Jesień nie sprzyja długim spacerom. Zima też nie. Jeszcze pół biedy, jeśli jest sucho i świeci słońce. Ale co zrobić jeśli pada deszcz, wiatr wieje bez ustanku a my nie mamy ochoty na nic szczególnego? Ja wtedy zbieram znajomych i idę do herbaciarni. Ale nie do jakiejś tam herbaciarni, lecz do konkretnej, zwiącej się Plotkarenka, a mieszczącej się przy Wschodniej 57 w Łodzi. Prowadzi ją pan Andrzej Russel, z zamiłowania herbaciarz, a prywatnie bardzo sympatyczny człowiek. Zapraszam do wczytania się w historię miejsca, człowieka, herbaty...
Dawniej każde miasto miało inną wodę. Ta sama herbata parzona w różnych miejscach różnie smakowała. Na przykład w Łodzi w połowie lat `60 była bardzo dobra woda na mieszankę pół na pół Cejlonu z Madrasem. Wyjątkowo dobry smak. Aromat może mniej, bo to były takie paczkowane herbaty ze sklepu, ale smak był bardzo przyjemny. Ja nie jestem łodzianinem z urodzenia, moja woda była zażelaziona. Bardzo popularną herbatą był wtedy Ulung. Nie ten, który można dziś spotkać – to była czarna herbata fermentowana - ale na tej zażelazionej wodzie miała wyjątkowy smak. Mieszkałem też przez jakiś czas w Białymstoku, tam z kolei woda była zawapniona i żadna herbata nie smakowała. Żeby wytrącić z niej wapń trzeba było dodać co najmniej cytrynę i wtedy dopiero nadawała się jakoś do picia.
A pomysł na tę herbaciarnię pochodzi właściwie sprzed kilku lat. W czasie wakacyjnych podróży z żoną trafiliśmy na pomorzu na tego typu lokal. Były tam różne herbatki: i naturalne, i jakieś owocowe napary oraz różne inne rzeczy, podane do tego w odpowiedni sposób. Wtedy moja żona zachwyciła się herbatą. Od tamtego czasu wyjeżdżając poza Łódź czy Polskę wszędzie szukaliśmy herbaciarni. Gdzie byliśmy – tam chcieliśmy ją znaleźć. Różnie to się zdarzało. Czasami były ciekawsze, a czasami herbaciarnię miały tylko w nazwie, a w menu był schabowy z kapustą.
Jeśli chodzi o herbaciarnie to Łódź jest bardzo specyficznym miastem. Funkcjonują tu herbaciarnie sensum strictum. Herbata, słodka przekąseczka, jakiś deser i właściwie na tym kończy. Natomiast w wielu miastach, na przykład w Poznańskiej Chimerze (bardzo sympatyczny lokal), mają kilkanaście gatunków herbat, ale to jest tak naprawdę dodatek do karty dań. Można smacznie zjeść, przyjemnie spędzić czas. Miły lokal, ładny wystrój, ale herbata jest tak naprawdę ubogim dodatkiem do wszystkiego pozostałego. Trochę lepiej wygląda pod tym względem na przykład Wrocław czy Kraków. A Łódź ma właściwie to szczęście, trzeba powiedzieć, że są w niej czyste herbaciarnie. Natomiast tak jak gdzie indziej w herbaciarni dosyć trudno znaleźć wolne miejsce, tak w Łodzi odwrotnie – Łódź czeka na gości. Nie wiem, nie jesteśmy na takim wielkim uboczu, ulica Wschodnia to nie są dalekie peryferia.
Przez jakiś czas byliśmy związani z Teatrem Jaracza. Tam, w związku z remontami, z przebudowami struktur budynku, widzowie nie bardzo mieli co z sobą zrobić przed i po spektaklu. Dlatego chcieliśmy znaleźć lokalik gdzieś w okolicy, licząc na widzów tego teatru. Ale, chyba na nasze szczęście, nie znaleźliśmy lokalu na ulicy Jaracza. Okazało się, że ten kawałek ulicy od Kilińskiego do Wschodniej zrobił się martwy. Stamtąd, po przebudowie Kilińskiego, zostały przeniesione dość daleko przystanki tramwajowe. Poza tym kamienice wyludniły się i to nie jest już ten sam kawałek ulicy co cztery - pięć lat temu. Wtedy był on bardziej żywy. Tam przez jakiś czas, chyba pod numerem siedemnastym, funkcjonowała nasza konkurencja – Siódme Niebo – a teraz jest salon fryzjerski. Właścicielka zwinęła interes i robi teraz zupełnie coś innego. Ten kawałek zamierał wieczorami, zresztą w dzień wcale nie było lepiej.
Natomiast Wschodnia... to między innymi dzięki tej Fundacji na rzecz Kultury Żywej Białe Gawrony, która zaczęła przypominać ludziom, że taka ulica jest, mówić o jej historii i potem podejmować różne działania dla jej ożywienia. Dzięki temu ta ulica jest troszkę inaczej postrzegana, przynajmniej ten jej fragment między Kamienną a Południową, dalej niestety zapuściły się dosyć głęboko korzenie tej „niedobrej” Wschodniej. Nam z jednej strony jest blisko do ulicy Piotrkowskiej (głównej ulicy deptakowej Łodzi - red.), a z drugiej daleko. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że tu nie bardzo jest po co przyjść, gdyż nie ma tu wielkiego handlu, zakładów usługowych, no nie ma nic ciekawego, nie ma secesyjnych kamienic, są rudery tak na dobrą sprawę, to po co tu przychodzić?
