Saranda, Ksamil, Butrint, Tirana i pożegnanie z Albanią

Dzień 14: Saranda – Ksamil – Butrint

Następnego dnia poszliśmy na przystanek, w pobliżu ruin synagogi. Autobusy odjeżdżały z dwóch miejsc. Z pierwszego można było dojechać do Tirany i innych większych miast, z drugiego natomiast do Butrint. Ten właśnie kierunek nas dzisiaj interesował. Przejazd z Sarandy był szybki i bezproblemowy, ponieważ na tym niewielkim odcinku udało się Albańczykom wybudować nową drogę.

Wysiedliśmy w Ksamil, w którym zamierzaliśmy spędzić najbliższe trzy dni. Nocleg znaleźliśmy w pierwszym hotelu, do którego weszliśmy. Nocleg w hotelu Ardiani kosztował nas 20 € za trzy osoby. Znajduje się on obok niewielkiego placu, na którym niedawno postawiono fajny pomnik, przedstawiający tańczących Albańczyków w strojach narodowych.

Na śniadanie poszliśmy do małej restauracji ulokowanej niedaleko cerkwi. Tym razem zamówiliśmy zwijańce z czymś, co przypominało roladę. W końcu coś dobrego.

Następnym celem tego dnia był park archeologiczny w Butrint. Akurat jechał autobus, który zatrzymał się na poboczu i udało się nam bez czekania podjechać na miejsce. Okazało się, że to tylko kawałek drogi do naszego hotelu i z powrotem można spokojnie dojść pieszo, podziwiając przy okazji piękne widoki.

Butrint położony jest na niewielkim półwyspie pomiędzy wybrzeżem wyspy Korfu a jeziorem Butrinti. To jedno z niewielu miejsc, gdzie pozostałości wielu epok znajdują się tuż obok siebie. W 1992 roku miasto zostało wpisane na listę UNESCO. Osiem lat później, rząd Albanii ogłosił Butrint wraz z przyległym terenem – parkiem narodowym.

Butrint - Bazylika (Albania)Butrint - teatr (Albania)

Według legendy Butrint zostało założone przez uciekinierów z Troi. Zdobyte przez Rzymian w 167 roku p.n.e., wkrótce uległo kolonizacji rzymskiej. W późniejszych czasach miasto często przechodziło z rąk do rąk. Panowali tu Bizantyjczycy, Wenecjanie oraz Osmanie.

Wstęp na teren parku kosztuje 500 Leków. Na zwiedzanie należy przeznaczyć od dwóch do trzech godzin. Do najciekawszych obiektów należą:

  • Wieża Wenecka i Termy, tuż przy wejściu na teren parku.
  • Amfiteatr, wybudowany w czasach hellenistycznych. Najczęściej fotografowany obiekt w całym parku. Znajduje się na licznych folderach reklamujących Albanię.
  • Baptysterium, z doskonale zachowanymi kolumnami i mozaikami (niestety zasypanymi i niedostępnymi dla turystów).
  • Starożytne Łaźnie Rzymskie i kaplica z V wieku.
  • Trójnawowa bazylika z VI wieku, która zachowała się do naszych czasów w dość dobrym stanie.
  • Pięknie zachowane Nimfeum.
  • Pozostałości antycznej bramy miejskiej, noszącej nazwę Lwiej Bramy z IV wieku.
  • Pozostałości po innych starożytnych budowlach rozsianych po całym półwyspie.
  • Na wzniesieniu ponad miastem Wenecjanie zbudowali w XIV wieku niewielki zamek, w którym dziś urządzono muzeum historyczne, prezentujące znaleziska z tutejszych wykopalisk.

Po drugiej stronie kanału Vivari, zobaczymy kolejną warownię, wzniesioną przez Ali Paszę z Tepeleny na przełomie XVIII i XIX wieku.

Po zwiedzeniu tego pięknego miejsca, nieskażonego radosną działalnością budowlaną współczesnych Albańczyków, poszliśmy do restauracji napić się czegoś orzeźwiającego i poczekać na autobus.

Butrint (Albania)Butrint - Bogini z Butrint (Albania)

Ponieważ ten wciąż nie nadjeżdżał postanowiliśmy wrócić do Kasmil pieszo. Po drodze zobaczyliśmy kilka bunkrów, które miały bronić Albanię przed imperialistyczną Grecją.

