Podróże małe i duże > Nepal – przewodnik

Część III (Ghorepani & Poon Hill trekking)

11.10.2009

Trasa naszego trekkinguW naszych górskich wyprawach nigdy nie potrafiliśmy do końca pogodzić się z faktem, że zaraz po osiągnięciu zamierzonego celu nieuchronnie następuje moment drogi powrotnej. Nie inaczej jest i tym razem. Co prawda nie schodzimy jeszcze na niziny, ale mamy świadomość, że znikający właśnie za naszymi plecami niezwykły krajobraz okolic Machhapuchhre Base Camp być może już nigdy nie będzie karmił naszych estetycznych i egzystencjalnych potrzeb. Dopada nas z tego powodu autentyczny smutek.

Profil drugiego odcinkaDzisiaj dość późno ruszyliśmy na szlak. Najpierw w śpiworach czekaliśmy aż trochę ustąpi poranny chłód (temperatura w nocy: 0 stopni na dworze, 4 stopnie w pokoju), potem długo raczyliśmy się obfitym śniadaniem, w końcu dopiero około dziesiątej rozpoczęliśmy wędrówkę w dół. Przed nami łatwy odcinek – kilka godzin w spacerowym tempie. Dobrze, że dolina rzeki Modi Khola nie skąpi turystom cienia, bo na idealnie błękitnym niebie ostre, himalajskie słońce zaczyna właśnie operować wyjątkowo intensywnie. Oho – szykuje się prawdziwy upał.

Ostatnie chwile w MBCDo położonego na wysokości 2505 m n.p.m. Doban (Dovan), minąwszy wcześniej Deurali, jaskinię Hinku (Hinku Cave) i Himalaya Hotels, docieramy wczesnym popołudniem. Przyjazne miejsce: spokój i cisza, turystów jak na lekarstwo. Kwaterujemy się w Annapurna-Approach Lodge. Jest wyraźnie taniej niż u góry. Nocleg to, jak prawie wszędzie, śmieszne 200 rupii od pary, co jednak ważniejsze – ceny piwa i innych napojów ponownie zaczynają mieścić się w granicach rozsądku. No i nie trzeba już trwonić rupii na ciepły prysznic. Na termometrze 16 stopni – w takiej temperaturze kąpiel w zimnej wodzie nie jest niczym strasznym.

DobanOkolice Doban

Jutro drugi raz na trekkingu zawitamy do Chhomrong i trzeba przyznać, że na samą myśl o tym bardzo się cieszymy. Mamy nadzieję, że tym razem pogoda będzie bardziej łaskawa i pozwoli nam wziąć z tego ciekawego miejsca ciut więcej niż przy poprzedniej wizycie. Na razie na żaden deszcz absolutnie się nie zanosi. Za oknem naszego pokoju dojrzewa właśnie przystojny wieczór. Rozciągniętą nad światem, ciemną płachtę nieba dziurawi jak sito ostre światło gwiazd. Zasypiamy zadowoleni i spokojni.

12.10.2009

Pogoda zgodnie z przewidywaniami dopisała. Może nawet aż nadto. Około południa zrobił się taki ukrop, że ostatni odcinek wyznaczonej na dziś trasy pozbawił nasze organizmy przynajmniej kilku litrów wody. Granicę Chhomrong przekraczaliśmy ledwo żywi. Ratunek przyszedł dosłownie w ostatniej chwili. Kilka kropel wody i litr piwa szybko postawiły nas na nogi.

Krajobraz ChhomrongKrajobraz Chhomrong

Kwaterunek mamy już za sobą. Nasz dzisiejszy dom nosi nazwę Excelent View Lodge (200 rupii, tzn. 8 PLN za dwie osoby) i jest zdecydowanie najbardziej luksusowym miejscem, z jakim spotkaliśmy się na trekkingu. Duże, dwuosobowe pokoje z balkonem i widokiem na Annapurnę, wygodne łóżka, Internet (podobno czasem działa), pralnia oraz wyposażone w ogrzewacze wody i odpicowane na europejską modłę łazienki. Że też nie trafiliśmy tutaj podczas poprzedniej wizyty w Chhomrong. Zmagania z załamaniem pogody byłyby wtedy dużo przyjemniejsze.

Mimo, że niespełna dwie godziny temu, zaraz po ulokowaniu się w hotelu, wrzuciliśmy w siebie całkiem pokaźną porcję liofilizowanej żywności, z olbrzymim trudem przychodzi nam ignorowanie dochodzących nas z hotelowej kuchni aromatów. Nie wytrzymujemy długo. Wmawiamy sobie głód i ruszamy na posiłek.

