Felietony > Tipy z pipy – czyli pamiętnik idealnego pana domu

Remanent na fejsie i Pieszczoch w opałach!

1.08 – Tydzień bez narzekania

Tydzień bez narzekaniaWiecie co? Okazało się, że czelendże można łączyć!

Siedzę sobie dzisiaj rano, instaluję Imigomo. To taka aplikacja do kołczingu, mentoringu oraz do wspomagania szeroko pojętego rozwoju osobistego (z łódzkim rodowodem!). Krótko mówiąc: pomaga wyznaczać cele i konsekwentnie je osiągać.

Także, na czym to ja skończyłem? A tak, już wiem. Instaluję sobie apkę, instaluję… i już po chwili wybrałem dla siebie kolejny czelendż!

Tym razem jest to TYDZIEŃ BEZ NARZEKANIA! Podjąłem bez wahania, bo w ostatnim czasie (dobra, doprecyzuję – w cholernie długim i odległym czasie, takie „once upona time”) bardziej lub mniej świadomie zacząłem dryfować w kierunku malkontenctwa (to taki męski odpowiednik PMS, tylko niestety się tego ibupromem czy innym apapem zaleczyć nie da). Myślę, że dobrze mi to zrobi. Otoczeniu również.

Oficjalny start miał miejsce: 10 a.m. 1.08.2016 r. Uroczyste zakończenie (takie z galą, statuetką itp.) za tydzień o tej samej porze. Coś czuję, że o 10:01 a.m. będę wylewał z siebie potoki hejtu.

Czymać kciuki! Nie wiem ile wyczymam.

PS. Poprzedni czelendż ma już 17% progresu. Nogi pomału przestają mi już działać.

2.08 – Zamach na Pieszczocha

Zamach na PieszczochaZawsze mijając rasowego kolarza (kojarzycie typa?) zastanawiałem się, po jaką cholerę zakła on te dziwne gatki. Znacie je pewnie. Te takie rowerowe geterki lub lajkrowe ledżinsy. Nie znam fachowej nazwy. Generalnie te, w których wszystko widać.

Ja tam takich obciskaczy nie lubię, bo i nie lubię się afiszować. Nie tam żebym zaraz był jak ten Ken od Barbie, albo miał jakieś kompleksy. Co to to nie! Nic z tych rzeczy. W skali od 1 do 10 oceniam się na dobrą szóstkę z plusem (ta skala to nie centymetry!). Jednak preferuję luźniejszy outfit.

Dzisiaj wreszcie poznałem przyczynę...

Pędzę sobie z oszałamiającą prędkością 20 km na godzinę. To taki mój rowerowy odpowiednik pierwszej prędkości kosmicznej. Także jadę sobie, jadę, pędzę, ach jak pędzę, a nogawki spodenek powiewają. W pewnym momencie trach. Do lewej wleciała mi pszczoła czy tam osa! No generalnie duże to było!

Ja ich tam nie rozpoznaję. Dla mnie to ten sam kejs co w przypadku królik vs zając. Pewnie sama królowa z pasieki przyleciała w poszukiwaniu klejnotów i wjechała niczym do jakiegoś salonu Apartu...

Wyobrażając sobie najgorszy scenariusz, ten, w którym ta przyczajona pszczoło-osa (nazwijąmy ją tak roboczo) zaparkowała w środku i zaczyna ostrzyć żądło osełką, szybko wyhamowałem, zeskoczyłem z roweru i zacząłem się przy tym okładać pięściami po całych gaciach, próbując ratować pieszczocha z opresji. Prawo Murphy'ego mówi, że to tam by na pewno trafiła!

W pewnym momencie przyszło mi namyśl żeby zacząć się turlać. Nie pytajcie skąd ten pomysł... To musiało być coś silnie atawistycznego.