Pierwszą budowlą jaka zobaczyliśmy wchodząc do Ksamil był walący się betonowy szkielet hotelu. Był to niejako zwiastun tego co czeka nas dalej. W całym Ksamil około 15 % budowli to walące się ruiny, często kilkupiętrowe, których nikt nie wyburza. Bardzo skutecznie psują one klimat tego miejsca. Te, które stoją często nie są wiele lepsze. Często wykończone jest tylko jedno piętro, (przeznaczona często na sklep albo restaurację) a reszta to gołe betonowe słupy czekające niewiadomo na co. Ogólnie miasto przedstawia dość żałosny widok, jakby dopiero co było zbombardowane. Drogi powstają dość spontanicznie pomiędzy budynkami, które stoją byle gdzie, bez żadnego planu. Właściwie to powinno się je wyburzyć i w całości zbudować od nowa.

Jednak nie dla budynków przyjechaliśmy do Ksamil i to na trzy dni. Prawdziwym skarbem tego miejsca jest ciepłe morze, zaciszne zatoczki z małymi plażami i wspaniałe widoki na pobliskie wyspy i Korfu.

Po powrocie z Butrint, resztę dnia postanowiliśmy spędzić na najbliższej plaży, która była kamienista i jak na Ksamil dość obszerna. Po drugiej stronie dostrzegliśmy kilka bunkrów, które ktoś już zdążył pokryć kolorowym graffiti. Znajdowały się one na plaży i dosłownie wchodziły do morza.

Dzień 15–16: Ksamil

Ksamil,Dwa następne dni spędziliśmy w innym rytmie niż pozostałe. Niegdzie nie jeździliśmy i nic nie zwiedzaliśmy. Większość dnia spędzaliśmy na plaży.

Po przejściu całego Ksamilu wzdłuż i wszerz postanowiliśmy relaksować się na niewielkiej plaży, przy której nie było głośnego baru z muzyką, a kameralna restauracja i wypożyczalnie rowerów wodnych.

Pierwszego dnia z rana mocno się zachmurzyło i po chwili zaczęło padać. Był to pierwszy deszcz podczas naszego objazdu. Nie przeszkodziło nam to jednak doskonale się bawić w ciepłym Morzu Jońskim. Przez jakiś czas byliśmy jedyni na plaży.

Gdy się rozpogodziło okolica zaczęła się zaludniać. Tego dnia główną atrakcją był rejs rowerkiem wodnym w pobliżu małych wysepek okalających naszą plażę.

Po całodniowym plażowaniu, przerywanym tylko na wypady do pobliskich restauracji, wieczorkiem poszliśmy wzdłuż dopiero co budowanej nadmorskiej promenady. Widok oświetlonego promu płynącego przy zachodzącym słońcu wzdłuż wybrzeży Korfu, to widok, który na długo zapada w pamięć (w drugą stronę lepiej nie patrzeć).

Ksamil (Albania)Ksamil (Albania)

W pobliżu hotelu znajduje się mini supermarket, w którym robiliśmy zakupy na wieczór. Muszę przyznać, że jak na Albanię to ceny były tam dość wysokie.

Cały następny dzień spędziliśmy na tej samej plaży. Żona i Łuki byli zachwyceni, ja natomiast nie mogłem się już doczekać następnego dnia, kiedy to mięliśmy wyruszyć do Tirany – ostatniego punktu naszego objazdu.

Ksamil (Albania)Bunkry w Ksamil (Albania)

Dzień 17: Ksamil – Tirana

W końcu nadszedł dzień, w którym trzeba było opuścić Ksamil. Ja się cieszyłem, rodzinka tak średnio. Pierwszym etapem podróży do Tirany był dojazd autobusem do Sarandy pod ruiny synagogi. Następnie zakupiliśmy bilety do Tirany w pobliskim budynku i poszliśmy kupić coś na drogę. Czasu mięliśmy niewiele, więc za bardzo się nie oddalaliśmy od autokaru.

Właściciel hotelu w Sarandzie ostrzegał nas, że podróż potrwa osiem godzin. Jednak nie chciało się mi w to wierzyć. Zakładałem również, że pojedziemy wzdłuż wybrzeża. Wkrótce jednak okazało się, że jedziemy w zupełnie innym kierunku.

Trasa wiodła przez Gjirokastę i inne wioski położone pomiędzy górskimi przełęczami, po których ponownie dane nam było się przemieszczać. Autokar jechał bardzo wolno, a na dodatek co chwila kierowca robił przerwy.