Tutejsza kuchnia to prawdziwy gastronomiczny raj, a menu jest trzy razy bogatsze niż we wszystkich poznanych do te pory w górach miejscach. Idziemy na całość. Męska część naszej dwuosobowej grupy szaleje zupełnie i pozwala sobie nawet na pierwszy od momentu wyjazdu z Polski niewegetariański posiłek. Trudno powiedzieć, czy przyrządzony po nepalsku, obłożony cebulą i pieprzem grillowany stek warty jest grzechu, ale wydanych na niego 350 rupii (14 PLN) na pewno. Warzywnemu burgerowi (200 rupii, tzn. 8 PLN) również niczego nie brakuje. Nasze porcje znikają w mniej więcej pięć sekund. Dziękujemy za wszystko i dzierżąc w ręku butelkę świeżej rakshi (150 rupii, tzn. 6 PLN za 0,7 litra) wybiegamy ku słońcu chwytać dzień.

Widok z Chhomrong na AnnapurneAnnapurna

13.10.2009

Na przełęczy DeuraliDochodzi osiemnasta kiedy osiągamy nareszcie wysoką na prawie trzy kilometry przełęcz Deurali. Za nami niezły maraton – ponad dziewięć godzin samego marszu. Dosłownie słaniamy się na nogach. Na szczęście w oddali widać już jasnoniebieskie dachy zabudowań Ghorepani. Do tej sporej, pięknie położonej wioski, w której chcemy poszukać dziś noclegu, zostało nam niewiele ponad pół godziny. Będziemy na miejscu tuż przed zmrokiem.

Kiedy wczesnym rankiem wyruszaliśmy na szlak nie sądziliśmy, że zabrniemy aż tak daleko. Chcieliśmy przede wszystkim szybko pokonać pierwsze, bardzo gęsto zalesione odcinki, mając w pamięci doświadczenia sprzed kilku dni, gdy rododendronowe zarośla okazały się naturalnym środowiskiem pijawek. Bogu dzięki, tym razem dzień był suchy i słoneczny. Od takich warunków te rozsmakowane we krwi pierścienice trzymają się raczej z dala. Obyło się więc bez żadnych nieoczekiwanych spotkań i już przed jedenastą, minąwszy wcześniej wioski Taglung i Chhule dotarliśmy do Tadapani. Chociaż przewodniki sugerują, by tu właśnie zatrzymać się na noc, zaraz po skromnym posiłku ruszyliśmy na kolejny odcinek. Pogoda, kondycja i samopoczucie dopisywały – postanowiliśmy skorzystać z tego faktu w stu procentach. Przez następnych kilka godzin dzielnie zmagaliśmy się z kolejnymi podejściami, przekroczyliśmy kilka sporych strumieni, zostawiliśmy za plecami wioski Banthanti i Deurali, by w końcu wylądować tutaj. Zadowoleni z siebie schodzimy z przełęczy i podziwiamy wspaniałą, niezwykle rozległą panoramę masywu Dhaulagiri.

Na przełęczy DeuraliNa przełęczy DeuraliNa przełęczy Deurali

Jak się okazuje, w Ghorepani z noclegiem nie ma najmniejszego problemu (Fishtail Guest House - 100 rupii, tzn. 4 PLN za dwuosobowy pokój i nieograniczony dostęp do ciepłej wody!). Baza turystyczna jest tu chyba jeszcze lepiej rozwinięta niż w Chhomrong. Zdaje się, że to w ogóle jakaś bardziej cywilizowana wioska. Sporo hoteli, kilka knajpek i piekarni, sklepy z jedzeniem, asortymentem turystycznym i książkami, stragany z pamiątkami oraz kilkadziesiąt okazałych domostw – większość z nich umiejscowiona przy centralnym placu lub wzdłuż kamiennego traktu, który ciągnie się przez całą wioskę, a po opuszczeniu jej granic wiedzie na południowy-wschód do Pokhary lub na północ do Tatopani, Jomosom i Muktinath. Ghorepani od dawna jest ważnym przystankiem między tymi ośrodkami. Nic dziwnego. Obfita w wodę okolica czyni tą urokliwą wioskę idealnym miejscem odpoczynku dla poganiaczy i wykorzystywanych przy transporcie zwierząt. Domyślamy się, że stąd właśnie wzięła się nazwa Ghorepani, którą z języka nepali przetłumaczyć można jako „Końska Woda”.

