządzono Muzeum Etnograficzne.

Wnętrze Meczetu w Krui (Albania).Muzeum Skanderbega, Krujë (Albania)Muzeum Skanderbega, Krujë (Albania)

Klucząc wąskimi uliczkami, nieśpiesznie doszliśmy do restauracji Alba. Tam mogliśmy po raz pierwszy skosztować piwa Tirana (150L). Z restauracji rozciąga się piękny widok na okolicę, więc spędziliśmy tam dłuższą chwilkę.

Po opuszczeniu zamku poszliśmy do centrum miasteczka zobaczyć pomnik Skanderbega i zrobić jakieś zakupy. Przy okazji odkryliśmy, że znajduje się tam postój busików.

Ponieważ w Krui nic nas już nie zatrzymywało, postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Naszym następnym celem było Ulcinj w Czarnogórze. Przejazd do tego miejsca odbył się w trzech etapach.

Najpierw busikiem spod pomnika za niewielkie pieniądze dojechaliśmy do Fushë-Krujë. Tam kierowca poradził nam, byśmy poszli na wiadukt i na poboczu poczekali na autobus do Szkodry. Prawdę powiedziawszy spodziewałem się jakiegoś dworca lub czegoś w tym stylu, ale skoro za dworzec robi pobocze ruchliwej drogi, to czekamy. Oprócz nas czekało tam jeszcze kilka innych osób. Na odpowiedni busik czekaliśmy około 10 minut. W międzyczasie zatrzymały się busiki jadące do pobliskich miejscowości i parę samochodów oferujących podwózkę. Do busa na trasie Kruja – Szkodra wchodziło około 10 osób. Za przejazd zapłaciliśmy w sumie 800 Leków. Ja z żoną zapłaciliśmy po 400 Leków, a Łukasz przejazd miał darmowy. Przy okazji mogliśmy doświadczyć jak miejscowi podchodzą do turystów. W busie nikt nie mówił po angielsku. Miejscowi wyciągali z portfeli pieniądze i pokazywali nam ile mamy zapłacić. Kiedy daliśmy 1500 Leków i czekaliśmy na 300 Leków reszty (po 400 na osobę) nieoczekiwanie dostaliśmy 800 Leków i dowiedzieliśmy się, że bambini jedzie na piękne oczy. Wszyscy się uśmiechali i powtarzali co chwilę “good”. Atmosfera była bardzo sympatyczna.

Po około dwóch godzinach wyjątkowo dobrą drogą dojechaliśmy do Szkodry. Tam na głównym placu, tuż obok hotelu Rozafa, stały autobusy. Ten do Ulcinj miał odjeżdżać za niecałą godzinkę. Przejazd miał kosztować 5 € od osoby. Jednak po chwili pojawił się taksówkarz, który po angielsku zaoferował, że zawiezie nas na miejsce od razu za 20 € i pomoże nam znaleźć nocleg. Postanowiliśmy skorzystać z tej oferty.

Przez granicę przejechaliśmy bez żadnych problemów. Do Ulcinj jechaliśmy około godzinki, po drodze podziwiając piękne górskie widoki. Nasz kierowca okazał się ciekawym świata człowiekiem wypytując mnie o wszystko, co go interesowało. Ja również skorzystałem z okazji i podpytałem o to i owo. W Albanii na każdym kroku widać powszechne uwielbienie dla USA. Flagi amerykańskie zwisające z budynków to dość powszechne zjawisko. Ma to związek z ogromnym poparciem dla tego kraju przez Wielkiego Brata. Dotyczy to również sprawy Kosowa. Nasz rozmówca wyrażał radość z faktu istnienia Kosowa jako niezależnego państwa. Zwrócił również uwagę na to, iż w rejonie Ulcinj żyje 70% Albańczyków i ten teren to dla nich takie małe Kosowo. Na pytanie, co sądzę o tym państwie, odparłem tylko, że Polska je uznała. Nie dodałem jednak, że dla mnie jest ono nieco kuriozalne. Prędzej czy później o ten kawałek Serbii rozpęta się kolejna zawierucha.

Po dotarciu do Ulcinj, zgodnie z obietnicą, kierowca przy pomocy miejscowych Albańczyków pomógł nam znaleźć nocleg. Za 25 € ulokowaliśmy się w apartamencie nieopodal dworca autobusowego i meczetu. Gospodarzami byli Albańczycy, w dodatku praktykujący muzułmanie (mili i uczynni ludzie). Wystrój pokoju przypominał zdobienia meczetu.