Podczas jednej z nich zatrzymaliśmy się w Tepelenie, tuż przy okazałym pomniku Ali Paszy, który dość mocno zaznaczył się na tych ziemiach. Nie było jednak zbyt wiele czasu by się rozejrzeć po okolicy. Z autobusu można było zobaczyć potężną twierdzę, zbudowaną za panowania tego władcy.

Niekończące się serpentyny i co urywające się co jakiś czas drogi dość skutecznie hamowały nasza podróż do stolicy. Powoli uświadamiałem sobie, że osiem godzin jazdy jednak nas nie minie.

Tuz przed Tiraną zakupiliśmy nieco „kokoszki” u sprzedawcy, który ze swoim towarem wszedł do autobusu na ostatnim już postoju. Chciał sprzedać jeszcze wodę, ale tej akurat nam nie brakowało (w końcu jego syn jest w szpitalu i trzeba na doktora).

Do stolicy dotarliśmy popołudniu. Zwyczajowo zostaliśmy wysadzeni gdzieś w środku miasta przy chodniku. To nam jednak zupełnie nie przeszkadzało. Następnie ruszyliśmy w kierunku placu Skanderbega w poszukiwaniu jakiegoś noclegu. Po drodze przeszliśmy obok pięknego, zabytkowego mostu z czasów ottomańskich. Punktem orientacyjnym stał się olbrzymi, jeszcze nie wykończony wieżowiec, w pobliżu placu. Tuż obok niego znajdowała się odnowiona uliczka, przy której znajdowała się niewielka twierdza, zaadaptowana na hotel. Cena nie była jednak zbyt zachęcająca, więc poszliśmy nieco dalej. Po drugiej stronie znajdowało się kilka hoteli.

Po dwóch niezbyt udanych podejściach, w końcu trafiliśmy na ten z odpowiednią ceną – 25 € za noc. Sam obiekt swoje najlepsze lata miał już za sobą, ale nam w zupełności odpowiadał. Nie było też w nim żadnych gości – byliśmy jedyni. W tamtej chwili nie wzbudziło to w nas żadnej podejrzliwej reakcji.

Po chwili odpoczynku ruszyliśmy na wieczorny rekonesans miasta. Najpierw udaliśmy się do restauracji na zasłużony obiad, jedną ulica za kompleksem parkowo-gastronomicznym Tajwan.

Następnie ruszyliśmy wprost do Wielkiego Parku, w którym zamierzaliśmy doczekać zachodu słońca. Park wraz ze sztucznym jeziorem, naprawdę zasłużył na swój przydomek. Jest to rozległy teren, który daje możliwość wytchnienia i poobcowania z naturą mieszkańcom miasta. Podczas naszego spaceru widzieliśmy, całe mnóstwo gimnastykujących się i biegających ludzi. Cała reszta zbijała się w grupki i grała w jakieś gry. My postanowiliśmy zrelaksować się w miejscowej knajpce przy zimnej Tiranie. Będąc w parku chcieliśmy przy okazji zlokalizować ogród zoologiczny i botaniczny, oraz pomnik Matki Albanii, które mięliśmy zamiar odwiedzić następnego dnia. Mimo, iż się rozglądaliśmy na wszystkie strony, tego dnia się nie udało niczego wypatrzeć.

Tirana (Albania)Tirana - panna młoda (Albania)

Po przyjemnie spędzonym wieczorze, poszliśmy wprost na plac Skanderbega, zobaczyć jak prezentuje się nocą. Po cichu liczyłem, że do naszego przybycia zdążą się uporać z remontem i plac nie będzie rozkopanym placem budowy. Niestety, roboty ziemne trwały w najlepsze, skutecznie psując widoki. Mozaika, na frontonie Muzeum Narodowego, była przesłonięta rusztowaniem, ale na szczęście można było ją zobaczyć (rok wcześniej zasłaniał ją baner Vodafone). Pomnik Skanderbega był odgrodzony barierkami, pomiędzy którymi robotnicy zostawili wąski przejście przez plac.