Na przełęczy DeuraliGhorepani

14.10.2009

Wczoraj zmęczenie szybko wzięło nad nami górę i zaraz po zmroku stoczyliśmy się w głęboki sen. Z jednej strony zawsze trochę żal takich biernie oddanych godzin, z drugiej jednak – wyspaliśmy się na tyle, by dziś na rozkaz budzika bez marudzenia rozpocząć dzień już o czwartej rano. Skąd ta pora? Taki był plan – wstać na tyle wcześnie, by zdążyć jeszcze przed wschodem słońca na Poon Hill – sięgający 3193 m n.p.m. szczyt, podobno najznakomitszy w okolicy punkt widokowy.

Poon HillDhaulagiriWidok z Poon HillDhaulagiri I

Myśląc o Poon Hill wyobrażaliśmy sobie romantyczny, cichy i spokojny, bo omijany przez wszystkie główne szlaki zakątek, w którym podziwiając wschód słońca oddamy się jakiemuś duchowemu uniesieniu lub głębokiej kontemplacji. Nic z tych rzeczy. Ku naszemu zaskoczeniu i – nie ukrywajmy – rozczarowaniu, okazało się, że na ten rozreklamowany przez wszystkie przewodniki wierzchołek każdego ranka ciągną całe zastępy turystów. Kiedy o 5.30, po czterdziestominutowym spacerze dotarliśmy na szczyt, wieżę obserwacyjną okupowała już całkiem spora grupa ludzi. Teraz – dwa kwadranse później – prawie dwustuosobowy tłum, skutecznie zniechęca nas do Poon Hill. Na górze trzymają nas tylko niepowtarzalne widoki. Rozciągającą się przed nami wspaniałą panoramę tworzy kilkanaście ośnieżonych szczytów, w tym Annapurna I, Annapurna South, Takuche Peak, Nilgiri, Hiunchuli, Glacier Dome, Machhapuchhre, a główną rolę w tym niezwykłym pejzażu odgrywa oczywiście wznoszący się na wysokość 8167 m n.p.m., przyozdobiony porannym światłem wierzchołek Dhaulagiri I.

Wschód na Poon HillWidok na Annapurne z Poon Hill

Dhaulagiri czyli Biała Góra (od dhavala – biała i giri – góra) oddalona jest zaledwie trzydzieści kilometrów w linii prostej na zachód od Annapurny, a masywy obu ośmiotysięczników oddziela od siebie tylko głęboka dolina rzeki Khali Gandhaki. Z oddali Dhaulagiri prezentuje się wyjątkowo imponująco. Wyrastająca kilka kilometrów ponad okolicę piekielnie stroma skała wydaje się nie do zdobycia. I rzeczywiście, do najprostszych nie należy. Nie jest może aż tak wymagająca jak K2 czy Annapurna, ale wielu himalaistom mocno dała się we znaki. Pierwsza próba jej zdobycia w 1950 roku zakończyła się niepowodzeniem, podobnie jak kilka następnych. Zanim góra uległa w końcu w 1960 roku wyprawie szwajcarskiej, była jednym z dwóch ostatnich niezdobytych przez człowieka ośmiotysięczników. Począwszy od lat osiemdziesiątych spore sukcesy w eksploracji Dhaulagiri zaczęli odnosić Polacy. W 1985 roku historyczne pierwsze wejście na szczyt zimą zaliczyli Andrzej Czok i Jerzy Kukuczka. Podczas innych wypraw na wierzchołku Białej Góry meldowali się również: Wojciech Kurtyka, Ludwik Wilczyński, Mirosław Gardzielewski, Jacek Jegierski, Tadeusz Łaukajtys, Wacław Otręba, Krzysztof Wielicki, Piotr Pustelnik, Kinga Baronowska, Artur Hajzer i Robert Szymczak. W kwietniu 2009 roku u jej podnóża pechowo zginął Piotr Morawski1 – jeden z najzdolniejszych na świecie himalaistów młodego pokolenia.

DhaulagiriDhaulagiri I

Po trzydziestu minutach nieustannej walki o jakiekolwiek dogodne stanowisko fotograficzne pierwsi turyści opuszczają Poon Hill. My również kierujemy się już do naszego hotelu. Co prawda nigdzie się nam nie spieszy – postanowiliśmy zostać w Ghorepani jeszcze jedną noc, ale zdążyliśmy się przekonać, że na Poon Hill nie znajdziemy tego, czego zwykliśmy szukać w górach. Dobrze, że nie był to, jak w przypadku wielu krótkich trekkingów, główny punkt wyprawy, bo z całą pewnością towarzyszyłby nam teraz pewien niedosyt.