Było już popołudnie, a więc nie było chwili do stracenia – kierunek: plaża. Na tą chwilę Łukasz czekał najbardziej, w końcu będzie pływał w morzu. Najpierw jednak wpadliśmy na kebab za 2 €. Po drodze na plażę chłonąłem orientalny klimat miasta.

W Ulcinj jest kilka meczetów i wciąż powstają nowe. Istnieją również kościoły i cerkwie. Jednak zwiedzanie zostawiliśmy sobie na wieczór, teraz czas na plażę, która była malowniczo położona pomiędzy dwoma wysuniętymi w morze cyplami.

Po około trzech godzinach udało się mi wyrwać rodzinkę z plaży i ruszyliśmy na Stare Miasto. Idąc od strony miasta na wzgórzu tuż za starówką mogliśmy podziwiać ładną cerkiew św. Mikołaja z 1890 roku. Piękne miejsce na chwilę wytchnienia od miejskiego gwaru.

Stare Miasto jest otoczone wysokimi murami. Niestety zostało ono poważnie zniszczone podczas ostatniego trzęsienia ziemi. Do dziś wiele miejsc nadal nie zostało odbudowanych. Zaraz po minięciu bramy naszym oczom ukazuje się pozostałość po kościele, przerobionym w późniejszym czasie na meczet. Dalej, klucząc wąskimi uliczkami, napotykaliśmy różne lepiej lub gorzej zachowane domy, restauracje, punkty widokowe i inne obiekty.

Poniżej, na nabrzeżu, pełną parą szły przygotowania do pełni sezonu turystycznego. Po oględzinach starówki poszliśmy do kolejnego lokalu, reklamującego się szyldem hamburger po 1 €. Cena jednak odpowiadała jakości. Wracając do hotelu zajrzałem do środka meczetu Kryepazarit. Jest to najważniejszy meczet miasta i jednocześnie siedziba głównego imama Ulcinja.

Ten wieczór spędziliśmy już naszym zwyczajem na tarasie, popijając napoje i wsłuchując się w nawoływania muezina. Nie siedzieliśmy jednak zbyt długo, gdyż wciąż odczuwaliśmy trudy poprzednich dni, a nazajutrz planowaliśmy dotrzeć do Dubrownika.

Plaża w Ulcinj (Czarnogóra)Meczet w Ulcinj (Czarnogóra)Starówka w Ulcinj (Czarnogóra)

Dzień 3: Ulcinj – Dubrownik

Następnego dnia o świcie poszedłem na miasto poszukać jakiegoś supermarketu oraz sprawdzić połączenia autobusowe. Początkowo myślałem, żeby pojechać bezpośrednio do Dubrownika, ale musiałbym czekać prawie do pierwszej. Wybrałem więc inne rozwiązanie. Postanowiłem, że pojedziemy do Budvy, a tam dalej do Herceg Novi. Stamtąd taksówką już do celu.

Sklep o odpowiednich rozmiarach znalazłem tuż obok naszego pensjonatu. Zrobiłem zakupy na śniadanie i drogę do Chorwacji. Ceny nie były wygórowane, choć wybór towarów mniejszy niż w Polsce.

Po śniadanku ruszyliśmy na dworzec. Na miejscu odrzuciliśmy kilka propozycji od taksówkarzy, którzy chcieli nas zawieźć do Dubrownika (100 €).

Trasa do Budvy cały czas przebiegała wzdłuż linii brzegowej, widoki były zachwycające. Tu i ówdzie na poboczu pojawiały się meczety i ludzie handlujący różnymi owocami i warzywami. Za Barem, w którym mieliśmy przystanek, meczetów już nie widziałem – wkraczaliśmy w obszar zdominowany przez Serbów. W Budvie na następny autobus czekaliśmy około 20 minut. Żona zamówiła sobie kawę w naparstku, a ja obfotografowałem rozkład jazdy.

Droga do Herceg Novi była zdecydowanie najpiękniejszą częścią trasy. Po przejechaniu tunelem wydrążonym w górze oddzielającej Kotor od reszty kraju, znaleźliśmy się w tym najpiękniejszym mieście Czarnogóry. Tam mieliśmy kolejną przerwę. Przystanek usytuowany jest niedaleko Starego Miasta i Twierdzy św. Jana wznoszącej się na wzgórzu tuż za nim. Od Kotoru aż do Herceg Novi objeżdżaliśmy Bokę Kotorską. Widoki były wprost rewelacyjne. Strome zbocza fiordów wpadały wprost do morza. Tam, gdzie było troszkę miejsca, budowano małe miasteczka. Jedno z nich spodobało się nam szczególnie. Postanowiliśmy, że w drodze powrotnej zatrzymamy się w nim na chwilę by nacieszyć oczy pięknymi widokami.