Na pocieszenie, największy skarb Tirany – Meczet Ethem Beja, był dostępny dla turystów. Jest to jedyny meczet w Tiranie, który ocalał za rządów Hodży. Był on dostępny dla cudzoziemców, będących akurat w Albanii. Mimo, że nie jest to najstarszy meczet jaki ocalał, to z pewnością jest on najpiękniejszy. Piękne zdobienia i malowidła, dodatkowo podświetlone przez halogeny zapadają w pamięć.

Nieco zmęczeni wróciliśmy do hotelu, aby wypocząć przed następnym dniem pełnym zwiedzania i atrakcji. Około dziesiątej położyliśmy się spać. Pół godziny później się zaczęło...

Tirana - Mozaika (Albania)Tirana - plac Skanderbega (Albania)

Ni stąd ni zowąd rozległa się głośna muzyka. Podłoga i ściany zaczęły wibrować, a z nimi nasze głowy. Początkowo myślałem, że to jakiś koncert w pobliżu, bo muzyka była na żywo. Słyszałem oklaski publiczności i podziękowania piosenkarza. Cóż, wytrwam pomyślałem. Jednak o drugiej w nocy, po kolejnych nieudanych próbach zaśnięcia razem z Elą poszliśmy zerknąć na zewnątrz co jest grane. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy po wyjściu z hotelu na ulicę zapanowała upragniona cisza. Jedynie z lokalu pod nami dobiegała stłumiona muzyka.

Akurat skończył – pomyślałem i wróciłem z powrotem. Jednak zaraz po wejściu znowu usłyszałem te wrzaski. Po chwili wszystko było jasne. To nie żaden koncert, tylko muzyka z klubu pod nami, zatruwała nam nocleg. Gościu z hotelu udawał greka i kompletnie zapomniał angielskiego. Postanowiliśmy złożyć wizję lokalną w klubie. Już od wejścia zostaliśmy obiektem zainteresowania, zewsząd wpatrywała się w nas zadżumiona klientela lokalu. Mimo to szliśmy w głąb lokalu dochodząc do miejsca, nad którym znajdował się nasz pokój. Wówczas z przerażeniem ujrzeliśmy wielki subwoofer, który do reszty odarł nas ze złudzeń. Teraz było już jasne, dlaczego nikogo więcej nie było w hotelu.

Po powrocie do pokoju spakowaliśmy się i w środku nocy postanowiliśmy opuścić ten przybytek. Jedynie Łuki był niepocieszony, gdyż spał jak zabity i jemu to nie przeszkadzało!

Klucz zatrzymaliśmy przy sobie, ponieważ rano miał być boss, który znał angielski, a my mięliśmy zamiar odzyskać nasze pieniądze. Zaraz po wyjściu na ulicę jakby na złość zaczęło padać. Najpierw udaliśmy się do pobliskiego fast-foodu by przeczekać największe opady. Przy okazji coś zamówiliśmy. Kiedy nieco zelżało ruszyliśmy z tobołami w nieplanowany obchód placu Skanderbega. Zajrzeliśmy do kilku hoteli, jednak gdy właściciele widzieli troje błąkających się nocą turystów od razu podawali ceny z kosmosu. I tak sobie krążyliśmy, aż usłyszeliśmy nawoływania muezina na pierwszą modlitwę – czyli mamy czwartą. Powoli zaczynało świtać a nam nie pozostało nic innego jak wrócić do zabawnego hoteliku. Przed piątą było tam już w końcu cicho. Szefo bez słowa złapał za walizki i wciąż przepraszającymi gestami odprowadził nas do pokoju. W końcu mogliśmy iść spać. Postanowiliśmy również, że zostaniemy tu na drugą noc, bo i tak około pierwszej w nocy mięliśmy zamiar wyruszyć na lotnisko, tak więc te dwie godziny łomotu, które nas jeszcze czekały nie były warte kolejnych przenosin. Ale rano sobie z nimi pogadam.

Dzień 18–19: Tirana

Następnego dnia wstałem przed południem. Rodzinka chciała jeszcze trochę pospać, więc bez eskorty poszedłem pozwiedzać najbliższą okolicę. Przed opuszczeniem hotelu zamieniłem kilka zdań z przybyłymi właścicielami obiektu, ale od wczoraj mi nieco przeszło, więc była to szybka konwersacja. Nie chciałem tracić więcej czasu na wysłuchiwanie o tym, że jest im przykro, itd...