Okolice Poon HillKonwersacje przy praniu

Pozostała część dnia mija w mgnieniu oka. Trochę pierzemy, trochę jemy, trochę kupujemy, trochę błąkamy się po okolicy. Postanowione – jutro ruszamy w dół, w stronę Pokhary. Nasza przygoda z Himalajami powoli dobiega końca. Coraz częściej z tego powodu gości w nas żal.

15.10.2009

Wolne od forsownych aktywności wczoraj zregenerowało najwyraźniej nasze organizmy w stu procentach. Chociaż nie nastawialiśmy budzika, wstaliśmy dziś bardzo wcześnie. O siódmej jesteśmy już spakowani. Kończąc śniadanie z okna naszego hotelu podziwiamy mieniący się porannymi kolorami masyw Dhaulagiri. Niebo bezchmurne. Zapowiada się wyjątkowo ciepły dzień.

Okolice TikhedhungaOkolice Tikhedhunga

Przed nami długi odcinek w dół. Wbrew pozorom wcale nas to nie cieszy. Tikhedhunga i Hille – małe wioski, w których chcemy rozejrzeć się za miejscem kolejnego noclegu, leżą aż 1400 metrów niżej niż Ghorepani, tymczasem schodzenie to ten element trekkingu, którego jakoś ciągle nie nauczyliśmy się kochać. Ale cóż, nie ma rady. Tylko tą drogą można dostać się do Pokhary.

Ruszamy marszowym krokiem i szybko zostawiamy za sobą piękny krajobraz Końskiej Wody. Przez dłuższy czas wędrujemy ubitym traktem prowadzącym wzdłuż spiętrzonych, wartkich dopływów rzeki Bhurundi Khola. Mijamy kolejne wioski – najpierw maleńką i biedną Banthanti, później zamieszkałą niemal wyłącznie przez Magarów2 Ulleri. Z każdą minutą i z każdym krokiem w dół robi się coraz bardziej gorąco i parno, a słońce zaczyna palić całą swoją mocą. Nie łatwo nam znieść ten upał. Przez ostatni tydzień odwykliśmy od temperatur oscylujących w granicach trzydziestu stopni. Moglibyśmy w zasadzie zrobić dłuższą przerwę, by w jakimś zacienionym miejscu przeczekać najbardziej nasłonecznione godziny, ale coś gna nas przed siebie. Chcemy mieć ten męczący nasze i tak już mocno sfatygowane dziesięciodniową tułaczką kolanowe stawy odcinek jak najszybciej za sobą. Tuż przed południem przekraczamy granicę Tikhedhunga. Jest pięknie. Nie może być piękniej. Wszystko każe nam tu zostać. Zostajemy.

Tikhedhunga Guest HouseLenistwo w TikhedhungaSielanka

Tikhedhunga Guest House, w którym zatrzymujemy się na noc, jawi nam się jako raj na ziemi. Wylegujemy się w dużym, zielonym ogrodzie zawieszonym nad wzburzoną na tym odcinku rzeką Tikhedhunga, susząca się na sznurze pościel pachnie świeżością i wygodą, na kamieniach grzeją się jaszczurki a z gałęzi drzew płynie w naszą stronę ptasi koncert. Takiej właśnie błogości potrzebowaliśmy. Najbardziej potrzebowały jej nasze ciała, które od dłuższego czasu poddawaliśmy ascezie i najrozmaitszym doświadczeniom – testom wytrzymałości na wytężony wysiłek i związany z nim ból mięśni, kolan oraz karku, próbom odporności na zimno i upał, deszcz i palące słońce, wysokość i całą masę drobnych dyskomfortów. Teraz budzą się w nich pragnienia, a my nie jesteśmy na nie obojętni. Dokładnie kąpiemy ciała, karmimy obficie, poimy wodą i piwem. Morzem piwa. Rozochocone żądają więcej. Tu i teraz. Chcą rozkoszy w czystej postaci. Bliskości drugiego ciała, czułości wiatru, pieszczot wilgotnej trawy, delikatnego dotyku słońca. Dajemy im wszystko w nadmiarze. Oczy aż płoną od splendoru wrażeń. Z całej okolicy spływają na nas gęste dreszcze. O tak, szczęście ma w Tikhedhunga wyjątkowo cielesny smak.

