Państwo, polityka, społeczeństwo... > Contemplata aliis tradere

Wolność zniewolona – kocham i rozumiem

To zadziwiające jak wiele się dzisiaj o wolności myśli, a jak niewiele się o niej mówi. Wydawałoby się, że temat się wyczerpał. A może wolność znudziła się samą sobą? Wcale się jej nie dziwię. Jest w końcu taka samotna...

Ten felieton jest owocem kilku rozmów dotyczących wolności człowieka odbywanych czasem nocą przy migoczącym płomyku świecy, a czasem na przystanku autobusowym w Magurze. Jak wiadomo dobry klimat zawsze nastraja do rozmowy o tym, co najważniejsze. Ot, zwykłe niezobowiązujące dyskusje, ale dotykające spraw, które drzemią pod skórą; ba(!), spraw, które, być może za naszą namową, usnęły. I po każdej z takich rozmów przekonuję się coraz wyraźniej – żeby o wolności mówić w sposób fachowy trzeba być dzieckiem. Jeśli już nie fizycznie, to przynajmniej duchowo. Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18,3).

Znane jest powiedzenie Sartre'a, który miał rzec: Jeśli Bóg jest, człowiek jest nicością. Jeśli człowiek jest.... Pójdźmy w tym rozumowaniu dalej. Jeśli Bóg jest wolny, człowiek jest zdeterminowany. A nawet – posuńmy się do tej zuchwałości – jeśli człowiek jest wolny, to Boga nie ma. A co wtedy, gdy Bóg jest wolny?

Dzisiaj postrzegamy wolność w dwóch aspektach: pozytywnym (wolność do) i negatywnym (wolność od). W sensie negatywnym człowiek jest wolny, jeśli nie narzuca się mu sposobu myślenia i działania. Chcę być wolny od choroby, bólu, cierpienia, samotności, dezaprobaty ze strony społeczeństwa, zranienia od nieudanej miłości. Chcę być wolny od tego, co mnie krępuje, wiąże, ogranicza. Po prostu, chcę być wolny.

Z kolei pozytywnie realizuję swoją wolność mając zawsze drogę wyboru. Czy kupię serek topiony czy szyneczkę? Czy zacznę takie studia czy inne? Jechać samochodem czy tramwajem? Założyć krawat czy muszkę? Jak się zwykło mówić – „generalnie wolność”. Tak rozumiana wolność jest podtrzymywaniem jak najdłużej możliwości wyboru, bo kiedy wybieram „czuję się” wolny. Przepraszam za dosadność, ale owo działanie przypomina mi często śmieszne podtrzymywanie nieboszczyka w kolejnej serii Tańca z gwiazdami argumentując, że nogi mu przecież jeszcze dyndają.

Wróćmy do dziecka. Co jest charakterystyczne dla dzieci w wieku 3-6 lat? Zachwycają się wszystkim co ich otacza, a słysząc po raz setny opowiastkę o Świętym Mikołaju fascynują się jakby za chwilę miał on wskoczyć przez komin, a bodajże i przez okap w kuchni. A przede wszystkim zadają mnóstwo pytań i ciągle im mało. Dorośli nierzadko nie nadążają z odpowiedziami, a pytań w głowie się kłębi przecież co niemiara. Jednak jest typ pytań, których dorośli nie znoszą, a są to pytania o celowość. Nie ma problemu w udzieleniu odpowiedzi po co jest samochód (żeby tatuś jeździł do pracy), po co jest pralka (żeby ciuszki były czyste), po co mama się maluje (żeby była ładna). Problem rodzi się, kiedy postawione pytania o celowość dotyczą wartości. Po co jest miłość? Po co jest szczęście? Po co jest wolność?

My, już dorośli (a jakże!), nie potrzebujemy odpowiedzi na te pytania, bo z gruntu są one metafizyczne, a dorosły i normalny człowiek z metafizyką nie ma nic wspólnego. Na potrzeby tego felietonu jednak spróbujmy, co nam szkodzi? Dobrze, po co jest miłość? Żeby ludzie byli szczęśliwi (hmm, utylitarystyczne spojrzenie na miłość, ale niech będzie). Po co jest szczęście? Upss... No dobra, żeby się dobrze czuli (schodzimy na płaszczyznę emocjonalną). Po co jest wolność? Żeby... żeby być wolnym, żeby człowiek mógł się realizować (już widzę jak pięciolatek przyjmie od Ciebie taką odpowiedź, aha).