Ponieważ owad ani myślał iść sobie w pizdu, zacząłem się rozbierać. Nigdy qwa jeszcze tak szybko przy drodze gaci nie ściągałem. W sumie to był chyba mój całkowity debiut. Niczym jakaś prostytutka z Koziej Wólki, której arabski szejk rzucił 1 K dolców i krzyknął „tańcz!”.

Całe szczęście grzeję przez takie wioski, że Martyna Wojciechowska w programie „Kobieta na Krańcu Świata” by się za głowę złapała. Żywej duszy, to i mój performens mógł spokojnie trwać, bez groźby trafienia na YouTube'a.

Udało mi się z nich wyprzęgnąć nawet nie ściągając butów. W środku znalazłem zgniecionego owada. Uffff... Udało się, o mały włos, bo żądło było już w pozycji „redy and armed”. Karma!

Szybka przyczajka czy aby na pewno nikogo nie było w pobliżu, gacie na tyłek (dziwne, że odbyło się to w takiej kolejności) i jazda w dalszą drogę.

Teraz nie ma opcji. Muszę sobie na przodzie zainstalować jakąś moskitierę czy cuś.

P.S. A może trzeba było jej nie wyciągać? Niechby dopadła pieszczocha? Jest w końcu pożyteczna. Pewnie moment by nie minął, a ten podwoił by swoją objętość, niczym włosy po odżywce Schwarzkopf kupionej na Allegro. Czujecie to? Wszystkie gacie do wywalenia. Normalnie płaci się za coś takiego gruby szmal. Tylko nie piszcie, że nie kojarzycie. Macie pewnie równie bogaty w podobne oferty spamfolder.

11.08 – #CholernieSzczęśliweŻycie

SposóbNaCholernieSzczęśliweŻycieNigdy tak szybko do paczkomatu nie leciałem! Dzisiaj czekała w nim na mnie książka Siostry Chmielewskiej, w której jestem zakochany: „Sposób na cholernie szczęśliwe życie".

Zamówiłem ją jakiś czas temu w preorderze. Ha! Kupując teraz będzie droższa, ale nie żałujcie! Część Waszego hajsu przekazywana jest na Fundację Domy Wspólnoty Chleb Życia prowadzoną przez Siostrę Chmielewską. Dlatego nikomu nie pożyczam! Kupta se sami!

Siostra Chmielewska jest Genialna przez duże G! Jak ja Ją uwielbiam! Grzeję czytać.

«Niepokorna zakonnica w rozmowie szczerej do bólu.

O siostrze Małgorzacie Chmielewskiej mówi się, że to zadziorna kobieta z charakterem. Już w wieku 10 lat została „ekskomunikowana” – z lekcji religii, bo zadawała za dużo pytań.

Mieszka z biedakami, wychowuje niepełnosprawnego syna, codziennie mierzy się z prawdziwymi dramatami. Mawia, że na miłość nie da się zrobić biznesplanu, że miłość powinna być nieco stuknięta, bo inaczej jest nudno. Od lat burzy stereotypy i podbija serca Polaków swoją szczerością.

W rozmowie z Piotrem Żyłką (współautorem książki z ks. Kaczkowskim ”Życie na pełnej petardzie”) i Błażejem Strzelczykiem (dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego”) mówi prosto i zaskakująco o tym, co jest w życiu najważniejsze i skąd brać siłę do działania, gdy wszystko się wali.»

13.08 – Porządki na fejsie, tym prawdziwym…

Porządki na fejsie, tym prawdziwym…Dziś dzień porządków na fejsie. Ale spokojnie, nie przebieram znajomych (bo mało mam). Chodzi o tego drugiego fejsa. Stwierdziłem, że jak moja ulubiona Mariolka była w SPA, to ja też polezę. A co! Najwyżej wbiję level 2. metroseksualizmu. Ilość syfów na mych licach osiągnęła już ilość porównywalną tylko z ilością rozbitych namiotów w Kostrzynie nad Odrą (podczas Woodstocku).