TikhedhungaTikhedhungaRzeka Bhurundi Khola

Kolację spędzamy w bardzo miłym towarzystwie Richarda i Janine – Australijczyków, z którymi kilkukrotnie już spotykaliśmy się na szlaku. Pierwszy raz w Machhapuchre Base Camp, potem w Chhomrong, Ghorepani i w końcu tutaj – w Tikhedhunga. Tak bywa na trekkingu – między ludźmi wyruszającymi w tym samym czasie i kierunku, przemierzającymi okolicę w podobnym tempie, rodzi się nieraz niezwykła więź. Pomagają sobie, wspierają, służą radą, niosą bezinteresowny uśmiech. Braćmi czyni ich wspólna droga oraz wszystko, co się z nią wiąże: momenty zniecierpliwienia i słabości, chwile szczęścia i uniesienia, cały codzienny znój. Z Richardem i Janine pokonywaliśmy te same przeszkody, wspinaliśmy się po tych samych schodach, padał na nas ten sam deszcz, paliło to samo słońce, nasza krew mieszała się w gardzielach pijawek. Nic dziwnego, że dziś wydają się nam tak bardzo bliscy.

16.10.2009

BirethantiOstatni odcinek naszego trekkingu okazał się krótki i wyjątkowo łatwy. Niespełna trzy godziny po starcie z Tikhedhunga jesteśmy w Birethanti. Mimo, że dopiero południe, a do Nayapul, skąd autobusem lub taksówką można zabrać się w stronę Pokhary, zostało nam zaledwie dwadzieścia minut drogi, zdejmujemy z pleców nasz dobytek i rozglądamy się za noclegiem. Nie chcemy jeszcze opuszczać wiejskiej części Nepalu. Do miasta jakoś ciągle nam niespieszno.

Nad Bhurundi KholaNad Bhurundi KholaKąpiel

Kiedy rozpoczynaliśmy nasz trekking Birethanti nie wywarło na nas żadnego wrażenia. Dziś nie potrafimy zrozumieć, jak to możliwe. W tej niewielkiej, naprawdę przyzwoicie i w miarę logicznie – co rzadko jest w Nepalu normą – zagospodarowanej wiosce, położonej nad brzegami mlecznoniebieskiej rzeki Modi Khola i jej spiętrzonego, malachitowego dopływu – Bhurundi Khola, odkryć można przecież tyle piękna. Zupełnie nie żal nam tutaj atrakcji, jakie czekały na nas być może w Pokharze. Rozgaszczamy się w Green View Lodge – położonym wśród okazałych bananowców hoteliku i już po kwadransie kąpiemy się w słońcu i cudownie chłodnej górskiej wodzie. W naszym lenistwie towarzyszą nam zainteresowane bladymi przybyszami nepalskie dzieci. Rozmawiamy, wymieniamy się informacjami o naszych światach, wygłupiamy się. W przyjaznej atmosferze szybko mijają kolejne godziny. Znad wody wygania nas dopiero popołudniowy głód.

Mała NepalkaNepalski chłopiecMała NepalkaMała Nepalka

Wieczór roztacza nad nami aurę niezwykłego uniesienia i błogości, a naszym lekko przegrzanym ciałom z pomocą przychodzi chłodny zefir. Tymczasem całe Birethanti w tajemnicy przygotowuje dla nas niespodziankę. Kiedy tylko zapada zmrok w oknach i drzwiach wszystkich domostw zapalają się świece i oliwne lampki. Dopiero teraz przypominamy sobie o przypadającym w tym roku na połowę października Tihar3. Ten pięciodniowy, niezwykle barwny festiwal pod względem ważności ustępuje w Nepalu tylko odbywającemu się kilka tygodni wcześniej Dasain, a dla części Nepalczyków – Newarów4, to czas świętowania Nowego Roku.