Obchód rozpocząłem od placu Skanderbega, który w dzień nie wyglądał wcale lepiej niż nocą. W planach miałem wizytę w Wieży Zegarowej, lecz mimo odpowiedniej pory, ta była zamknięta. Cóż w Albanii godziny otwarcia różnych obiektów bywają względne. Po opuszczeniu placu skierowałem się przez garbaty most w kierunku Katedry św. Pawła i jednego z nowych meczetów.

Tirana - Twin Towers (Albania)Tirana - zdobienie mecztetu Beja (Albania)

Katedra z wizerunkami Matki Teresy i pięknymi witrażami, prezentowała się bardzo dostojnie. Tuż obok przepływa rzeka Lana, która przypomina wybetonowany ściek.

Niedaleko katedry znajduje się dawne Mauzoleum Envera Hodży, dziś spełniające funkcje komercyjne. Jest to dość ciekawy obiekt przypominający piramidę. Warto zobaczyć tą betonowo–szklaną konstrukcję, gdyż są plany jej wyburzenia w bliskiej przyszłości. Podobno w jej miejscu ma powstać nowy budynek parlamentu.

Wracając do hotelu chciałem wejść do okazałej cerkwi, zbudowanej tuż obok rządowych budynków w kolorze piaskowym. Jednak pilnujący terenu żołnierze dość jednoznacznie dali mi do zrozumienia, że to nie jest dobry pomysł. Obiekt bowiem znajdował się w strefie wojskowej, a po doświadczeniach z Aleksandrii, wolałem nie próbować żadnych sztuczek.

W południe rodzinka w końcu się zebrała i mogliśmy wszyscy razem kontynuować zwiedzanie. Najpierw jednak poszliśmy zjeść kebaba do pobliskiego baru połączonego z kawiarenką internetową. Następnie poszliśmy do stojących nieopodal taksówkarzy przegadać sprawę nocnego dojazdu na lotnisko. Stanęło na 20 €.

Kolejnym punktem zwiedzania był wjazd na taras widokowy wieżowca Sky Tower. Można to zrobić bezpłatnie, a widoki są naprawdę piękne. Po chwili na kawę i soczek w kompleksie Tajwan, ruszyliśmy wprost do Wielkiego Parku.

Pierwszym celem był, znajdujący się na jego obrzeżach niewielki ogród zoologiczny. Wstęp to koszt 100 Leków, jednak jak ktoś ma niewiele czasu to można sobie tą atrakcję odpuścić. Szczerze mówiąc u mojej teściowej w Dobce jest więcej zwierząt i są dużo bardziej zadbane, że nie wspomnę o przestrzeni, jaką im wydzielono.

Nieco poniżej znajduje się ogród botaniczny (100 Leków), który robi już przyjemniejsze wrażenie, choć również nie rzuca na kolana. Podczas spaceru trafiliśmy na sesję zdjęciową panny młodej. Pana młodego jednak nigdzie nie widziałem.

Tirana - Mauzoleum Hodży (Albania)Tirana - Pomnik Matki Albanii (Albania)Tirana - Panorama miasta (Albania)

Ostatnim punktem zwiedzania miała być wizyta pod pomnikiem Matki Albanii, który to wg zapewnień przewodnika miał znajdować się w parku. Jednak po obejściu go wzdłuż i wszerz, na co zeszły nam dobre dwie godziny nigdzie na niego nie natrafiliśmy. Pomoc miejscowych tylko wprowadzała większy chaos. Zrezygnowani powoli zataczając wielkie koło po peryferiach parku zaczęliśmy powoli wracać do miasta. Gdy obeszliśmy już całe jezioro, po przeciwnej stronie mignął mi mały biały punkcik. Gołym okiem nie można było dostrzec, co to jest, więc dokręciliśmy do alfy teleobiektyw i na maksymalnym zumie zrobiłem zdjęcie. Następnie przy maksymalnym zbliżeniu, ujrzałem cel naszych poszukiwań. Pokaźnych rozmiarów kobietę z czymś, co przypominało kałacha w ręku. Oceniwszy dystans w linii prostej wyszło mi kilka kilometrów. Było już popołudnie a tego dnia jeszcze trzeba się było przygotować do wyjazdu, jednak po trzech godzinach poszukiwania w końcu nawiązałem kontakt wzrokowy z naszym ostatnim celem. A ponieważ bardzo rzadko nie potrafię odnaleźć jakiegoś wcześniej wytypowanego obiektu, postanowiłem zawrócić i mimo wszystko dojść do celu. Ela o dziwo zgodziła się na tą przeprawę, choć pewnie wolałaby już wracać do hotelu.