Po dotarciu do Herceg Novi i zbadaniu wszystkich możliwości dotarcia do Dubrownika, wybraliśmy przejazd taksówką za 30 €. Na granicy i tym razem nie czekaliśmy zbyt długo. Kierowcy powiedzieliśmy, że chcemy wysiąść przy Starym Mieście. Pierwsze wrażenie na widok murów obronnych otaczających miasto było niesamowite. Wiedziałem, że są w dobrym stanie, ale nie sądziłem, że będą aż tak imponujące - zwłaszcza główna baszta górująca nad całą okolicą. Jednak nie czas jeszcze na zwiedzanie, najpierw trzeba było znaleźć jakiś lokal na dwa noclegi. Postanowiliśmy poszukać szczęścia na wzgórzu tuż za Starym Miastem. Udało się za pierwszym razem, nie musieliśmy długo krążyć. Za trzy osoby zapłaciliśmy 35 € za noc. Jak na Dubrownik cena bardzo przyzwoita i ten widok z tarasu wprost na główną basztę...

Po chwili odpoczynku ruszyliśmy na miasto. Przeszliśmy wzdłuż murów, samą starówkę zostawiając sobie jednak na później. Po dotarciu na plażę postanowiliśmy się rozdzielić. Żona z Łukim pozostali nad morzem, ja natomiast udałem się do dolnej stacji kolejki linowej na górę Srd. Kolejka jest nowiutka, dopiero co odbudowana po zniszczeniach dokonanych przez Czarnogórców.

Wjazd na szczyt kosztował 70 Kun. Niestety miałem przy sobie tylko EURO, a pani w kasie była nieubłagana, więc musiałem poszukać najbliższego kantoru i nabyć trochę chorwackiej waluty.

Na szczycie, poza piękną panoramą Dubrownika i okolicznych wysp oraz pięknych gór po drugiej stronie, można zobaczyć wielki biały krzyż i ruiny rozległej twierdzy zbudowanej w latach 1806-1812 w czasie rządów Napoleona, w której urządzono muzeum poświęcone Czarnogórskiej agresji na Dubrownik w 1991 roku. Oprócz wielu zdjęć, pokaźnego zbioru broni i pocisków, które spadały na miasto, wyświetlany jest również film pokazujący ostrzał miasta z okolicznych wzgórz i od strony morza. Atak był barbarzyński, ponieważ Dubrownik nie stanowił żadnego strategicznego punktu, a Czarnogórcy nawet nie planowali jego okupacji. Miasto uratowała jego sława i piękno. Pod naciskiem międzynarodowej opinii publicznej Czarnogórcy odstąpili od ostrzału. Inne miejsce pewnie by zrównali z ziemią.

Muzeum Wojny na Bałkanach, Dubrownik (Chorwacja)Przed Starym Miastem, Dubrownik (Chorwacja)

Wstęp do muzeum to koszt 20 Kun. Po powrocie na dół i ściągnięciu rodzinki z plaży poszliśmy poszukać dworca autobusowego i jakiegoś supermarketu, gdyż w Dubrowniku restauracje były dla nas zbyt drogie. W ramach rekonesansu przeszliśmy przez Stare Miasto, zwiedzając przy okazji Kościół św. Błażeja z 1715 roku. Po opuszczeniu starówki poszliśmy wzdłuż głównej drogi podziwiając kolejne dzielnice.

Okazało się, że dworzec jest na samym końcu Dubrownika, za portem. Tam też znaleźliśmy supermarket (KONZUM), w którym zrobiliśmy pokaźne zakupy. W porcie akurat cumował prom kursujący wzdłuż wybrzeża Dalmacji z Dubrownika do Rjeki. Po sprawdzeniu, w jakich godzinach odjeżdżają powrotne autobusy do Herceg Novi, udaliśmy się w drogę powrotną - tym razem autobusem miejskim (bilet 10 Kun).

Do pensjonatu wróciliśmy pod wieczór. Na żadne nocne eskapady nie mięliśmy już sił (no i pieniędzy), więc kolejne godzinki spędziliśmy przyjemnie na tarasie podziwiając zachód słońca nad perłą Adriatyku.

Widok na Stare Miasto, Dubrownik (Chorwacja)Widok z murów, Dubrownik (Chorwacja)
Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.