Nasi nepalscy przyjacieleNasi nepalscy przyjaciele

Tihar w Birethanti rozpoczynają dzieci. Mimo, że powoli zbliża się noc, łączą się w kilkuosobowe grupki i przemierzają całą okolicę, niosąc każdemu domostwu śpiew oraz dobrą wróżbę. Gospodarze odwdzięczają się im słodyczami, garścią monet, a czasem nawet papierowymi pięcioma rupiami. Kiedy późna pora ostatecznie wygania „młodych kolędników” do łóżek, Birethanti staje się areną dla ich starszych braci i sióstr. Już wcześniej zauważyliśmy, że kilkunastoletnie córki gospodyni naszego hotelu przygotowują się na jakiś ważny moment – myją i starannie czeszą swoje długie, czarne włosy, malują się, szykują specjalne kreacje. Teraz, na naszych oczach kilkudziesięcioosobowa grupa młodzieży w pełni oddaje się świętu i zabawie. Są rozmowy, krzyki i śmiech, jest muzyka, śpiew i mnóstwo tańca. Obserwujemy ten pełen zalotów oraz młodzieńczej spontaniczności rytuał i chłoniemy unoszącą się nad Birethanti, rzadko w takim natężeniu spotykaną radość. Wieczór wieńczą fajerwerki.

Green View LodgeWodospad na Bhurundi Khola
Trekking w rejonie Annapurny kontynuowali Basia Saternus i Jakub Depowski.
  1. Kilka miesięcy temu ukazała się na rynku wydawniczym złożona z pozostawionych przez Piotra Morawskiego zapisków z wypraw i wspomnień jego żony Olgi pozycja książkowa zatytułowana: Od początku do końca. Przejmująca historia o miłości i ludzkich pasjach. Polecamy.

  2. Magarowie – grupa etniczna zamieszkująca górzyste rejony Nepalu. Mimo, że mają, najprawdopodobniej, mongolskie korzenie, są wyznawcami hinduizmu i tybetańskiego buddyzmu. Trzonem ich gospodarki jest rolnictwo (uprawa pszenicy, prosa, owsa, ryżu) i hodowla zwierząt (owiec i kóz). W Nepalu słyną również jako świetni rzemieślnicy, murarze, kamieniarze i cieśle. Ważną rolę w ich ekonomii odgrywa żołnierski żołd. Obok Gurungów to główna grupa zasilająca oddziały Gurków.

  3. Tihar, czyli Festiwal Świateł, to mające hinduskie korzenie, drugie po Dasain najważniejsze święto w Nepalu. Rozpoczyna się zwykle pod koniec października i trwa pięć dni. Nepalskie miasta i wioski rozświetlają wtedy małe oliwne lampki, ludzie i psy noszą na szyjach girlandy z kwiatów, a przed drzwiami domostw i sklepów natknąć się można na wykonane głównie z ryżu i kwiatów ołtarzyki ku czci Laxmi – bogini dobrobytu. Pierwszy dzień festiwalu nazywany „Kag tihar”, to święto kruków, obdarzanych w Nepalu wyjątkową czcią. Ptaki te uważane są tutaj za posłanników świata zmarłych. W drugi dzień – „Kukur tihar” – czci się psy, którym na czołach maluje się znak tika, na szyjach zawiesza girlandy z kwiatów i częstuje pysznym posiłkiem. Psom składa się modlitwy, by trzymały z dala wszelkie katastrofy i strzegły domów tak, jak strzegą bram królestwa zmarłych. Dzień trzeci święta – „Laxmi puja” – poświęcony jest bogini Laxmi. W jego pierwszej części Nepalczycy oddają cześć krowom. Narodowe zwierzęta Nepalu, podobnie jak wcześniej psy, otrzymują na czoło znak tika, ich szyję zaś przyozdabiają girlandy z kwiatów oraz owoce. Wieczorem odbywają się uroczystości na cześć bogini. Czwartego dnia obiekt kultu zależy od tradycji danego regionu. Najczęściej są nim woły. Newarowie natomiast odbywają „Mha puja”, swój Nowy Rok. „Bhai tika”, ostatni dzień festiwalu to czas, który Nepalczycy oddają swojemu rodzeństwu. W podzięce za opiekę siostry składają na czołach braci znak tika oraz modlą się za ich długie życie, w zamian za co otrzymują drobne sumy pieniędzy.

  4. Newarowie – grupa etniczna stanowiąca około 5% populacji Nepalu, zamieszkująca głównie Dolinę Kathmandu. W olbrzymiej większości są wyznawcami hinduizmu, ale zdarzają się wśród nich także buddyści. W historii zasłynęli jako wspaniali architekci, rzemieślnicy i artyści. Kathmandu, Patan i Bhaktapur są znakomitymi przykładami ich niezwykłego kunsztu. Zabytkowe fragmenty tych trzech ważnych ośrodków to prawdziwa skarbnica sztuki i architektury Newarów.

PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.