Także czas na generalne przemeblowanie – nos w lewo pod ucho, prawe ucho trochę wyżej, tu ponaciągać, tam poluzować itd. Wypadałoby postawić jeszcze znak: „Uwaga! Roboty drogowe!”

Niektórzy robią nogi, plecy, klatkę (i wszystko inne co to się robi). Ja dzisiaj robię fejsa.

Także: „Qwa, byłem w tym SPA...”

Wcześniej z KKD (Komitetem Kosmetyczno-Doradczym) ustaliliśmy zabieg na twarz. Nie pytajcie jak się nazywał, nie wiem. Nie to było w sumie najważniejsze. To był mój kompletny first time, całkowity debiut. Położyłem się więc na łóżku, strasznie spięty (pamiętacie, to był pierwszy raz), palce splecione na brzuchu, nogi obciągnięte wzdłuż tułowia.

Generalnie przyjąłem pozycję „na katafalk”. Tylko wsadzić do sklejkowego boxs i zasypać. Nie wiedzieć czemu, ale dwie osoby + słowo gabinet zawsze kojarzy mi się z dentystą. Musiało to wyglądać strasznie komicznie. Podobno u takich patologicznych przypadków jak ja relaks przychodzi po trzecim zabiegu.

Na start dostałem czepek na głowę. Kojarzycie, taki jak w tych wszystkich serialach o chirurgach, salach operacyjnych itd. Myślę sobie: qwa, zaraz mnie pewnie otworzą. Ale nie było tak źle. Na scenę wjechały przeróżne mazidła w dużych ilościach. Chwilę później bzyczące przyrządy (pamiętajcie o dentyście!) oraz kolejne mazidła. Później szybkie iskanie, przyrządy i kolejne mazidła. Generalnie całość trwała dobrą godzinę. Ale efekt wow jest! W statystykach wpadło mi +5 pkt do beauty. Aż się czuję nieprzyzwoicie.

„Po kilku godzinach wyjdziesz od nas o kilka lat młodsza. O qwa, to ja tu za długo nie mogę siedzieć. Bo wiesz, mnie chyba w pampersie wyniosą.”

Miałem zabrać jedną sztukę w torbę. Rozumita, jakby co, na wszelki wypadek. Ale niestety pampersów na sztuki nie sprzedają (tylko value, albo inne dżambo paki), a pożyczyć od kogo na szybko nie miałem.

Podsumowywując, polecam! Warto! Czasami jedyna nadzieja to oddanie się w ręce specjalisty.

P.S. Lecę wertować katalog w poszukiwaniu tego, co ja tam sobie jeszcze mogę zrobić. Zabieg powiększania pieszczocha zostawię sobie na koniec. Taka wisienka na torcie. Dosłownie.

P.S. 2 Do wszystkich zainteresowanych: w dalszym ciągu ze mnie paskuda.

18.08 – Z Czubaszek w łóżku!

Z Marysią w łóżku!Dzisiaj z braku czasu udało mi zahaczyć o Empik. Jak? Nawet nie pytajcie, nie wiem. Na regale z biografiami wypaczyłem. kolejną książkę genialnej Marii Czubaszek: „Dzień dobry, jestem z Kobry, czyli jak stracić przyjaciół w pół minuty i inne antyporady”. Oczy momentalnie zrobiły się jak pięciozłotówki, włączył się instynkt zakupoholika, a z regału popłynęła melodia:

Zaproś mnie do swego domu, Nie powiem nic nikomu. Będziemy robić to Na sposobów różnych sto...

Na dywanie, na kanapie, na trasie, oparci o ścianę, w łóżku i na balkonie. Oczywiście... czytać. Ha! Zboczuchy, a co myśleliście?

Nie mogłem przejść nad tym do porządku dziennego, i oczywiście zabrałem Ją do swego domu.

P.S. Dzisiaj robimy TO w łóżku.

Kamil Piotrkowski
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.