Czy zawsze tak postrzegano wolność? Otóż nie. Jeszcze w XIII wieku Tomasz z Akwinu zwykł mówić o dwóch władzach duszy człowieka, czyli o intelekcie (poznanie) i woli. Wolność rozumiał on jako rozpoznanie dobra (intelekt) i jego realizację (za co odpowiedzialna była wola). Jakoś przez długi czas ta współpraca intelektu i woli była pomyślna. Było tak do chwili, gdy Wilhelm Ockham (XIV w.) nie zastosował sławetnej „brzytwy”. Aby wolnej woli człowieka nadać absolutną wolność, trzeba było pozbyć się niezręcznego towarzysza, czyli intelektu. Jednym słowem, aby uratować wolność człowieka, trzeba było wyłączyć rozum. Od tego czasu pytanie „po co jest wolność” stało się nieprzyzwoite i w kulturalnym towarzystwie nie wypadało go zadawać. Zadziwiająco ta rozłąka rozumu od wolności doprowadziła do podważenia relacji Boga z człowiekiem. Na tym gruncie zrodziło się mnóstwo podejrzliwości do Boga. Bo jeśli On jest wolny, ogranicza moją wolność. Narzuca zatem prawo (przykazania), ba, może je nawet zmienić, kiedy mu się to spodoba. Ergo: ogranicza moją wolność. Co dalej? Otóż człowiek z taką samą łatwością może czynić dobro jak i zło. W końcu nie może być ograniczony do czynienia dobra (a jednocześnie kwestionujemy przez to, że człowiek sam w sobie jest dobry).

No dobrze, tu XIV wiek, my przecież żyjemy w XXI stuleciu. Śpieszę zatem podać kilka przykładów z naszego podwórka. Nienarodzone dziecko staje się zagrożeniem wolności matki. Kobieta kochająca mężczyznę staje się dla niego zagrożeniem. Bóg staje się zagrożeniem wolności dla wierzącego człowieka. Osamotniona wolność stała się królową, której służą bezmyślni parobkowie. W krzywym zwierciadle obserwujemy zarówno „wolność od” jak i „wolność do”. „Wolność od”: od odpowiedzialności, od dorosłości (czterdziestolatkowie próbujący na siłę zatrzymać proces starzenia), od zaangażowania się na całe życie (strach przed małżeństwem czy wyborem konkretnej drogi życiowej). „Wolność do” też przeżywa swoją degrengoladę: wolna miłość, wolne związki (możesz na mnie liczyć póki zasługujesz na miłość), róbta co chceta, trudność w podejmowaniu decyzji (przez to osłabł życiowy dynamizm), feminizm (jeszcze wam pokażemy!) i męski szowinizm (no to my wam pokażemy!), skrupulatność w życiu duchowym, aż w końcu pojawił się „postęp po szwedzku” (para, która dziecko o imieniu Pop wychowuje tak, by mogło w przyszłości wybrać czy będzie chciało być kobietą czy mężczyzną). Generalnie wolność.

Ktoś trafnie zauważył, że nasza wolność stała się obojętna wobec wartości. Została osamotniona, postawiona sama sobie, sama dla siebie. Ten brylant, którego kurczowo się złapaliśmy stał się kawałkiem węgla. Taka wolność wpędza człowieka w samotność piekła i wcale nie jest pełna życia. Wolność stała się obojętna wobec wartości, a człowiek stał się obojętny wobec innych ludzi. Bóg stał się obojętny wobec człowieka i nawzajem. Zrodził się kult wolności i samowystarczalności, jednak w tym kulcie każdy staje się wyznawcą siebie samego.

Początkowe zapożyczenie tytułu piosenki „Chłopców z Placu Broni” niesie jednak nadzieję. Wolność będziemy w stanie pokochać, jeśli uda się nam ją zrozumieć. Może Akwinata wcale się nie zestarzał? Może rzeczywiście wolność dokonuje się przez poznanie dobra i jego konsekwentną realizację? Może na horyzoncie takiej wolności zaczynają się pojawiać ludzie, którzy nie są ograniczeniem mojej wolności, ale darem? Może Bóg nie cieszy się z moich niepowodzeń, ale uczy mnie kochać. W końcu – jak pisał Rozenzweig - Miłość nie jest prawem, ale przykazaniem, bo wypowiadają je usta kochającego. Czasem przychodzi mi westchnąć: Boże, jak to dobrze, że znasz mnie lepiej, niż ja siebie samego. Spróbujcie. Pomaga...

o. Adam Wyszyński OP
PodróżeKulturaMuzykaHistoriaFelietonyPaństwo, polityka, społeczeństwoPowieści i opowiadaniaKącik poezjiRecenzjeWielkie żarcieKomiks
PrzewodnikiAlbaniaNepalPolskaRumunia
Oceń zamieszczony obok artykuł.
Minister kazał, więc uprzejmie informujemy, że nasze strony wykorzystują pliki cookies (ciasteczka) i inne dziwne technologie m.in. w celach statystycznych. Jeśli Ci to przeszkadza, możesz je zablokować, zmieniając ustawienia swojej przeglądarki. Więcej informacji znajdziesz w artykule: Pliki cookies (ciasteczka) i podobne technologie.