Aby nie wracać okrężną drogą postanowiłem, że pójdziemy na przełaj. Jeziorko wydawało się podeschnięte, więc postanowiłem je przeciąć tuż przy brzegu. Początkowo szło nieźle, jednak coraz większe bagno, zmusiło mnie do odwrotu i przedzierania się przez zarośnięte chaszczami skarpy. Gdy wdrapałem się na jedną z nich zobaczyłem naprawdę zdziwionego gospodarza jednej z pobliskich posesji. Dobrze, że się akurat tam plątał, gdyż powstrzymał kilka swoich dość zaintrygowanych czworonożnych przyjaciół.

Po pół godzinie kluczenia wokół jeziora w końcu dotarliśmy na ścieżkę, którą szliśmy wcześniej. Dalej już po swoich śladach dotarliśmy do strefy wojskowej, przy której wąską ścieżką wydostaliśmy się na zewnątrz parku. W nawigacji nieocenione okazało się zdjęcie z aparatu, które pokazywaliśmy przechodniom. Jak ktoś zobaczy czego szukamy, to nie potrzeba angielskiego w określeniu kierunku.

Do pomnika szliśmy jeszcze około czterdziestu minut i na samym końcu już gdzieś za Tiraną, dostałem się do niego przez dziurę w płocie (brama wejściowa była zamknięta). Ela wolała poczekać na zewnątrz. Szła taki kawał, ale dziura w płocie ją ostatecznie dobiła (tym razem nie trzeba było się przeczołgiwać pod ogrodzeniem).

Sam pomnik – jak pomnik, ale droga do niego to była prawdziwa frajda. Z tego miejsca roztacza się piękna panorama miasta i okolicznych gór. Szczególnie pięknie prezentowały się tego popołudnia.

Do centrum wróciliśmy już autobusem miejskim. Po kolacji ruszyliśmy na ostatnie zakupy w Albanii. Po powrocie do hotelu i spakowaniu wszystkich klamotów, ponownie wysłuchaliśmy kakofonię z klubu pod nami. Jednak tym razem opuszczaliśmy to miejsce o pierwszej w nocy, więc jakoś to przetrzymaliśmy. Samolot odlatywał o czwartej, więc mogliśmy jeszcze trochę posiedzieć jednak na lotnisku przynajmniej można się było chwilę przespać.

Sama jazda trwała niecałe trzydzieści minut, jednak ulice były zupełnie puste i nie wiem jak to wygląda przy pełnym ruchu.

Tym razem miałem dużo czasu by bliżej przyjrzeć się lotnisku imienia Matki Teresy. Było malutkie i przytulne, bardzo czyste i zadbane. W końcu to jedyne międzynarodowe lotnisko Albanii.

Wschód słońca oglądałem gdzieś nad Czarnogórą. Zawsze jest to piękny widok, gdy leci się samolotem. Po przylocie do Budapesztu powitała mnie piękna pogoda, co dawało nadzieję, że i w Warszawie będzie pięknie. Gdyby pogoda dopisała to zostalibyśmy w stolicy jeden dzień i co nieco pozwiedzali, jednak kilkanaście minut po starcie moje plany rozwiały się wraz z pojawieniem się grubej warstwy chmur zakrywającej nasz kraj.

Po wylądowaniu było tak fatalnie, ze nie było widać szczytu Pałacu Kultury i Nauki. Przy tej pogodzie i zachmurzeniu nie było sensu chodzić po mieście, więc podjęliśmy decyzję o odwrocie w Beskidy.

Podsumowując – wycieczka była bardzo udana. Udało się nam zobaczyć wszystkie zaplanowane miejsca i nawet nieco więcej. Tylko dwa razy padał deszcz, z czego raz w nocy. Wszędzie byliśmy mile witani i nigdzie nie czuliśmy się ani trochę zagrożeni.

Co do Albanii, to powiem jedno, naprawdę warto ją odwiedzić, ponieważ za kilkanaście lat ten kraj może zmienić się nie do poznania. W tej chwili to dynamicznie i bardzo chaotycznie rozwijający się kraj, przyjazny turystom, oferujący niebanalne atrakcje i unikalny klimat. W europie takiego drugiego kraju chyba nie ma.

KONIEC

Dariusz Maryan
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.