Plotkarenka zaczęła istnieć, i to nie jest wcale żart, pierwszego kwietnia 2007 roku. To było otwarcie dla znajomych i przyjaciół, a od końca kwietnia zaczęliśmy działać oficjalnie, ze wszystkimi zezwoleniami. Działamy bez mała trzy lata, a to już jest coś. Niektórzy mówią, że trzeba pierwszy rok przetrwać i dalej to już jakoś idzie. Akurat dla nas nie jest to biznes, nie jest tak, że musimy tutaj siedzieć, żeby mieć chleb do zjedzenia. Chociaż gdyby było na pączki, to też by było dobrze;-). Jakoś tak powoli wszystko się tu kręci, ale jeśli chodzi o gości, to nie ma żadnej reguły. Ani dzień tygodnia, pora roku czy pora dnia nie są regułą. Czasami rano jest tłok, czasami wieczorem, czasami jest pusto zupełnie i właściwie nie wiadomo dlaczego. Bo nie jest tak, że na przykład dziś jest święto, więc są ludzie, lub dziś jest święto, to ludzi nie ma. W innych miastach zazwyczaj trzeba polować na miejsca, takie lokaliki nie świecą tam pustkami.
Łódź jest specyficznym miastem. Ja uważam, że herbaciarnia w Łodzi albo dla Łodzi to jest wciąż jeszcze pewien luksus. Trzeba zjeść, ubrać się, czasem jakieś lekarstwo kupić, ale na herbatę?! Herbatę to przecież to w domu, jakąś taką na smyczy! Czasami trafiają się goście, którzy mówią: Wie Pan, bo ja ostatnio kupiłam taką herbatę, tak mi smakowała. A jaka to była herbata, pytam. Taka jakaś tam... A gdzie Pani ją kupiła? No w Biedronce. Wtedy mówię: przykro mi, takiej herbaty nie mam. W tej chwili chyba sto jeden pozycji u nas jest, ale takiej nie mam.
A co do samych herbat. Ja ich generalnie sam nie sprowadzam, zajmują się tym głównie Niemcy. Oni ściągają do Europy te herbaty, robią mieszanki przeróżne i polscy importerzy biorą towar głównie od nich. Zwłaszcza w tej chwili jest to już bezproblematyczne. Są to herbaty chińskie, japońskie, indyjskie, cejlońskie, afrykańskie... My sami nie robimy praktycznie żadnych mieszanek. No, może poza jedną. Nazywa się ona jaśminowa. To są cztery czarne herbaty (Assan, Junan, Cejlon i Dardżyling) i płatki jaśminu. To jest ewenement, bo Dardżyling, z tego co wiem, jest rzadko używany w mieszankach. Ma on tak jakby delikatnie podpalaną, poddymną nutkę. To nie jest Lapsan Souchong, która jest czarną herbatą, wędzoną nad ogniskiem z drzewa sosny.
Podobne są rosyjskie herbaty – kaszarana i karawana. Rosyjskie są takie jak z samowara, bardzo dymne. Nie mam ich, ale są one są łagodniejsze, bardziej miękkie od tej herbatki, którą tutaj mam, ale są do niej podobne. Z afrykańskich herbat mam na przykład taką złotą kenijską. Zawiera one „złote tipsy”, czyli nierozwinięte czubeczki liści i one właśnie nie są czarne tylko złote. Mamy też Rooibosa, czyli czerwonokrzew afrykański i Honneybush – miodokrzew. To są pokrewne rośliny.
Nie prowadzimy natomiast sprzedaży Yerba Mate. Przede wszystkim – to nie jest herbata – ale tak naprawdę to nie o to chodzi. Chodzi o sens przyrządzania i podania. Co prawda czerwone i białe herbaty też można zaparzać dwa - trzy razy. One się do tego nadają i za każdym razem oddają coś innego z herbaty. Natomiast Mate to jest wywar, który na dobrą sprawę to popija się cały dzień. Zupełnie inna kultura picia. Z Yerbą to nie jest tak, że się wpada jak na filiżankę herbaty czy kawy. Jak się raz zaleje Mate i wysiorbie się to, co z niej wyjdzie, to właściwie straci się wszystko. A też nie ma sensu podawać gościom jakiś bardzo słabych naparów. Wydaje się nam, że serwujemy uczciwą herbatę, to nie może być taka woda zabarwiona czymś tam, prawda? To musi być herbata, więc ta szczypta herbaty u nas jest, mamy wrażenie, taka rzetelna.
Do Yerba Mate używa się także innych naczyń. To są problemy natury formalnej, związanej z Sanepidem. Nie dopuszcza on do użytku ani bombilli, ani tykwy. Bombille nie są metalowe, ale zazwyczaj srebrne, nie nadają się do tego, żeby wrzucić je do zmywarki, tak samo drewniane tykwy. Więc to jest kwestia jakiejś higieny, sterylności tych naczyń. Co kto w domu robi to już jego sprawa. Nawet jeśli z tych samych naczyń korzystają goście, to nie jest to tak dużym problemem, natomiast tutaj jest inaczej. Co prawda nasi goście potrafią siedzieć godzinami przy herbacie, ale Mate wymaga tego, żeby przy niej usiąść i dłużej siedzieć, całą noc czy cały dzień.
Łódź:
Łódź letnia (43 zdjęcia)Łódź ma właściwie to szczęście... czyli o herbacie i herbaciarni zdań więcej niż kilka (17 zdjęć)Łódź ma właściwie to szczęście... czyli o herbacie i herbaciarni zdań więcej niż kilka cz.2 (13 zdjęć)Cmentarz żydowski w Łodzi (7 zdjęć)Łódź ma właściwie to szczęście... czyli o herbacie i herbaciarni słów więcej niż kilka, cz. 3. (13 zdjęć)